Coldplay w Warszawie: "Dzięki, że tu jesteście. Wiemy, że nie jest łatwo" [RELACJA]

Coldplay w Warszawie /credit - Ewelina Eris-Wójcik /INTERIA.PL

Przed trasą "Music of The Spheres World Tour" obiecali, że zrobią wszystko, by ich działalność koncertowa była jak najmniej szkodliwa dla środowiska. Stadion Narodowy błyszczał tysiącami opasek wykonanych z materiałów pochodzących z recyklingu, Chris Martin okazywał wsparcie Ukrainie, a pod sam koniec zaśpiewał "Sen o Warszawie". W piątek zespół Coldplay wrócił po pięciu latach do stolicy.

Koncert w 2017 roku również odbył się na PGE Narodowym w Warszawie. Tym razem fani i fanki grupy także szczelnie wypełnili płytę i trybuny stadionu. Rozmach tej produkcji można było sobie uzmysłowić po drodze na stadion - na parkingu stało dziewięć autokarów i cała masa tirów, którymi zapewne przywieziono do Warszawy całą konstrukcję sceniczną.

Przed rozpoczęciem wielkiego show, na ekranach pojawiły się informacje o proekologicznych działaniach zespołu. Za każdy sprzedany na ich koncerty bilet ma zostać zasadzone jedno drzewo, zespół wspiera ponadto m.in. akcję sprzątania oceanu. Jak mogliśmy przeczytać, pojazdy, którymi poruszają się zespół i ich ekipa, są w miarę możliwości zasilane odnawialnymi źródłami energii. Nie wiadomo jednak, ile z pojazdów widzianych na parkingu zasilanych jest właśnie taką energią.

Reklama

Gdy Chris Martin, Jonny Buckland, Guy Berryman i Will Champion wyszli na scenę tuż przed 21, publika była już rozgrzana występami Mery SpolskyH.E.R. "Dziękuję przyjaciele, dobry wieczór! Wspaniale was znowu widzieć!" - mówił nie pierwszy i nie ostatni raz tego wieczoru po polsku Chris Martin.

Na początek Brytyjczycy zaserwowali publiczności takie hity jak "Higher Power" czy "Paradise". Nie długo trzeba było czekać na ich starsze kawałki - już w pierwszej części wybrzmiał choćby "The Scientist" z drugiej płyty zespołu, "A Rush of Blood to the Head" z 2002 roku. W międzyczasie Martin obiecał zgromadzonym na Narodowym "największe show na świecie". A działo się tam, oprócz muzyki, naprawdę dużo - lasery, ognie, konfetti, wystrzelone w stronę publiczności piłki, no i rzecz jasna specjalne opaski świecące na wiele kolorów.

Ponadto muzycy, oprócz głównej sceny do dyspozycji mieli jeszcze dwie mniejsze, umiejscowione w głębi płyty. W środkowej części koncertu zagrali choćby "Viva La Vida", "Politik", "Yellow" (utwór z ich debiutanckiego albumu "Parachutes" z 200 roku), "Clocks", "My Universe" czy "Infinity Sign". Przed tym ostatnim założyli maski przybyszów z innej planety.

Tuż przed finałem Chris Martin podziękował wszystkim osobom biorącym udział w organizacji wydarzenia, a także całej publiczności. "Dzięki, że tu jesteście, pomimo COVID-u, sytuacji ekonomicznej. Wiemy, że nie jest łatwo" - mówił. W trakcie wykonywania piosenki "Sparks" z ich wydanego 22 lata temu debiutu, Martin płynnie przeszedł do odśpiewania słów piosenki "Sen o Warszawie".

Jakby mało było wzruszających momentów, chwilę później zaprosił na scenę ukraińskiego muzyka Romario i razem z nim zaśpiewał ukraińską piosenkę "Obijmy". To zresztą nie jedyny gest solidarności z Ukrainą tego wieczora. Muzyk prosił o wysłanie dobrej energii do Ukraińców i Ukrainek.

Choć koncert Coldplay był pełen magicznych momentów, trudno nie myśleć o deklaracjach zespołu dot. chęci ograniczenia śladu węglowego i nie konfrontować ich z rzeczywistością. Oczywiste jest, że koncerty, a zwłaszcza takie trasy zawsze będą mieć bardzo duży negatywny wpływ na środowisko. Nie chodzi o to, żeby całkowicie z nich zrezygnować, ale w jakiś sposób ograniczyć ich wielkość - w tym przypadku wystarczyłoby choćby nie budować dwóch dodatkowych scen, których dowożenie na miejsca koncertów wymaga zapewne transportu kilkoma tirami. Choć, oczywiście trudno sobie wyobrazić, by zespoły takie jak Coldplay miały zrezygnować z epickości swoich występów.

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Coldplay
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy