ZEW się budzi 2025: drugi dzień. Pewnie rzeczy się nie zmieniają [RELACJA]
Drugi dzień ZEWu to dzień mocno punkowy, co dla mnie oznacza cofnięcie się o 10 lat i cieszenie się - znowu - ze śpiewania "Mamo, kup mi klocki lego". Aż by człowiek w pogo poszedł, gdyby tylko teraz nie chodził na festiwale w koszulach.

Ten dzień był punkowy od początku. O 10 Małą Scenę otworzył zespół Skraffky - panowie zaczęli grać razem w 2012 roku, ale to jeden z tych zespołów, które brzmią jakby powstały w czasach świetności punk rocka i na niejednym Jarocinie były.
Po nich The Natty. Kolejny zespół z Krakowa i kolejny dobry. No i fajnie, że byli, bo brakowało tu w składzie trochę reagge. Najbardziej poruszający moment? Piosenka do zmarłego taty. Zawsze podziwiam ludzi, którzy tak otwarcie wyrzucają z siebie emocje i odsłaniają się przed tłumem z tak osobistymi utworami. Zwłaszcza przed publicznością, która jest w wybitnie festiwalowym nastroju. Ścisk w gardle na chwilę się pojawił. Ten zespół przypomniał mi też, zapomniany przeze mnie i przez świat chyba również, zespół Mate z Zielonej Góry. Dziękuję!
Ostatni na Małej Scenie zagrali panowie z Vady Fabrycznej. Zawsze się śmieję z informacji prasowych, w których jest napisane, że zespół jest trudny do zaszufladkowania, ale jeśli chodzi o Vadę Fabryczną, to wyobrażam sobie, że początki wyglądały tak:
- Ej, grajmy coś.
- Ale co?
- No grajmy.
Bo jest tu i trochę riffów bluesowych, trochę reggae'owych, trochę jakiegoś country z Podlasia, a z drugiej strony jeszcze rockowa gitara. I w sumie nie przeszkadzało mi to, że nie umiem określić, czego słucham, skoro noga chodziła, a panowie równie dobrze czuli się na scenie, co ja słuchając. Dodatkowy plus za wdzianka.
Dużą Scenę tego dnia otworzyła grupa Wandal. I to "wandal" rozumiane nie w taki sposób, który pasowałby do zespołu punkowego, tylko chodzi o Wandali, plemię takie. Polsko-norweski zespół, z fajnie dopracowanym wizerunkiem i ciekawym pomysłem. Męski wokal tylko trochę do poćwiczenia i teksty do przemyślenia, i to może być interesująca pozycja na polskiej scenie.
Następnie Burek! Dobry Pies. Niezmiennie od lat kocham tę nazwę. Momentami przychodziło mi na myśl porównanie do Zielonych Żabek, przede wszystkim przy takich kawałkach jak "Kolega z wojska". Podoba mi się, na pewno wrócę. Nie opuszczając punkowego podwórka, kolejnym zespołem był De Łindows. Szczerze mówiąc, kojarzę ten zespół głównie z kawałkiem "Zbuntowane dziewczyny", ale stojąc pod sceną, poznałam więcej. Na przykład "Jesteśmy tu, aby popsuć ci dzień", który to wers siedział mi w głowie do końca dnia. Albo "Pan Władza" ("Pomijając wszystkie dywagacje, pan władza zawsze ma rację") zaśpiewane w policyjnych czapkach. Kilka akordów, refreny dobre do krzyczenia i pogowania, policja wyśmiana, czego więcej potrzeba na punkowym koncercie.
Ciepło na sercu zrobiło mi się, po usłyszeniu The Billa zaczynającego od "Mamo, kup mi klocki lego". Ach, słuchało się kiedyś. Teksty do teraz wszystkie wyśpiewywane z pamięci. Dostaliśmy kilka piosenek z chyba najbardziej znanej płyty "Sex'n'Roll", czyli m.in. "Masochistę", "Pop-kulturę", "Dziki Zachód" i "Mam dwie lewe ręce", przy którym zawsze się zastanawiam, czy w "Sprzedać, ukraść, kupić, kogoś wykołować / Głowę mam na karku, umiem kombinować" to sobie jakoś subkultorowo ciśniemy, czy to jednak po prostu o Polakach. Były też "Świnie" z refrenem "Posłuchaj, co ci powiem, bo nie będę się powtarzał / zabieraj tę hołotę, przeproś i spi…laj!". "Zauważyłem, że w trakcie tej piosenki parę osób wyszło, mam nadzieję, że do łazienki" - stwierdził ze sceny stojący za mikrofonem Kefir. Najważniejsza jest siła sprawcza. Usłyszałam też jedną z najważniejszych piosenek mojego młodzieńczego życia, czyli "Drugą w nocy". Końcowe "Oto człowiek" nieodmiennie wywołuje ciarki. Posłuchajcie sobie albumu "Historie prawdziwe", to naprawdę dobra płyta jest. A, no i nie zabrakło oczywiście "Kibla" oraz krzyczenia - po raz pierwszy drugiego dnia festiwalu, to późno dość - co by ściągnął spodnie.

Offensywa to tak samo zespół, który kojarzy mi się gdzieś ze szkołą średnią, ale pomimo długiego rozwodu teksty do "7:04", "Zakazanej piosenki", "Wirusa" czy "Narkotyku" bez zająknięcia zaśpiewam. I nie tylko ja, jak można było zobaczyć pod sceną. Cover "American Idiot" też był, obowiązkowo.
Kolejny koncert to coś, na co czekałam w sumie najbardziej - Me And That Man. Nigdy wcześniej nie słyszałam na żywo, a uważam, że wszystko, w co angażuje się John Porter, jest złotem. Wspomnijmy choćby album "On The Wrong Planet" z Agatą Karczewską, czyli najlepszy polski album 2023 roku (nawet nie próbujcie z tym dyskutować). A jak macie zespół, którego filarami są Porter i Nergal, to możecie być pewni dwóch rzeczy: będą piosenki o palonych kościołach oraz że muzycznie to będzie wybitne. Najlepszy koncert festiwalu.

Co prawda, w tym roku tradycja na ZEWie jest trochę zachwiana, bo ani nie pada, ani nie jest -600 stopni wieczorami, ale są rzeczy, które się nie zmieniają i jest to KSU na festiwalowej scenie. Nie zmienia się też to, że KSU zawsze zbiera ogromną publiczność, która z całych sił śpiewa "Za mgłą", "Rozbity dzban", "Gruz i pokrzywy", "Liban" czy "Po drugiej stronie drzwi". No, ale nie przesądzajmy jeszcze, czy to najliczniejszy koncert tej edycji, bo przecież Kult, który zamknie festiwal, też jest mocnym zawodnikiem w tej bitwie.