Rock For People: ostatni dzień. Kiedy ze sceny zejść? [RELACJA]
Ostatni dzień Rock For People to dzień specjalny, z ponad trzygodzinnym koncertem Guns N' Roses w harmonogramie. Niestety, najbardziej w tym wszystkim męczący był występ ekipy Axla Rose'a, a w zasadzie on sam, bo do zespołu nie mam żadnego "ale".

Niedziela na Rock For People to dzień nieco inny niż poprzednie. Do dyspozycji zostało nam pięć scen, czyli o trzy mniej niż wcześniej, ale to wcale nie znaczy, że line-up był mniej ciekawy. Co to, to nie.
Na start na dużej scenie zagrali Amerykanie z Dirty Honey. Choć działają dopiero od 2017 roku i na koncie mają jedną oficjalną płytę, to słuchając ich na żywo, łatwo byłoby postawić panów obok największych legend z kręgu blues rocka. To jeden z tych zespołów, przy których piosenkach ma się chęć wsiąść na motocykl i zwiedzać kolejne stany USA, a czeskiej publiczności nie przeszkadzało nawet okrutnie grzejące słońce.
Właśnie… słońce. Choć termometr w najgorętszym momencie pokazywał 32 stopnie, to mam wrażenie, że odczuwalnie byliśmy blisko rekordowych w Czechach 40. Na niebie ani jednej chmury, szanse na deszcz albo chociaż odrobinę wiatru - żadne. Na szczęście z interwencją przyjechała straż pożarna, która niby miała nieco zrosić ziemię, ale i ludziom się dostało. Brakowało tylko woodstockowego grzybka, pod którym można by się potaplać w błocie.
Jakkolwiek - na Tesco Stage załapałam się na fragment koncertu Adept, czyli szwedzkich metalowców. Zresztą reprezentacja muzyki metalowej tego dnia była wybitnie mocna. A przestałam tam tylko chwilę, bo zmierzałam na Conference Stage na Ions. I tutaj - po pierwsze, ta scena to naprawdę było odkrycie, świetne miejsce dla tych, którzy chcieli chwilę odetchnąć o festiwalowych tłumów. Po drugie, Ions to równie duże odkrycie i moja kolejna nowa pozycja na playliście. Lubię sobie tak gdzieś trafić przez przypadek i wyjść zadowolona.
Następny przystanek to Rival Sons na KB Stage. Tych panów nikomu chyba nie trzeba przedstawiać i pewnie też nie będzie wielkim zaskoczeniem, jeśli powiem, że to najlepszy koncert tego dnia. Tylko jak Jay wytrzymał godzinę w pełnym słońcu w garniturze, to ja nie wiem, bo stojąc na asfaltowej płycie miałam wrażenie, że topią mi się podeszwy.
Po tym powrót na Tesco Stage i The Warning. Dziewczyny w ubiegłym roku gościły na Pol'and'Rocku, ale nie udało mi się ich posłuchać, a w sieci pojawiły się same zachwyty, więc przyszła pora by to nadrobić. Faktycznie siostry nie musiały dwa razy pytać, czy publiczność jest gotowa na rock'n'rolla, natomiast czy będę wspominać ten koncert? No nie wiem, chyba nie. To znaczy, żebyśmy się zrozumieli - polecam, warto posłuchać, choć nie będę z utęsknieniem wyczekiwać kolejnego razu.
No a potem coś, na co wszyscy czekali, czyli koncert Guns N' Roses. I powiem tak… fajnie było usłyszeć na żywo "Welcome to the Jungle", od którego zaczął się cały występ, "Knockin' on Heaven's Door", "Sweet Child O' Mine" czy "Paradise City", tłum pod sceną był naprawdę potężny, ale trzy godziny słuchania Axla Rose'a to naprawdę długo. Naprawdę długo myślałam też, czy trzeba wiedzieć, kiedy ze sceny zejść niepokonanym. Fani myśleli chyba podobnie, bo mniej więcej po godzinie zaczęli masowo odpływać w stronę jedzenia i leżaków. Niestety nie znam danych liczbowych, nie wiem więc, czy więcej osób zebrało się na Gunsach czy na Linkin Park, natomiast muzycznie, według mnie, ekipa od "Numb" zdecydowanie wygrała.
W trakcie tych trzech godzin nie odbywał się żaden inny koncert, więc zgodnie ruszyliśmy na wszystko co wydarzało się później. Część tłumu, w tym ja, trafiła na Japończyków z Crossfaith i, ludzie drodzy, co tam się działo. Lepszą dobitkę na koniec festiwalu trudno sobie wyobrazić. Totalny młyn.
Może w przyszłym roku uda się przyjechać do Hradec Kralove na dłużej. Dzięki za kawał dobrej muzyki, sąsiedzi Czesi!