Djo po raz pierwszy w Polsce! Potężna dawka energii i indie-rockowych brzmień [RELACJA]
18 czerwca warszawski klub Progresja wypełnił się tłumem głodnych gitarowych brzmień słuchaczy. Na scenie pojawił się Djo, który pierwszy raz odwiedził Polskę. Muzyk zaczarował publikę, która krzyczała w niebogłosy, skała i kołysała się do indie-rockowych brzmień artysty. Gdy wybrzmiał przebój "End of Beginning" śpiewający tłum z pewnością dało się usłyszeć na drugim końcu Warszawy.

Niektórzy nie spodziewaliby się, że Joe Kerry mógłby mieć coś więcej do zaoferowania, niż rola Steve'a Harringtona w hicie Netflixa "Stranger Things". Okazuje się, że jednak ma, i to wiele... Aktor już od kilku lat rozwija się muzycznie (najpierw z zespołem Post Animal, a obecnie solo jako Djo), a jego twórczość nie sposób przeoczyć.
Choć muzyk wydał dwa albumy solowe - debiut "Twenty Twenty" w 2019 r. i "DECIDE" w 2022 r. - światową popularność przyniósł mu dopiero wielki przebój "End of Beginning". Wydany w ubiegłym roku singiel stał się viralem w mediach społecznościowych i prędko zyskał miano szóstej najczęściej odtwarzanej piosenki na świecie w 2024 r. Polacy wręcz nie mogli się doczekać, aby usłyszeć go na żywo.
Dwa miesiące temu Djo oddał w ręce fanów swój trzeci krążek, zatytułowany "The Crux", a w ramach jego promocji wyruszył w trasę "Back On You Tour". Od lutego do sierpnia ma zagrać w sumie 50 koncertów, a jednym z przystanków była Warszawa.
Djo pierwszy raz w Polsce! Co działo się na scenie w warszawskiej Progresji?
18 czerwca odbył się pierwszy koncert Djo w Polsce. Muzyk zagrał w warszawskim klubie Progresja, który w całości wyprzedał. Już na pierwszy rzut oka widać było ogromne zainteresowanie - klub wręcz pękał w szwach nawet podczas występu supportu. Grupą, która rozgrzała tłum przed wejściem głównej gwiazdy na scenę, był wspomniany wcześniej zespół Post Animal. Ich występ zawierał wszystko, co potrzeba, aby zachęcić ludzi do dobrej zabawy - żywiołowe melodie, pozytywną energię i zapał w tym, co robią.
Gdy wybiła 21:15 na scenie wreszcie pojawił się Djo, w towarzystwie muzyków. Koncert rozpoczął dwoma przebojami ze swojego drugiego albumu - publiczność wręcz odpłynęła z hipnotyzującymi dźwiękami "Runner" oraz "Gloom".
Na setliście znalazły się piosenki z każdego okresu twórczości Djo. Artysta Zaprezentował wiele utworów z nowego albumu, lecz nie zapomniał także o swoich starszych kawałkach. Były porywające "Gap Tooth Smile" czy "Fool", a także wolniejsze i emocjonalne "Mortal Projections" oraz "Fly".
Show nie zawierało wyszukanych choreografii czy efektów pirotechnicznych. Było klasycznym koncertem klubowym, w którym to duszna atmosfera i energia artysty robiły robotę. Djo, ubrany jednie w biały podkoszulek, z gitarą w rękach, zaserwował widzom potężną dawkę indie-rockowych dźwięków, które z pewnością na długo pozostaną w ich pamięci.
Polska publiczność zachwyciła Djo
Atmosfera była bardzo gorąca - dosłownie i w przenośni. W środku tłumu musiało być jakieś 60 stopni, lecz nikomu nie przeszkadzało to w świetnej zabawie. Publiczność kołysała się do wolniejszych piosenek, klaskała i skakała przy tych bardziej energicznych, a śpiewom nie było końca.
Nie obyło się bez pochwały. Pomiędzy piosenkami artysta wykrzyczał ze sceny, że był to bardzo urokliwy dzień, Warszawa jest pięknym miastem, a nasza publiczność jest niezwykle głośna. Pod koniec wspomniał nawet, że jesteśmy chyba jedynym takim tłumem na całej trasie i takie zaangażowanie ze strony słuchaczy nie zdarza się często.
Choć Djo nie mówił ze sceny dużo, skupiając się na muzyce, publika nie miała mu tego za złe. Koncert był połączeniem indie-rockowych, gitarowych i niekiedy także elektronicznych brzmień oraz widowiskowych świateł. Kolorowe reflektory dodały całemu show trójwymiarowości. Zachwycałam się świetnie dobranymi stroboskopami oraz przejściami z zielonej scenerii przy nieco spokojniejszych utworach, do czerwonego koloru przy okazji tych mocniejszych. W tym nie zabrakło iście rockandrollowej energii, którą Djo zarażał wszystkich dookoła.
"End of Beginning" to wielki hit ubiegłego roku. Tłum odśpiewał refren w niebogłosy
Gdy zbliżaliśmy się do końca imprezy Djo zaserwował publiczności swój ubiegłoroczny przebój "End of Beginning". Decybele poszybowały w górę - publiczność odśpiewała refren tak, jakby była to ostatnia piosenka w ich życiu. Żałuję, że koncert nie odbywał się w plenerze, bo usłyszenie tego magicznego kawałka o zachodzie słońca z pewnością przyprawiłoby mnie o ciarki.
Po wielkim, viralowym hicie muzyk wykonał jeszcze utwór "Potion" ze swojego nowego albumu, a następnie zszedł ze sceny. Publiczność głośno skandowała i domagała się kolejnego kawałka. Całe szczęście nie trzeba było długo prosić. Djo wyłonił się zza kulis, aby wykonać jeszcze dwie piosenki. Wieczór zakończył w klimacie przypominającym country - "Back On You" - oraz powrotem do przeszłości dzięki numerowi "Flash Mountain".
Ostatni utwór pozostawił publiczność z ogromem energii i piskiem w uszach. Rockowa piosenka pozwoliła na ostatnie szalone podrygi w tłumie i była okazją do poskakania nawet dla tych, którzy powstrzymywali się przez cały wieczór. Jak kończyć koncerty, to tylko w takim stylu!