Billie Eilish "Hit Me Hard And Soft Tour": trochę niepokoju, melancholii i tańca [RELACJA]
Wierni fani czekali na ten moment latami, aż wreszcie stało się - Billie Eilish zawitała na swój pierwszy koncert do Polski. Choć 23-letnia artystka ma na swoim koncie trzy albumy i kilka tras koncertowych, do tej pory przy wszelkich możliwych okazjach pomijała nasz kraj. Tym bardziej z łatwością można domyślić się, że tłum oszalał, gdy 3 czerwca na scenę w krakowskiej Tauron Arenie wyskoczyła żywiołowa Billie i zaczęła biegać w kółko, nie mogąc uwierzyć w to, jak głośnym tłumem jesteśmy.

Zanim jednak gwiazda wieczoru skradła całe show, na scenie pojawił się Tom Odell w roli supportu. Nikt tak nie czaruje dźwiękami pianina, jak on. Artysta swoją prostotą i niezwykłą wrażliwością sprawił, że publiczność miała łzy w oczach. Na setliście pojawiły się zarówno wielkie hity sprzed lat, które wywołały u mnie nutę nostalgii, takie jak "Heal" czy spektakularne "Another Love" na zakończenie setu, jak i nowsze piosenki, m.in. emocjonalne "Black Friday". Występ był tak naprawdę show kompletnym. Nic lepszego nie mogło nam się trafić na rozpoczęcie tego typu wieczoru - charyzmatyczny wokalista, spokojne dźwięki pianina, energiczny zespół i piosenki, do których wręcz nie sposób się nie kołysać.
Po występie Toma nastąpiła krótka przerwa, podczas której posiadacze biletów popędzili do stoiska z merchem, przy którym non stop były tłumy. Ustawiły się też kolejki po zapiekanki i do toalet, aż wreszcie - po 30 minutach oczekiwania, które dłużyły się niemiłosiernie, patrząc z perspektywy tego, co miało nastąpić za chwilę - wszystkie światła zgasły. Na scenie stanęła wielka kostka, pokryta dookoła telebimami, na których zaczęły wyświetlać się hipnotyzujące wizualizacje. Z głośników wybrzmiał głośny instrumentalny wstęp, a oczom ludzi ukazała się sama Billie Eilish.
23-letnia artystka rozpoczęła koncert mocną piosenką "HICHIRO", aby już za chwilę zaprosić wszystkich do skakania podczas "LUNCH". Już w trakcie tych dwóch piosenek zrobiła na mnie ogromne wrażenie - biegała po scenie z wyjątkową energią i cieszyła się każdym momentem.
Chwilę zajęło mi przyzwyczajenie się do bardzo silnych, wręcz dudniących basów, lecz po kilku utworach zrozumiałam, że to one tworzą klimat i najlepiej oddają charakter twórczości Billie. Dałam się ponieść dźwiękom, które chwilami budziły niepokój, a innym razem starały się zmusić wszystkich do tańca.
Jakie piosenki zaśpiewała Billie Eilish na koncercie w Krakowie?
Na setliście nie zabrakło piosenek z najnowszego albumu "Hit Me Hard And Soft", takich jak "SKINNY", "THE DINNER", "L'AMOUR DE MA VIE" czy "WILDFLOWER", lecz ja osobiście najbardziej liczyłam na starsze hity Billie. Ogromne wrażenie zrobiła na mnie energiczna i nieco mroczna aranżacja "Therefore I Am", podczas której na scenie pojawiły się ognie. Czekałam także z niecierpliwością na utwór "bad guy" i nie zawiodłam się.
Billie zaserwowała fanom nie tylko skoczne, popowe utwory czy rockowe piosenki z mocniejszymi brzmieniami. Na scenie wielokrotnie wybrzmiewały ballady, którymi 23-latka wzruszyła niejednego uczestnika koncertu. Szczęka opadła mi szczególnie podczas "When The Party's Over", gdy wokalistka usiadła na środku sceny i stworzyła wyjątkową atmosferę, dzięki której poczułam się, jakbym z wielkiej areny, przeniosła się do małego pokoiku w jej rodzinnym domu.
Scena, którą rozstawiono dla Billie na Tauron Arenie, była rozwiązaniem idealnym - stanęła na środku płyty, dzięki czemu wszyscy mieli perfekcyjny widok. Artystka dbała o to, aby każdy fan miał okazję uczestniczyć w koncercie i być częścią całego wydarzenia. Biegała z lewej na prawą i z przodu do tyłu, aby z całą pewnością nikogo nie pominąć. Nad sceną zawisła także wielka platforma, wraz z którą gwiazda wzbijała się w przestworza podczas kilku piosenek, aby widzowie nawet z najwyższych trybun również mieli doskonały widok.
Jednym z największych zaskoczeń tego koncertu był dla mnie fakt, że gwiazda miała na scenie żywe instrumenty oraz zespół. Spodziewałam się raczej gotowych aranżacji, puszczonych przez głośniki, lecz artystka postawiła na naturalność. Co prawda, muzycy nie stali na scenie razem z Billie - zostali nieco ukryci w zapadni - ale mimo to, nawet z najniższych trybun, doskonale było ich widać. I, co najważniejsze, było czuć ich obecność.
Polscy fani zachwycili Billie Eilish podczas koncertu w Krakowie
Przez cały koncert na twarzy Billie malował się zachwyt nad polską publicznością. Podejrzewam, że gdyby ktoś spojrzał na Tauron Arenę z zewnątrz, podczas gdy wokalistka była na scenie, obiekt wręcz by się trząsł. Fani nie byli w stanie powstrzymać pisków i niekiedy zagłuszały one nawet przemowy artystki pomiędzy piosenkami. Z kolei śpiew ludzi już w trakcie utworów sprawiał, że miałam ciarki na ciele.
Artystka w pewnym momencie podziękowała polskiej publiczności za ugoszczenie jej. Sama przyznała, że jest to jej pierwsza wizyta w naszym kraju, choć myślę, że teraz chętnie będzie tutaj przyjeżdżać. Zwróciła się także do swojej ekipy koncertowej, do brata Finneasa oraz rodziców, wyrażając wielką wdzięczność za wsparcie, które od nich otrzymuje.
W pewnym momencie artystka poprosiła tłum o to, żeby na arenie nastała całkowita cisza. Potrzebowała tego, aby stworzyć swoim głosem specjalne harmonie, które towarzyszyły jej przez dalszą część piosenki "When The Party's Over". Nie przypuszczałam, że to się uda. Byłam wręcz przekonana, że choć jedna osoba wyłamie się i gdy tylko nadarzy się okazja krzyknie "I Love You, Billie". Okazało się, że fani artystki potrafią być naprawdę zaangażowani - spełnili prośbę swojej idolki i nie szepnęli ani słówka.
Koncert Billie Eilish zakończył się spektakularnie. Nie zabrakło konfetti!
Na zakończenie występu artystka zaserwowała nam rockową wersję "Happier Than Ever", dzięki której w niebogłosy można było wykrzyczeć słynne wersy "I'd never treat me this shitty. You made me hate this city". Billie wymachiwała wówczas włosami, grając jednocześnie ostre riffy na gitarze.
Chwilę później wybrzmiało jeszcze "BIRDS OF A FEATHER", dzięki któremu uczestnicy koncertu zostali wprawieni w melancholijny nastrój. Z nieba zaczęło spadać konfetti, a z ust Billie padły piękne słowa piosenki: "I'll love you 'til the day that I die".
Ogromne wrażenie zrobił na mnie fakt, że tak naprawdę jedna dziewczyna, bez tancerzy czy nadmiaru efektów specjalnych, potrafi zrobić tak wielkie show. Wizualizacje na telebimach i perfekcyjnie zaaranżowane utwory, które na arenie wybrzmiały tysiąc razy lepiej niż w domu na słuchawkach, sprawiły, że całkowicie zanurzyłam się w świecie, który chciała przedstawić nam Billie. Wieczór zdecydowanie mogę zaliczyć do tych cennych.