Reklama

Marek Grechuta: Dwa bieguny wielkiego artysty

Najbardziej krakowski Zamościanin

Czyj bardziej jest Grechuta? O to mogliby pokłócić się Krakowianie i Zamościanie. Sam artysta, urodzony i wychowany w Zamościu, na stałe związał się z Krakowem, gdy rozpoczął studia na Wydziale Architektury na tutejszej politechnice. O miejscu urodzenia Marek nie zapomniał, nawet kiedy zaczął mówić o Krakowie "moje miasto". Ale to w Zamościu, po wielu latach publiczność skandowała na jego występie: "Jesteś u siebie!".

Architektem nigdy nie został, ale jedno udało mu się zaprojektować - pozostawioną po sobie legendę wielkiego barda, na którą pracował całe życie. I jeszcze jedno: w pralni akademika przy ulicy Piastowskiej, za pomocą kilku desek udało mu się zbudować amfiteatralną salkę prób. To tu spotykali się z Janem Kantym Pawluśkiewiczem i innymi studentami architektury, angażując się w studencki kabaret. Pewnie gdyby akademik przy Piastowskiej nie posiadał opuszczonej pralni, nie powstałby zespół Anawa.

Reklama

"Śpiewak śpiewał tylko dla tej pani..."

W liceum Marek wywoływał wielkie poruszenie wśród płci pięknej. Był tym wyraźnie speszony, zresztą - nie szukał rozgłosu. Znalazł ą jedną - młodzieńczą miłość: miała na imię Halina i ponoć grzeszyła urodą. Dziś Pani Halina jest lekarzem. Namówiona do zwierzeń przez Martę Sztokfisz, autorkę biograficznej opowieści o Grechucie pt. "Chwile, których nie znamy", tak oto wspomina Marka:

"Był chodzącym wdziękiem, romantyzmem i wrażliwością. Dyżurny artysta na wszystkich akademiach, śpiewał między innymi przeboje Paula Anki. Miał ogromne powodzenie. Dwa skrzydła budynku liceum żeńskiego i dwa męskiego zajmowały czworobok Akademii Zamojskiej. Wspólna była biblioteka. Podczas dużej przerwy wszyscy wylegali na zewnątrz, by sobie pogadać. Na Marka dziewczęta chciały chociaż popatrzeć".

Gdy Marek wyjechał na studia do Krakowa, Halina wybrała medycynę w Lublinie. To miała być miłość z happy endem. Ale nie przetrwała próby odległości. To ona, Halinka, była tą, dla której zaśpiewał "Nie dokazuj".

Słońce z pomarańczy

"Będziesz miała miłość jak jesienna burza" śpiewał już ukochanej żonie Danucie - to oczywiście słowa z utworu "Będziesz moją panią". Nęcił poetycką obietnicą kwiatów, tańców, słońca z pomarańczy. Jego pani nie miała z nim jednak najłatwiejszego życia. Nie to, że nie kochał. Ale w miłosnych wyznaniach był powściągliwy, słowo "kocham" ponoć nigdy z jego ust nie padało. A przecież nie należał do tych, którym brakowało by słów.

Jego słowa znała i kochała cała Polska. Po rozstaniu z Halinką poznał Danusię na prywatce sylwestrowej, gdzie ona była ze swoim chłopakiem, on z dziewczyną. Okazało się, że są sąsiadami z jednej klatki. Ale nie rozmawiali. Niedługo potem wysłał jej list z życzeniem, aby czekała na niego na peronie. Ci, którzy znali go w młodości, wspominali jako nieśmiałego romantyka. Był wstydliwy i łatwo się rumienił.

Trzy lata po tamtym sylwestrze Danuta została żoną Marka, a i tak był to ślub nieco przyśpieszony. Małżeństwu wówczas po prostu łatwiej było starać się o mieszkanie. Musiała zostać nie tylko jego panią, ale też przyjaciółką, która obdarzy go wielkim zrozumieniem; pielęgniarką, która zatroszczy się w ciężkich chwilach. Musiała umieć wbijać gwoździe i wkręcać żarówki, bo Marka nie zajmowały tak przyziemne sprawy.

"Tyle było dni"

Sława Anawy wybuchła właściwie nagle i niespodziewanie. Tuż po publicznym debiucie z października 1967 roku, kiedy to formacja młodych architektów przebojowym wykonaniem "Tanga Anawa" zajęła drugie miejsce podczas Studenckiego Festiwalu Piosenki w Krakowie. Dwa kolejne festiwale, tym razem w Opolu, należały także do nich. Niedługo potem zespół wydał dwie pierwsze płyty: "Marek Grechuta & Anawa" oraz "Korowód".

Marek przyciągał na swe występy tłumy, do pierwszych rzędów, okupowanych przez wielbicielki, nie przedostawał się nigdy żaden mężczyzna. Na nagraniach telewizyjnych Marek, jakby nieco speszony, śpiewał zawsze na wpół skryty za fotelem, na którym siedziała i grała wiolonczelistka. Ponoć raz była ona świadkiem rozmowy, w której ktoś spekulował, że pan Marek jest pewnie kulawy, skoro za każdym razem "chowają go za fotelem".

Wtedy, na przełomie lat ’60 i ’70 dla Marka Grechuty rozpoczął się okres wielkiej sławy, która, nie bez burz i zakrętów, trwała do jego śmierci w roku 2006.

Dwóch Grechutów

Kluczem do zrozumienia twórczości i legendy Marka Grechuty jest za pewne jego nieuleczalna choroba psychiczna; zaburzenia dwubiegunowe, z którymi zmagał się od wczesnej młodości. Przypadłość to w rodzinie dziedziczna, cierpiały na nią także matka i siostra artysty. Ponoć choroba uwidoczniła się po rozstaniu Haliną - licealną miłością. Marek wierzył w miłość idealną, a idealna mogła być tylko ta pierwsza i jedyna.  Nic dziwnego, że tak mocno przeżył rozstanie. Ponoć zaraz po nim w pomieszaniu powtarzał, że pochodzi w prostej linii od trybuna rzymskiego Gajusza Grakchusa i nie może go tak łatwo porzucić. Tak zapamiętał tę sytuację kuzyn Wojciech Wiszniowski. Spotkał Marka, gdy szedł przekonać Halinę, by ta go nie porzucała.

Zwłaszcza w późniejszej fazie jego twórczości o Marku krążyły złośliwe opinie. Kiedy wyciągał ręce, aby w trakcie piosenki ktoś pomógł mu zejść ze sceny, publiczność myślała, że ma problem z alkoholem. Te wyciągnięte ręce były znakiem niemocy chorego człowieka. Były okresy, gdy Marek funkcjonował całkiem normalnie, potem znów wszystko pożerała depresja. Ta choroba to huśtawka, albo raczej niezbywalne poczucie posiadania uciążliwego sobowtóra. Było więc dwóch Marków, a może jeszcze kilku. Żadnego z nich nie można zrozumieć bez zrozumienia jego choroby. Ale także nie jest tak, że to choroba jest kliszą, którą łatwo przykłada się do osoby Grechuty i odczytuje się jego życie przez pryzmat kłopotliwego schorzenia. Uproszczenia są zawsze krzywdzące.

Zostawił po sobie to samo pytanie, które zostawia większość wybitnych ludzi: Jaki naprawdę był? I jaki człowiek w ogóle naprawdę jest? "Pytać wciąż będziemy, pytać po kryjomu..."

Katarzyna Pająk

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Marek Grechuta
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy