Elvis Presley skończyłby 85 lat. Wzloty i upadki Króla

Elvis Presley na planie filmu "Elvis. That's The Way It Is" w 1970 r. /Stanley Bielecki Movie Collection /Getty Images

8 stycznia mija 85. rocznica urodzin Elvisa Presleya. Z tej okazji przypominamy historię powstania pierwszego dokumentalnego filmu z udziałem Króla - "Elvis. That's The Way It Is".

Nakręcony wiosną (marzec - kwiecień) 1969 roku obraz "Change Of Habit" bezpowrotnie zakończył filmowy etap kariery Elvisa Presleya. "Czasami dobrze bawiliśmy się na planie ale później stały się one (filmy, przyp. autor) nudne zarówno dla niego jak i dla nas ponieważ nie było dobrych scenariuszy a wiele piosenek było złych", wyjaśniał mi w trakcie rozmowy Marty Lacker, przyjaciel Presleya i członek tzw. Mafii z Memphis. "(Elvis, przyp. autor) Doszedł do punktu, w którym nie chciał już robić żadnej z tych rzeczy".

Od tej pory chciał się jedynie koncentrować się na występach na estradzie i nagrywaniu piosenek. Nieoficjalnie jednak mówiło się, że owa niechęć była obustronna. Ostatnie filmy z udziałem Presleya nie ściągały już bowiem do kin takich tłumów jak w pierwszej połowie lat sześćdziesiątych gdy na ekrany wchodziły takie komedie jak choćby "G.I. Blues", "Blue Hawaii" czy "Viva Las Vegas". Tym samym nie gwarantowały już one tak dużych zysków ze sprzedaży biletów. A to z kolei przyczyniło się do braku kolejnych propozycji (choć biorąc pod uwagę ostatnią filmową rolę Elvisa można czuć pewien niedosyt i zastanawiać się w jakim kierunku potoczyłaby się jego filmowa kariera gdyby piosenkarz nadal ją kontynuował). 

Reklama

Jednak niespełna rok po tym jak na planie finałowego obrazu z udziałem Elvisa padł ostatni klaps Hollywood ponownie zapukało do drzwi popularnego wokalisty. Po sukcesie obu sezonów w hotelu International w Las Vegas i serii występów w Teksasie Presley otrzymał propozycję wystąpienia w kolejnym filmie.

Tym razem miał to być jednak film dokumentalny w reżyserii dwukrotnego zdobywcy Oscara (pierwszą otrzymał w 1955 roku za najlepszy film krótkometrażowy, "A Time Out Of War" a kolejną piętnaście lat później, w 1970 roku, za najlepszy dokument, "Czechoslovakia 1968"), Dennisa Sandersa, ukazujący popularnego artystę podczas prób z zespołem w studiach MGM oraz w pomieszczeniach hotelu International, denerwującego się za kulisami na krótko przed wejściem na scenę a także same koncerty zarejestrowane podczas letniej tury występów w Las Vegas. "Po raz pierwszy widać go (Elvisa, przyp. autor) w filmie takim jakim jest", można przeczytać na kartach książki "Elvis Files 1969-1970". "Jest przedstawiony jako artysta i fenomen".

Umowę na realizację tego projektu Pułkownik Parker sfinalizował 7 kwietnia 1970 roku. Obok podpisu Elvisa i jego menedżera pod kontraktem opiewającym na kwotę pięciuset tysięcy dolarów znalazł się także podpis Kirka Kerkoriana, nowego właściciela wytwórni MGM.

Zdjęcia do filmu ruszyły w lipcu. "Przez cały miesiąc naszego harmonogramu byliśmy filmowani", wspominał mi podczas wywiadu Terry Blackwood z kwartetu The Imperials. "Nikt niczego nie zmieniał. Śpiewaliśmy nasze piosenki w ten sam sposób a kamery wszystko przechwytywały. Wszyscy czuliśmy się bardzo komfortowo a kamery nie stanowiły żadnego problemu".  

Nim jednak ekipa filmowa zadomowiła się na próbach, które Elvis od połowy lipca 1970 roku odbywał ze swoim zespołem w kalifornijskim Culver City producent Felton Jarvis (od 1 czerwca 1970 roku występujący już w charakterze osobistego producenta Presleya) zorganizował kolejną sesję nagraniową.

Początek nagrań wyznaczono na 4 czerwca 1970 roku a na ich miejsce wybrano Studio B w Nashville, w którym Elvis nie pracował już od września 1967 roku (tj. od chwili zarejestrowania takich kompozycji jak "Guitar Man", "Big Boss Man", "We Call On Him", "You'll Never Walk Alone", "Mine" czy "Singing Tree").

Od jego ostatniej wizyty w mieście wiele się zmieniło. Przede wszystkim modernizacji uległo wyposażenie studia. Stary czterościeżkowy magnetofon używany jeszcze w 1967 roku został teraz zastąpiony przez nowoczesny (jak na ówczesne czasy) szesnastościeżkowy magnetofon Master Maker 1000 (dla porównania można dodać, że podczas sesji w American Sound Studio w 1969 roku używano ośmiościeżkowego magnetofonu) i dającą zupełnie nowe możliwości konsolę posiadającą aż dwadzieścia cztery kanały wyjściowe. Taka ilość kanałów wyjściowych z kolei pozwoliła producentom na użycie większej ilości mikrofonów i "dodanie bardziej złożonych struktur dźwiękowych do zarejestrowanego już wykonania".

Oprócz zmian w wyposażeniu studia zaszły także zmiany kadrowe. Wraz z zakończeniem zdjęć do programu NBC, "Elvis", z 1968 roku zakończyła się także wieloletnia współpraca Elvisa Presleya z muzykami Scottym MooremD.J Fontaną. W swojej doskonałej książce "Scotty & Elvis. Aboard The Mystery Train" muzyk wyraźnie rozczarowany wyjaśniał: "kiedy telewizyjny 'special' (z 1968 roku, przyp. autor) został wyemitowany otrzymałem list od Jima Beedle, disck jockeya z WXCL w Peoria w Illinois. 'Obserwowałem jak kilka tygodni temu gang z 1956 roku zniszczył NBC. Nostalgia była wielka', pisał.

'Zawsze byłem wielkim fanem  Elvisa i wspaniale było móc znowu zobaczyć go w akcji. Naprawdę kiedy zdobywałem informacje o płytach z początków jego kariery zostałem znokautowany przez człowieka grającego partie wiodące. Dopiero później dowiedziałem się, że byłeś to ty. Całkiem często puszczałem twoją EP wydaną przez Epic, 'The Guitar That Changed The World' w swoich programach i nigdy nie zawodziła. Czasami ktoś zadzwonił i zapytał kto to jest'.

Beedle zakończył swój list stwierdzając, że 'przywróciłem go z powrotem do roku 1956 - tego prawdziwego'. Teraz czekałem na jakieś słowo od Elvisa. Rok dobiegał końca. Kilka razy próbowałem się z nim skontaktować ale moje rozmowy telefoniczne były odrzucane lub przerzucane na kogoś innego. Nie byłem zaskoczony. Pomyślałem, że to robota Parkera".

Na domiar złego na początku 1969 roku członkowie dawnego zespołu Elvisa zostali poinformowani, że piosenkarz zamierza ponownie nagrywać w Memphis lecz żaden z nich nie jest brany pod uwagę podczas tych sesji. "Styczniowe sesje w Memphis były dla nas rozczarowaniem ale wiadomość, którą otrzymałem jeszcze tego samego miesiąca, o tym, że Elvis planował zaangażować się w Las Vegas była jeszcze większym ciosem", tłumaczył Moore.

"Powiedziano mi, że nie będzie żadnej europejskiej trasy (o której rozmawiano jeszcze w trakcie zdjęć do programu NBC, przyp. autor). Spotkałem się więc z D.J'em oraz członkami The Jordanaires żeby porozmawiać o pracy w Las Vegas. Dla nich oznaczało to porzucenie wszystkiego co do tej pory robili w Nashville by przyjechać tutaj (do Las Vegas, przyp. autor) na dwa tygodnie. To z kolei wiązało się ze znaczną utratą dochodów".

Gordon Stoker z kwartetu The Jordanaires wyliczył, że na miejsce występów w hotelu International w Las Vegas grupa musiałaby zrezygnować aż z trzydziestu czterech wcześniej zaplanowanych sesji nagraniowych - na co ani muzycy ani wokaliści nie mogli sobie pozwolić. Głównie ze względów finansowych. Kiedy więc menedżer Elvisa, Pułkownik Parker, odrzucił ich propozycję pokrycia akonto wszystkich honorariów, które otrzymaliby pozostając w Nashville w okresie występów w Presleya Las Vegas wszyscy (The Jordanaires oraz Scotty Moore i D.J Fontana) zrezygnowali z dalszej współpracy z Elvisem.

Na potrzeby czerwcowej sesji nagraniowej na miejsce dawnego zespołu Presleya Felton Jarvis powołał nową grupę instrumentalistów. W dużej mierze stanowili ją wybitni muzycy od wielu lat związani ze studiem w Nashville. Wielu z nich miało już także wcześniej możliwość okazjonalnie współpracować z Elvisem i poznać jego sposoby pracy. Znaleźli się wśród nich gitarzyści Chip Young (nagrywający z Presleyem od maja 1966 roku), James BurtonCharlie Hodge oraz utalentowany multiinstrumentalista Charlie McCoy. Ponadto w skład grupy weszli także perkusista Jerry Carrigan oraz grający na gitarze basowej Norbert Putnam.

"Elvis, to jest Norbert Putnam", wspominał basista w jednym z wywiadów sposób w jaki został przedstawiony Presleyowi przez producenta Feltona Jarvisa. "Przyszedł żeby zagrać na basie dzisiejszej nocy. To on zagrał w 'Polk Salad Annie' Tony Joe White'a. Elvis skinął głową i uśmiechnął się. 'Uwielbiam ją' i dodał 'Cieszę się, że cię tutaj mam'".

Początkowo stosunkowo niewiele obiecywano sobie po tej czerwcowej sesji. W zasadzie oczekiwano jedynie, że Elvis zdoła nagrać wystarczającą ilość materiału na nowy album oraz kilka singli. Zarejestrowane utwory w większości zamierzano następnie zaprezentować w zakontraktowanym przed kilkoma tygodniami filmie dokumentalnym, "Elvis: That's The Way It Is".

Wielu obserwatorów twórczości Presleya dostrzegało w tej sytuacji analogię do polityki wydawniczej stosowanej przez wytwórnię RCA Victor jeszcze w latach pięćdziesiątych i przez całe lata sześćdziesiąte kiedy to do sprzedaży trafiały kolejne ścieżki dźwiękowe z filmów z udziałem Elvisa. Wówczas również piosenki nagrywano przede wszystkim z myślą o powstającym właśnie obrazie a największą promocję nagrania otrzymywały dzięki pokazaniu ich na dużym ekranie.

Tym razem jednak różnice w jakości nagrywanego materiału były kolosalne. Wydawca Freddie Bienstock wystarał się dla Elvisa o dziesiątki nowych utworów. Propozycje nagrań na pierwszą w 1970 roku sesję nagraniową Presleya zaczerpnął w większości z założonego przez siebie wydawnictwa Carlin Music z którym od wielu lat związani byli tacy kompozytorzy jak Ben Weisman, Clive Westlake, Ken Howard, Alan Blaikley czy David Most.

Elvis ponownie mógł więc nagrywać utwory, które go inspirowały, z których tekstami mógł się identyfikować i których słowa dobitniej teraz do niego przemawiały (i pasowały) choćby z racji wieku czy zmian jakie zaszły w jego życiu prywatnym. Wyboru nagrań dokonywał sam przesłuchując wcześniej stosy nadesłanych płyt demo w towarzystwie członków zespołu i osób zaangażowanych w sesję. "Wszyscy ich słuchaliśmy (płyt demo, przyp. autor) i wydawaliśmy opinie na ich temat", opowiadał mi w jednym ze swoich ostatnich wywiadów Glen Spreen - aranżer utworów Elvisa i autor dwóch nagranych przez niego kompozycji.

"Pamiętam też jak wyglądało odrzucanie utworów. To było jak wrzucanie kartek papieru do ognia. Jeśli jakaś piosenka została zaakceptowana, demo z nią kładziono na stole. Jeśli została odrzucona demo lądowało w rogu studia, skąd później trafiało do kosza". Była żona piosenkarza, Priscilla Presley zapamiętała, że Elvis bywał nieraz bardzo surowym sędzią. "(Elvis, przyp. autor) wybierał tylko dobre piosenki", mówiła w jednym z telewizyjnych wywiadów. "Przysyłali mu pudła z utworami. Jeśli mu się nie podobały rzucał nimi o ścianę. Tych które lubił było niewiele".

Podobnie jak przed rokiem w American Sound Studio w Memphis tak i teraz w Studio B w Nashville Elvis postawił na niezwykle zróżnicowany pod względem gatunkowym repertuar. Pięć kolejnych nocy wypełniły zarówno stare standardy muzyki rockabilly i country jak również kompozycje zakorzenione głęboko w muzyce gospel, aktualne przeboje muzyki pop a nawet utwory współczesnej muzyki folkowej, którą Presley fascynował się już od połowy lat sześćdziesiątych. Wszystkie te nurty muzyczne przenikały się teraz w studyjnej przestrzeni sprawiając, że ta czerwcowa sesja Elvisa w Nashville wkrótce zaczęła być określana mianem jednej z najbardziej twórczych w całej jego karierze.

Po latach także sesję tą zaczęto nazywać "maratonem w Nashville". Przydomek ten zyskała za sprawą niebagatelnej ilości trzydziestu czterech (zamiast pierwotnie planowanych osiemnastu) kompletnych utworów nagranych w zaledwie pięć dni! Ich ilość wystarczyła wytwórni RCA Victor nie tylko na wydanie albumu będącego uzupełnieniem filmu dokumentalnego ale także na zrealizowanie kilku innych kompletnych płyt długogrających!

Wydany 11 listopada 1970 roku "That's The Way It Is" był pierwszym z trzech longplayów powstałych w oparciu o utwory nagrane w Nashville. Jednocześnie był też czymś w rodzaju ścieżki dźwiękowej do pierwszego filmu dokumentalnego poświęconego Presleyowi noszącego ten sam tytuł.

Na płycie znalazło się aż dwanaście premierowych utworów. Cztery z nich (co niektórzy eksperci uznają za paradoks biorąc pod uwagę fakt, że longplay był soundtrackiem z filmu dokumentującego występy 'na żywo') zarejestrowano podczas trzeciej tury występów Elvisa w hotelu International w Las Vegas.

Sezon ten rozpoczął się 10 sierpnia i trwał do 8 września 1970 roku obejmując aż sześćdziesiąt koncertów (po dwa każdego wieczoru z wyjątkiem 10 sierpnia i 8 września)! W jego trakcie obecna była ekipa MGM realizująca obraz "That's The Way It Is" (co zresztą Elvis wielokrotnie podkreślał ze sceny w mniej lub bardziej żartobliwy sposób). Na potrzeby filmu zarejestrowano profesjonalnie aż sześć kompletnych występów Presleya począwszy od otwierającego sezon (z 10 sierpnia) aż do popołudniowego (dinner show) z 13 sierpnia.

"Spontaniczny przez cały czas Elvis zdawał się nie mieć żadnej setlisty", wspominał Pete Alexis, jeden z uczestników sierpniowych koncertów. "Nie zabrakło więc zabawnych, swobodnych i nieskrępowanych interakcji z publicznością. [...] Wśród najważniejszych dla mnie zaśpiewanych wówczas utworów znalazły się 'I Just Can't Help Believin'", "Proud Mary" i zawsze efektowny numer zamykający 'Can't Help Falling In Love'". Wykonane tamtej nocy 'I Just Can't Help Believin'' zostało ostatecznie włączone do filmu 'That's The Way It Is' a także zostało umieszczone się na płycie pod tym samym tytułem. Wiem to ponieważ w trakcie jego wykonywania (Elvis, przyp. autor) wyrzucił tekst piosenki a później śmiał się z niego (wspomniałem nawet o tym mojemu przyjacielowi kiedy to zrobił). Niesamowitym jest słyszeć oklaski na płycie kiedy wiesz, że byłeś wówczas częścią widowni. To jak kapsuła czasu".

Wymieniony we wspomnieniach wielki hit B.J. Thomasa (wydany na singlu w czerwcu 1970 roku), "I Just Can't Help Believin'", wybrano na utwór otwierający nowy album Presleya. Oprócz niego w skład płyty "That's The Way It Is" weszły także "Patch It Up", "You've Lost That Lovin' Feeling" oraz "I've Lost You", które również zostały zarejestrowane podczas sierpniowych występów Elvisa w Las Vegas.

Pozostałą część opisywanego wydawnictwa stanowił materiał studyjny nagrany podczas czerwcowego 'maratonu w Nashville'. W przeważającej części stanowiły go nastrojowe ballady traktujące o trudnej miłości (jak w przypadku "Twenty Days And Twenty Nights" czy "Just Pretend"), dojrzałych decyzjach a nawet (jak w "Mary In The Morning") dotykające problematyki intymnej sfery związku kobiety i mężczyzny (a warto podkreślić, że temat ten wówczas nie był jeszcze tak powszechny w kulturze masowej jak dzisiaj).

Na swojej nowej płycie Elvis odważnie sięgnął także po dwa wielkie światowe przeboje - "You Don't Have To Say You Love Me" Dusty Springfield z 1966 roku (Numer 1 na brytyjskiej liście przebojów i Numer 4 w zestawieniu Hot 100 magazynu Billboard) oraz "Bridge Over Troubled Water", które w chwili gdy Presley nagrywał je w studiu wciąż jeszcze przebywało w czołówce amerykańskiego zestawienia w wykonaniu duetu Simon & Garfunkel.

"(Elvis, przyp. autor) dotknął dramatycznej strony tej piosenki", wyznał jej kompozytor, Paul Simon, po tym gdy pierwszy raz usłyszał ją w interpretacji Elvisa.

"To było niewiarygodne. Pomyślałem sobie wtedy, 'jak do diabła mogę z nim konkurować'". Zgoła odmiennego zdania natomiast był Art Garfunkel, który w udzielonym w 2015 roku wywiadzie dla pisma Goldmine Magazine mówił: "Po wojsku wszystko co robił Elvis straciło prawdziwą moc dawnego dobrego piosenkarza. Od tamtego czasu masz wokalistę z niekontrolowanym vibrato, cudownym nastawieniem ale nie śpiewaniem. Teraz rozmawiasz z piosenkarzem. Ja mogę śpiewać. Moje uszy mówią mi kto potrafi dobrze śpiewać a kto nie. (Linda) Rosndat była wspaniałą piosenkarką. Jeśli naprawdę potrafisz śpiewać dodaj element autentyczności do nagrania. Musisz śpiewać. McCartney potrafi śpiewać. Dlatego nie podoba mi się wersja 'Bridge Over Troubled Water' nagrana przez Elvisa. Niekontrolowane vibrato, brawura, Vegas".

W grupach dyskusyjnych i na forach sympatyków twórczości Elvisa ballada Simona i Garfunkela (jej studyjna wersja) stosunkowo często mylnie opisywana jest (nawet obecnie) jako piąte nagranie koncertowe z uwagi na dodane na końcu utworu brawa.

Twórcami piosenek na płycie "That's The Way It Is" było wielu kompozytorów, których nazwiska dotychczas nie pojawiały się na wcześniejszych wydawnictwach Elvisa. Wielu autorów pochodziło z Europy, głównie z Wielkiej Brytanii, co również stanowiło pewnego rodzaju odstępstwo od dotychczasowej polityki nagraniowej Presleya.

Obok takich nazwisk jak Clive Westlake (piszący m.in. dla Dusty Springfield) czy Ken Howard i Alan Blaikley (tworzący m.in. dla Iana Matthewsa) na liście twórców bez problemu jednak można dostrzec także kilka nazwisk, które zdążyły już wpisać się w studyjne dokonania króla rock'n'rolla - Ben Weisman, Winfield Scott czy Paul Evans, spod ręki którego wyszły takie przeboje jak "I Gotta Know", "Something Blue", "Blue River" czy obecnie "The Next Step Is Love".

"Lubiłem oglądać jak Elvis i jego zespół bawił się słowami do 'The Next Step Is Love' (Elvis śpiewał 'The Next Step Is Sex') podczas prób", opowiadał mi w trakcie rozmowy kompozytor. "Ale oczywiście, zawsze fajnie było usłyszeć kiedy śpiewał moje piosenki w filmach czy w radiu".

Kompozycja Paula Evansa, którego niespełnionym marzeniem było zobaczyć Elvisa podczas pracy w studiu nagraniowym ("wiesz, nawet kiedy byłem w Nashville nie mogłem się na nie (sesje nagraniowe, przyp. autor) dostać, pomimo że znałem jego (Elvisa, przyp. autor) producenta, Feltona Jarvisa, a on (Elvis, przyp. autor) nagrywał właśnie moją piosenkę", wyjaśniał mi kompozytor), nim została umieszczona na opisywanej w tym rozdziale płycie wcześniej została stroną B kolejnego singla Elvisa (na stronie A zamieszczono studyjną wersję "I've Lost You"). Pierwszego zawierającego materiał z 'maratonu w Nashville', o czym zresztą dużą czcionką informował napis na okładce (jednej z nielicznych w dyskografii Presleya na której nie wykorzystano jego zdjęcia) - "nagrano w czerwcu 1970".

Nowe wydawnictwo RCA (wydane 14 lipca 1970 roku) nie zdołało jednak 'zawojować' światowych list przebojów. W Stanach Zjednoczonych singiel co prawda zaznaczył swoją obecność w prestiżowym zestawieniu HOT 100 magazynu Billboard lecz nie osiągnął na nim żadnych spektakularnych wyników. Na liście piosenki zadebiutowały w notowaniu z 1 sierpnia 1970 roku (po raz pierwszy odnotowane zostały na miejscu osiemdziesiątym piątym) lecz po trzech tygodniach przesunęły się zaledwie na pozycję trzydziestą drugą (najwyższą osiągniętą przez ten album).

Zdecydowanie lepiej singiel poradził sobie na brytyjskim rynku. Na tamtejszej Oficjalnej Liście Przebojów uplasował się w pierwszej dziesiątce. Zaledwie trzy tygodnie po debiucie w zestawieniu dotarł do miejsca dziewiątego na którym przebywał przez kolejne dwa tygodnie.

Na miesiąc przed oficjalną premierą longplaya "That's The Way It Is", 6 października 1970 roku, wytwórnia RCA Victor wypuściła na rynek jeszcze jeden singiel będący już tym razem oficjalnym zwiastunem filmu i płyty pod tym samym tytułem. Podobnie jak na lipcowym wydaniu także i tym razem postawiono na piosenki zarejestrowane podczas 'maratonu w Nashville'. Tym razem jednak obie strony miały znacznie silniejszy potencjał komercyjny niż te wydane trzy miesiące wcześniej.

"You Don't Have To Say You Love" umieszczone na stronie A zdołało już podbić światowe listy przebojów trzy lata wcześniej w wykonaniu Dusty Springfield. Także aranżacja Presleya zdołała sobie zaskarbić sympatię i uznanie wśród słuchaczy, którzy tłumnie odwiedzili hotel International podczas "letniego festiwalu" Elvisa trwającego tam od lipca do września 1970 roku. Elvis z upodobaniem bowiem sięgał po nią w trakcie swoich koncertów sprawiając, że w krótkim czasie stała się ona ulubienicą publiczności przybywającej do miasta na jego występy.

Jego wykonanie w znacznym stopniu różniło się od wykonania Dusty Springfield czy nawet włoskiego pierwowzoru (ballada została oparta na kompozycji "Io Che Non Vivo", który Springfield usłyszała po raz pierwszy w 1965 roku na festiwalu w San Remo w wykonaniu pieśniarza Pino Donaggio). Było bardziej melodramatyczne. "Głos Elvisa brzmiał zupełnie inaczej niż Dusty dzięki czemu jego wersja była tak wyjątkowa", przyznała w jednym z wywiadów współautorka przeboju, Vicki Wickham. "On (Elvis, przyp. autor) nie był typem piosenkarza, który kogoś naśladuje. Był całkowicie oryginalny".

Jako ciekawostkę warto w tym miejscu napisać, że Elvis do tego tego stopnia pokochał nagranie Dusty Springfield, że jeszcze na długo przed rokiem 1970 zaczął zabiegać o możliwość nagrania kompozycji "You Don't Have To Say You Love Me". Wówczas jednak na przeszkodzie stanęły prawa autorskie. Biografowie Presleya piszą w swoich opracowaniach, że wydawca piosenkarza bezskutecznie próbował wynegocjować dla niego udział w zyskach. Elvis jednak na tyle mocno chciał nagrać swoją wersję tego przeboju, że zdecydował się zrobić to przy najbliższej nadarzającej się okazji - bez względu na to czy w podpisie pod nagraniem będzie figurował jako współautor czy też nie. Dopiął swego 6 czerwca 1970 roku.

Stronę B nowego singla wypełniało z kolei rockowe "Patch It Up" (jego studyjna wersja) napisane przez Eddiego Rabbitta i Rory'ego Bourke.

Po trzech tygodniach sprzedaży nowe wydawnictwo Presleya po raz pierwszy zagościło na liście Billboardu. Singel zadebiutował w zestawieniu 24 października 1970 roku na miejscu siedemdziesiątym czwartym z którego sukcesywnie zaczął się przesuwać się w kierunku pierwszej dziesiątki. W notowaniu z 28 listopada obie piosenki plasowały się już na wysokiej jedenastej pozycji (na tym miejscu utrzymywały się przez dwa tygodnie). 

Tak wysokie miejsce w prestiżowym zestawieniu jakim wciąż pozostaje lista HOT 100 nie było jedynym sukcesem odniesionym przez nowy singiel Presleya. Jeszcze tego samego roku bowiem w rankingu Easy Listening (obecnie funkcjonującym pod nazwą Adult Contemporary) sporządzanym przez czasopismo Billboard płyta zajęła pierwszą pozycję!

Łącznie singel sprzedał się w nakładzie sięgającym ośmiuset tysięcy egzemplarzy.

W Wielkiej Brytanii, podobnie jak większość wcześniejszych wydawnictw Elvisa, singel z utworami "You Don't Have To Say You Love Me" wdarł się na tamtejszą listę przebojów z kilkutygodniowym opóźnieniem - 9 stycznia 1971 roku. I po zaledwie trzech tygodniach pobytu w zestawieniu dotarł do wysokiego dziewiątego miejsca.

W niedzielę 11 listopada 1970 roku, tj. w wigilię Święta Dziękczynienia (na czym w szczególny sposób zależało Pułkownikowi Parkerowi), na ekrany kin w Stanach Zjednoczonych trafił długo zapowiadany i wyczekiwany przez wielbicieli film "That's The Way It Is" dokumentujący zakończoną przed kilkoma tygodniami trzecią turę występów Elvisa w hotelu International w Las Vegas (będący również  unikalnym, zakulisowym spojrzeniem na przygotowania do kolejnej serii koncertów).

"Nakręcony przez MGM Elvis... 'That's The Way It Is' ukazuje fenomen jakim jest Elvis", pisała prasa na krótko po premierze. "Film ukazuje wzloty i upadki jakie (Elvis, przyp. autor) przeżywa przed swoimi koncertami - począwszy od przygotowań do występów ukazanych przez MGM aż po wieczór otwierający w słynnym hotelu International w Las Vegas". 

Nagłówki kolejnych recenzji ukazujących się po wyświetleniu filmu utrzymane były w podobnym, bardzo pozytywnym tonie. "Elvis, człowiek - artysta", to przykład kolejnego. Jego autor pisał dalej: "Elvis... 'That's The Way It Is', pełnometrażowy film MGM ukazujący człowieka (Elvisa, przyp. autor) jako artystę i fenomen został wyreżyserowany przez dwukrotnego zdobywcę Oscara, Dennisa Sandersa". W dalszej części tego artykułu dziennikarz zwrócił także uwagę na muzyczną część obrazu pisząc: "w filmie MGM (...) Elvis Presley śpiewa dwadzieścia siedem piosenek począwszy od swoich wczesnych hitów takich jak 'Love Me Tender', 'Heartbreak Hotel' i 'Blue Suede Shoes' poprzez odnoszące ostatnio sukcesy 'Suspicious Minds', 'Can't Help Falling In Love' i 'Patch It Up'. Widzimy go także wykonującego utwory spopularyzowane przez innych artystów, takie jak 'Bridge Over Troubled Water' i 'Sweet Caroline'".

W odróżnieniu od wielu poprzednich kinowych propozycji Presleya jego najnowszy film zyskał uznanie zarówno w oczach krytyków jak i rzeszy fanów na całym świecie. Znalazło ono odzwierciedlenie nie tylko w bardzo przychylnych recenzjach i dobrej prasie lecz także w rankingach oglądalności. Pod koniec 1970 roku obraz Dennisa Sandersa uplasował się bowiem na wysokiej dwudziestej drugiej pozycji zestawienia Variety National Box Office Survey.

Jednocześnie z filmem dokumentalnym "That's The Way It Is" w sprzedaży ukazała się także zapowiadana od kilku tygodni płyta długogrająca pod tym samym tytułem. Do sklepów trafiła tydzień wcześniej niż pierwotnie zakładało kierownictwo RCA. W liście datowanym na 6 listopada 1970 roku skierowanym do dystrybutorów płyt i taśm RCA można było przeczytać: "Elvis znowu eksploduje z nowym fantastycznym albumem - 12 utworami, które łączą w sobie zarówno znany repertuar, mocny nowy materiał a także jego ostatnie przeboje z singli, które zmierzają prosto po złoto. (...) 'That's The Way It Is' powinien zostać rozesłany w następnym tygodniu, 16 listopada ... zaplanowany jest tak aby zbiegł się w czasie z wydaniem nowego i zupełnie innego filmu noszącego ten sam tytuł co płyta". Sam film autor cytowanego pisma określił jako "dzień z życia Elvisa Presleya".

Longplay podobnie jak film został bardzo pozytywnie odebrany zarówno przez wielbicieli piosenkarza jak i krytyków muzycznych. Wynikiem tego była zarówno bardzo dobra sprzedaż - ponad pół miliona egzemplarzy a także całkiem zadowalające wyniki na listach przebojów. Na kilka dni przed Świętami Bożego Narodzenia, 12 grudnia 1970 roku, album "That's The Way It Is" zadebiutował bowiem na miejscu sześćdziesiątym trzecim w rankingu Hot 200 magazynu Billborad. Pozycję tą opuścił jednak już w następnym notowaniu a po trzech tygodniach pobytu w zestawieniu osiągnął miejsce dwudzieste pierwsze - najwyższe (miejsce to zajmował przez dwa tygodnie).

W Wielkiej Brytanii natomiast kolejny koncertowy album Elvisa Presleya (bo do takiej kategorii zaliczany jest czasami album "That's The Way It Is") wszedł na tamtejszą listę dopiero pod koniec stycznia 1971 roku. W notowaniu z 30 stycznia nowy produkt RCA zadebiutował na wysokiej piętnastej pozycji. Po kilku tygodniach, 5 lutego 1971 roku, płyta osiągnęła swoją najwyższą pozycję w zestawieniu - dwunastą.

Dla wielu europejskich fanów, którym nie dane było dotąd zobaczyć swojego idola na scenie film "That's The Way It Is" wyświetlany w kinach na wiosnę 1971 roku (kilka miesięcy po premierze w USA) dawał namiastkę tego co na własne oczy widzieli i czuli ich amerykańscy koledzy (i stosunkowo nieliczni przedstawiciele z krajów europejskich), którzy zasiadali w sali wystawowej hotelu International w Las Vegas. "'That's The Way It Is' był zupełnie inny niż filmy, które Elvis robił w latach sześćdziesiątych", pisał na łamach swojej książki Todd Slaughter, prezes Oficjalnego Brytyjskiego Fan Clubu Elvisa. "Sposób w jaki wyglądał, sposób w jaki śpiewał, sposób w jaki się poruszał - wszystko w nim było inne. Wyglądał tak jak wtedy gdy zrobił Comeback Special - king of cool".     

Niestety, pomimo składanych przy różnych okazjach obietnic dotyczących tournee po Europie film "That's The Way It Is" podobnie jak trzy lata później satelitarny show "Aloha From Hawaii" okazał się być jedynym sposobem dla setek tysięcy europejskich fanów na zobaczenie Elvisa Presleya na scenie.

Mariusz Ogiegło, www.elvispromisedland.pl

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Elvis Presley
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy