Reklama

Papryczki zagrały w Chorzowie

Nie ukrywam, że trochę obawiałem się tego występu. Widziałem Papryczki w kwietniu ub. roku w Londynie, gdy zagrali mały, klubowy koncert dla kilkuset osób. Byli wówczas w swoim żywiole - jeszcze co prawda nie rozegrani, ale idealnie czuli się w takich warunkach - wyluzowani, kipieli energią i słychać było, że są żądni grania.

Jednak show-biznes ma swoje prawa i zespół tej klasy gra jednak głównie duże koncerty, w halach na kilka tysięcy osób lub na stadionach. To już jednak inna atmosfera, inny kontakt z publicznością.

Reklama

Red Hoci tegoroczną trasę "Stadium Arcadium" po Europie zaczęli 22 czerwca w Hiszpanii, a do Chorzowa przyjechali dzień po koncercie w Hamburgu. W międzyczasie wygwizdano ich we Włoszech, gdyż swój występ rozpoczęli z blisko godzinnym opóźnieniem, a cały koncert trwał zaledwie 75 minut, po czym muzycy zeszli ze sceny bez słowa pożegnania.

Wcześniej w Serbii (gdzie tez grali pierwszy raz w swojej karierze), przerwali występ po pierwszym bisie, głównie ze względu na pogodę i niedyspozycję gitarzysty Johna Frusciantego. Dlatego w Chorzowie mogło wydarzyć się wszystko, tym bardziej, że Papryczki podczas każdego koncertu grają nieco inny zestaw utworów. Co ciekawe, już w trakcie występu często zmieniają ustaloną na dany dzień kolejność, często spontanicznie grają zupełnie inny utwór, niż pierwotnie planowali. A że mają w koncertowym repertuarze dobrze ponad 30 kompozycji, więc jest z czego wybierać.

To jest jednak siłą tego zespołu, co udowodnił on także na stadionie Śląskim w Chorzowie, gdzie przyjechało ich oglądać ponad 60 tysięcy osób, nie tylko zresztą z Polski. Jako że był to jedyny w tej części Europy koncert, pojawili się fani z Czech, Słowacji, Węgier, Litwy, Łotwy i Ukrainy.

Występ rozpoczął się z raptem z 10-minutowym poślizgiem, a zainaugurował go tradycyjny "jammik" z udziałem gitarzysty Johna Frusciantego, basisty Flea i perkusisty Chada Smitha. Dopiero po 5 minutach pojawił się witany owacyjnie wokalista Anthony Kiedis, odziany w tradycyjną ostatnio u niego białą chustę. No i na dobre zaczęło się od "Can't Stop". Zaraz potem grupa zagrała swój wielki przebój z ub. roku, "Dani California", z fantastycznym solem Frusciantego, ale ci, którzy spodziewali się wieczoru pod znakiem "przebój za przebojem", srodze się rozczarowali.

Po dobrze znanym "Scar Tissue", Papryczki zagrały swoją wersję utworu "Havana Affair" z repertuaru nieodżałowanych The Ramones, a jako drugi wokalista zaprezentował się w nim - nie po raz ostatni zresztą - John Frusciante.

W kolejnym numerze "Readymade" pojawił się tajemniczy gość specjalny trasy, przedstawiony tylko jako Josh. A to nie kto inny jak Josh Klinghoffer, utalentowany producent i muzyk z Los Angeles, współpracujący z Frusciante przy projekcie Ataxia, mający także na koncie współpracę z Butthole Surfers, Gnarls Barkley i PJ Harvey. Tego wieczoru okazjonalnie wpadał na scenę, towarzysząc zespołowi jako drugi gitarzysta bądź też jako klawiszowiec, występował też czasami w roli wokalisty i... perkusisty.

W "Throw Away Your Television", z intro Flea na basie, zespół udowodnił po raz kolejny, że w wersji koncertowej jest solidną, funkową maszyną, której podstawą jest doskonała sekcja rytmiczna i niezwykła gra gitarzysty. Chwilę potem nastąpił stały punkt programu, czyli solowy popis Frusciantego, który na każdym koncercie samodzielnie wykonuje inną kompozycje, z reguły z repertuaru innego artysty. W Chorzowie zagrał utwór "Songbird", z repertuaru grupy Fleetwood Mac. Tempo występu nieco siadło, ale fani poderwali się przy pierwszych dźwiękach przebojowego "Snow (Hey Oh)" i wspólnie z zespołem odśpiewali refren.

Ci, którzy wcześniej nie widzieli zespołu na żywo, mogli być zaskoczeni małą komunikatywnością i żywiołowością Kiedisa, który rzadko mówił coś do publiczności, czy też irytującymi nieco przerwami między poszczególnymi utworami. Niektórych zaskoczyła też zapewne ascetyczna scenografia i skromna, jak na tej klasy wykonawcę, produkcja.

Ale taki to jest zespół - muzycy są wyśmienitymi instrumentalistami, lubią ze sobą grać, na scenie czują się po prostu dobrze, a publiczność jest dla nich tylko niezbędnym dodatkiem.

"Co słychać Polsko? Chyba się jeszcze nie poznaliśmy" - w końcu odezwał się Kiedis, ale znacznie rozmowniejszy był podczas całego koncertu energiczny jak zwykle Flea.

To nie koniec niespodzianek - starsi fani ucieszyli się zapewne słysząc utwór "Emit Remmus", który Papryczki po raz ostatni grały na koncertach trzy lata temu, a ci młodsi ciepło przyjęli "So Much I" (z ostatniego albumu "Stadium Arcadium"), w którym grał i śpiewał Josh Klinghoffer.

Pod koniec pierwszej części koncertu pojawił się wreszcie oczekiwany przebój "Californication", którego refren został odśpiewany przez publiczność, a Frusciante po raz kolejny uraczył wszystkich znakomitą solówką.

- Nigdy nie byliśmy w Polsce, choć bywaliśmy w pobliżu. Jesteśmy bardzo wdzięczni, że w końcu mogliśmy zagrać w Polsce. To piękny wieczór, wielkie dzięki! - powiedział Flea, po czym grupa zagrała przebój "By The Way" i zeszła ze sceny.

W planach był jednak bis, który zaczął się od solowego popisu perkusisty Chada Smitha. Niewielu bębniarzy pozwala sobie obecnie na to, ale on akurat należy do starej gwardii, która wie, jak i co wydobyć z tego instrumentu, by nie znużyć słuchacza. Po 2 minutach dołączył do niego Flea, który zagrał jednak na... trąbce, zaś Klinghoffer wspomagał Smitha przy perkusji. To był kolejny "papryczkowy" jam tego wieczora, niezwykle smakowity, pełen improwizacji i finezji.

Idąc za ciosem muzycy zagrali, już w komplecie z Kiedisem, "Soul To Squeeze", potem jeszcze "Power Of Equality", zaś na wielki finał przygotowali.... kolejny jam. Tym razem był to blisko 10-minutowy popis wszystkich instrumentalistów.

Koncert trwał niecałe 2 godziny i pozostawił fanów z różnymi odczuciami. "Widowiskowy, energetyczny, fantastyczny" - twierdzili jedni. Inni czuli niedosyt, być może spowodowany zbyt wielkimi oczekiwaniami, ale też brakiem tak wielkich przebojów, jak choćby "Higher Ground", "Give It Away" czy "Under The Bridge".

Ludzie opuszczali Stadion Śląski w spokoju, często jednak zawzięcie dyskutując o tym, co dane im było zobaczyć i usłyszeć.

Zobacz teledyski Red Hot Chili Peppers na stronach INTERIA.PL.

Tomasz Słoń, Chorzów

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Red Hot Chili Peppers | chili | zagranie | muzycy | przebój | koncert | Chorzów
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy