Reklama

Editors podbijają Polaków

A Editors, którzy w niedzielę, 4 listopada, wystąpili w warszawskiej Stodole to na Wyspach właśnie "gwiazdy". Dowód? Wystarczy spojrzeć na wyniki sprzedaży płyt kwartetu: debiutancki "The Back Room" trafił na 2. miejsce listy bestsellerów, a wydany w 2007 roku "An End Has A Start" dotarł na szczyt zestawienia. Obie płyty osiągnęły milionowy nakład. Wystarczy?

Wydaje się, że i w Polsce formacja zaczyna "dorabiać" się mocnej grupy fanów. W rozmowie przed koncertem perkusista Ed Lay wyraził szczerą radość z faktu, że zjawi się "aż 700 osób w mieście, w którym jesteśmy pierwszy raz". Jak się później okazało, tych fanów było poważnie ponad 1000...

Reklama

Editors nie mieli zbyt wiele czasu, by poznać "osobiście" Warszawę - od 6. rano podróżowali z Berlina, i jak twierdzili, byli wykończenie. Z naszą stolicą zapoznali się za to przy pomocy laptopów, sprawdzając w internecie podstawowe wiadomości na temat miasta.

A jaki był koncert Editors? Spotkałem się z opiniami, że świetny. Obiektywnie oceniając niedzielny wieczór, przymiotnik udany celniej opisuje to, co wydarzyło się w Stodole.

Teraz krótka podróż w czasie. Pamiętam koncert Editors z festiwalu Roskilde w 2006 roku. Delikatnie mówiąc zespół bardzo mnie rozczarował, choć płytę "The Back Room" uważałem za bardzo udaną. Jednak konfrontacja ze scenicznym obliczem kwartetu wywołała u mnie tylko uśmiech politowania. No bo jak poważnie traktować grupę, której wokalista (Tom Smith) zachowuje się jak karykaturalny kolaż Iana Curtisa i Chrisa Martina?

W Stodole było w tym względzie o niebo lepiej. Przede wszystkim Tom, przywiązany do gitary, został ograniczony w swoich scenicznych "pozach". Poza tym wokalista wypracował już chyba własny frontmański styl, choć bieganie wokół pianina Mr. Smith trzeba by jeszcze przemyśleć...

Zaskoczeniem in plus - także dla samych Editors - była reakcja polskiej publiczności. Tom aż tak bardzo zaufał fanom, że pozwolił im odśpiewać fragmenty utworów. Znajomość tekstu i wykonanie były bez zarzutu...

Podsumowując, koncert był zaskakująco udany, choć mijając zdjęcia z pamiętnego występu Placebo w Stodole z 2001 roku, "kultowym" raczej się nie stanie. W rozmowie przed występem wspomniany Ed zapewniał mnie, że zespół zaskoczony sporym zainteresowaniem (znów magiczne "aż 700 biletów"), podczas kolejnego tournee po Europie (już w 2008 roku) ponownie wpisze nasz kraj do rozkładu jazdy. Trzymamy go za słowo.

Jeszcze kilka słów o supportach. Muchy wreszcie dorobiły się płyty - "Terroromans" ukaże się 19 listopada - bo fanów mają już wielu, co zresztą było widać i słychać w Stodole. Frekwencja - formacja licytowała się przed występem czy to jest ich największy koncert - jakoś nie zrobiła wrażenia na trio, bo zagrali swobodnie i z charyzmą. Teraz trzeba będzie poczekać jak debiut zostanie przyjęty na rynku, bo oczekiwania są spore.

W ostatniej chwili do zestawu Editors-Muchy dokooptowano The Boxer Rebellion. Zespół, jakich w Londynie jest pewnie kilkadziesiąt. W Warszawie spotkało ich więcej niż dobre przyjęcia - The Boxer Rebellion dobrze wywiązali się z roli łącznika pomiędzy gwiazdami sceny indie - tej polskiej, i tej światowej.

Artur Wróblewski, Warszawa

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Warszawa | koncert | Editors
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama