Reklama

"Znajomi mówili, że to koniec Myslovitz"

Aż pięć lat przyszło czekać fanom Myslovitz na następcę wydanego jeszcze w 2006 roku albumu "Happiness Is Easy". W tym czasie zespół na rok zawiesił działalność, a wiele osób zaczęło się zastanawiać, czy formacja powróci jeszcze na scenę.

Swoje zrobiła również biografia Myslovitz "Życie to surfing" autorstwa Leszka Gnoińskiego, która pokazała podziały istniejące w zespole. Wbrew negatywnym prognozom, kwintet w 2010 roku wszedł do studia i zarejestrował aż 18 kompozycji. Część z nich trafi na płytę zatytułowaną "Nieważne jak wysoko jesteśmy...", o której basista Jacek Kuderski, perkusista Wojciech 'Lala' Kuderski oraz gitarzyści Wojtek Powaga i Przemek Myszor rozmawiali z Arturem Wróblewskim. Niestety, zabrakło wokalisty Artura Rojka, który - jak to zażartował jeden z muzyków Myslovitz - "kupował nowe auto".

Reklama

Jacek powiedział, że "Nieważne jak wysoko jesteśmy..." to wasza najlepsza i najbardziej dojrzała płyta i nie ma na niej piosenek "o dupie Marynie"...

Jacek Kuderski: - Powiedziałem te słowa podczas nagrywania albumu. Teraz nie użyłbym określenia, że jest to nasza najlepsza płyta. Za to na pewno jest to nasz najodważniejszy album. Inna, niż nasza ostatnia, czy nawet dwie ostatnie płyty. To nie jest typowo piosenkowy Myslovitz, którzy znają fani. To jest Myslovitz dojrzalszy i przemyślany. To także oczywiście zasługa Marcina Borsa, który wyprodukował ten album. Proces nagrywania i produkcji był inny niż przy okazji poprzednich płyt. To również jest zasługa końcowego brzmienia albumu. A co do moich słów to... nie potwierdzam i nie zaprzeczam (śmiech).

Wojtek Powaga: - Każdy zespół czy każdy artysta, który wydaje nową płytę czy tworzy nowe dzieło mówi, że jest ono najlepsze i najdojrzalsze. Przemek kiedyś ładnie skomplementował album mówiąc, że to jest bezkompromisowa płyta. Nie poszliśmy na łatwiznę. Nie zrobiliśmy dziewięciu przebojowych piosenek, dziewięciu "Peggy Brown" czy innych tam... Zrobiliśmy płytę, która odzwierciedla i pokazuje nas jako ludzi w obecnym momencie. Nie patrzyliśmy na żadne mody, nie szliśmy w żadnym kierunku. Chcieliśmy po prostu zrobić dobrą płytę, która wyjdzie z nas na sali prób, którą potem będziemy ogrywać.

Jacek Kuderski: - Chciałbym jeszcze wyprostować moje słowa. Kiedy to mówiłem, mieliśmy takie założenie, że z osiemnastu piosenek wybierzemy pigułkę na jedną płytę. Okazało się, że te wszystkie piosenki są dosyć fajne i postanowiliśmy wydać dwie płyty. Z tego powodu jestem trochę w szachu co do wcześniejszej wypowiedzi, dlatego teraz nie jestem jej w stu procentach pewien.

Wojtek 'Lala' Kuderski: - Najdojrzalsza to z tego względu, że wszyscy jesteśmy przed albo po czterdziestce. Chyba dlatego. Ale ja tak nie sądzę, by to była najdojrzalsza płyta. To jeszcze przed nami.

Wspomnieliście osobę Marcina Borsa, który miał odmienić brzmienie Myslovitz, bo wam zabrakło już dystansu do własnej muzyki.

Jacek Kuderski: - Zaproszenie Marcina Borsa to po części zasługa Przemka i Wojtka, którzy pracowali z nim przy okazji albumu No!No!No!, to oni polecieli Marcina. On miał być takim człowiekiem, który może nie tyle miał wpłynąć na nasze brzmienie, co połączyć nasze różna gusta muzyczne. W Myslovitz jest pięciu producentów i każdy chciałby wyprodukować płytę na własny sposób. W takiej sytuacji można oszaleć, na pewno byłby konflikt brzmieniowo-merytoryczny. A Marcin został wybrany między innymi po to, by połączyć nasze różne gusta muzyczne, jak i różne piosenki.

- Na etapie nagrywania demo mieliśmy grupy piosenek. Na przykład trzy pasowały do siebie, a cztery już nie. Marcin Bors miał za zadanie zrobić tak, by te wszystkie piosenki na płycie w miarę do siebie pasowały. Oczywiście, to nie jest concept album i nie jest to płyta od początku do końca pomyślana jako całość, traktująca o jednej rzeczy, czy to muzycznie, czy tekstowo. To dlatego, że wszyscy komponowali i pisali na ten album. Jak już wcześniej powiedziałem, to taki fusion-album. Są różne style i różne piosenki.

Przemek Myszor: - Upieraliśmy się z Wojtkiem, żeby Marcin pracował z Myslovitz z dwóch powodów. Tak jak Jacek powiedział, faktycznie musieliśmy mieć producenta, żeby się nie pozabijać wzajemnie. My się dogadujemy, świetne nam się ze sobą gra. Ale później każdy przyjedzie i próbuje postawić na swoim. Dlatego potrzebowaliśmy człowieka z zewnątrz. Po drugie, nagrywaliśmy z nim wcześniej płytę No!No!No! i byliśmy tak zachwyceni pracą z tym człowiekiem - o, on właśnie dzwoni, ale nie odbiorę - i na zasadzie takiego prezentu chcieliśmy podarować chłopakom z zespołu Marcina Borsa. Po 15-18 latach pracy, po tylu nagraniach i tylu płytach chcieliśmy, by oni mieli okazję pracować z takim człowiekiem, który tak podchodzi do materiału... Podchodzi do ciebie i robi z tobą coś takiego, że ty grasz coś innego, niż sobie zaplanowałeś. To jest naprawdę niesamowite (śmiech).

Zobacz teledysk do singla "Ukryte":

Przemek, wspomniałeś o tym, że "potrzebowaliście człowieka z zewnątrz, by się nie pozabijać". Książka Leszka Gnoińskiego "Życie to surfing" dosyć głęboko weszła w wewnętrzną sferę Myslovitz i pokazała i ujawniła konflikty istniejące w zespole, który po lekturze wygląda na podzielony na obozy. Jak wygląda obecnie sytuacja w zespole?

Przemek Myszor: - Siedzimy tu w piątkę... W czwórkę, bo Artura [Rojka - przyp. AW] nie ma. Nie ma go nie dlatego, że czytałeś w książce to co czytałeś, ale dlatego, że jest zajęty i nie mógł przyjść na ten wywiad. Kupuje nowe auto (śmiech). Natomiast tak jak w życiu, jak i tak w tym, co robimy, staramy się być autentyczni i prawdziwi, nie pisać o dupie Marynie, tak samo w książce nie chcieliśmy mówić o dupie Marynie. Opisaliśmy sytuację w zespole w miarę rzetelnie i w miarę prawdziwie. To nie znaczy, że jesteśmy podzieleni, a teraz się uśmiechamy, bo jest promocja nowej płyty i trzeba poudawać. Nawet w najgorszych momentach kryzysu, kiedy byliśmy dość mocno zatomizowani w tym zespole, zawsze wchodząc na scenę coś się działo i wszystko nam razem wychodziło. Zawsze. I to jest dość duża wartość.

- Natomiast producent nie był nam potrzebny dlatego, że my się nie lubimy. W takim wypadku każdy z nas pracowałby z producentem osobno. On był nam potrzebny, bo nas jest pięciu i każdy z nas ma inne podejście do materiału. Nie chcieliśmy się bezsensownie spierać. Chcieliśmy mieć kogoś, kto jest lepszy od nas i będzie miał dla nas autorytet. A dla mnie i dla Wojtka Marcin ma strasznie duży autorytet. On miał wziąć wszystkie nasze pomysły do kupy i je wyselekcjonować, ułożyć jakąś gradację. Poprowadzić nas, a w przypadku to jest droga w całkiem inną stronę, niż sobie zamierzaliśmy. Szukaliśmy sposoby na to jak zrobić płytę, by ona była inna. Zresztą robimy tak przy okazji każdej płyty.

Jacek Kuderski: - Wtedy, kiedy ta książka była pisana - nie pamiętam, czy to było przed roczną przerwą, czy po rocznej przerwie - w zespole było więcej zgrzytów. Teraz, po tej przerwie, to wszystko się uciszyło. Nie twierdzę, że jest cudownie i pięknie, ale wtedy, kiedy ta książka była pisana, było dużo gorzej.

Rozumiem, że przerwa w działalności, z której nie wszyscy w zespole byli zadowoleni, pozytywnie wpłynęła na zespół?

Wojtek 'Lala' Kuderski: - Na każdego inaczej.

Jacek Kuderski: - Gdyby nie było przerwy, to tak naprawdę nic by się nie stało. Albo gdyby była w innym terminie i została uzgodniona przez wszystkich członków zespołu, to inaczej byśmy to odebrali. To wszystko jest już za nami, więc nie ma sensu do tego wracać. Jak czas pokazał, ta przerwa korzystnie wpłynęła na nas. Zaczęliśmy bardziej doceniać to, co mamy. Bo jeżeli masz roczną przerwę w działalności, to tak naprawdę nie wiesz, co się wydarzy. Pomimo tego, że umowa między nami była taka, że przerwa jest roczna i po roku wracamy, to słyszałem od znajomych słowa, że już się nie zejdziemy. Słowa, które później na ciebie zaczynają działać. Choć ty wiesz, że będzie inaczej, to jednak jest to tak silne, że zaczynasz w to wierzyć i wątpić w ogóle, czy ten zespół się zejdzie. Ale tak jak powiedziałem, jest to za nami.

- Przerwa nas spoiła. Zaczęliśmy grać więcej koncertów niż wcześniej, bo ludzie chcieli przychodzić na Myslovitz. W dużych miastach graliśmy nawet po dwie sztuki, dzień po dniu. To pokazało, że jest zapotrzebowanie na nasz zespół. To są te pozytywne strony zawieszenia działalności.

Wojtek 'Lala' Kuderski: - Poza tym wyglądamy dużo lepiej. Odmłodnieliśmy, golimy brody, mamy branie...

Przemek Myszor: - Ja nie wiem, czy to wszystko jest akurat wynikiem tej przerwy, natomiast taką właśnie mamy w tej chwili świadomość zespołową. Wszyscy się starają. Może to jest kwestia nowej płyty? Nie do końca jest sens, żeby rozgrzebywać tą przerwę. Przyniosła ona różne efekty, ale nie ma co za głęboko sięgać, bo to faktycznie jest za nami.

W mediach zaznaczaliście, że to "był to najbardziej twórczy czas w waszej karierze". Co tak bardzo wzmogło wasza kreatywność?

Przemek Myszor: - Myślę że to, iż od dłuższego czasu nie mieliśmy nowego materiału. Czuliśmy też dość mocne znużenie i zmęczenie, bo pojawiliśmy się z powrotem po dłuższym okresie niegrania, ale ze starymi piosenkami. To nie jest tak, że ta sytuacja jest męcząca dla publiczności, która oczekuje czegoś nowego. To było męczące dla nas. Bo jeżeli jacyś ludzie na koncercie powiedzą, że słyszeli piosenkę "Peggy Brown" tysiąc razy, to my w takim razie graliśmy ją jakieś sto tysięcy razy (śmiech). Jeśli o to chodzi, to zawsze jesteśmy w naprawdę dużo gorszej sytuacji w przypadku nudy i znużenia. Dlatego bardzo mocno nam zależało na tym nowym materiale. Poza tym umówiliśmy się, że będziemy pracować w inny sposób. Prawda?

Wojtek 'Lala' Kuderski: - Prawda. Nie wiem, w jaki sposób, ale przypuszczam, że ten o którym kazał mówić mi Przemek (śmiech). Założenie było takie, że ten, kto ma jakiś pomysł na melodię i kompozycję, przynosi ją. A my staramy się wszyscy razem w to wejść, z tym wszystkim co my potrafimy i co nam siedzi w głowie. Z podpatrzonymi sytuacjami koncertowo-festiwalowymi. W ten sposób stworzyliśmy osiemnaście numerów. Nie był to wyścig szczurów, że ja robię więcej albo mniej.

Jacek Kuderski: - To wszystko rozciągnęło się w czasie. Myślę, że ta pula utworów byłaby dużo większa, gdybyśmy jeszcze pracowali nad tym. To nie tak, że nie mieliśmy pomysłów. W pewnym momencie trzeba było zamknąć ten worek, bo już czasowo to się zbyt wydłużyło. Należało wreszcie podejść do konkretnego nagrywania płyty. Z drugiej strony nie było sensu robić więcej piosenek, bo umowa była, że nagrywamy wszystkie osiemnaście. Gdyby było ich więcej, nagrania trwałyby kolejne pięć lat (śmiech). Moglibyśmy tej płyty się nie doczekać.

Czy mając osiemnaście piosenek dobraliście ja na "Nieważne jak wysoko jesteśmy..." według jakiegoś klucza?

Wojtek 'Lala' Kuderski: - Jaskółki przyniosły ten klucz (śmiech).

Przemek Myszor: - To był klucz żurawi (śmiech). Nie, szczerze mówiąc nie mieliśmy takiego klucza. Na to zebrało się parę rzeczy. Dobieraliśmy utwory tak, by do siebie pasowały. Poza tym nie wszystkie osiemnaście utworów mieliśmy nagrane do końca i od początku było wiadomo, że one przejdą na następny album. Odkładaliśmy je na bok, bo nie wszystkie były gotowe. Nie mieliśmy klucza. Nie były też nim teksty, bo one nie zostały jeszcze wtedy napisane. My zawsze piszemy teksty na samym końcu i na ostatni moment. Te albumy jednak ułożyły się tak, że ta płyta jest ostrzejsza, a następna będzie inna. Nie chcę jej opisywać, ale ona będzie odrobinę inna. Wydaje mi się, że będą stanowiły ciekawą i interesującą całość.

Jeżeli jesteśmy już przy tekstach... Rozumiem, że "Ofiary zapaści Teatru Telewizji" powstały wcześniej, ale przekazem idealnie wpasowaliście się w ostatnie akcje kibolskie.

Wojtek Powaga: - Tekst tego utworu powstał dużo wcześniej. Ja teksty na ten album pisałem trochę inaczej, według innego klucza. Inspirowało mnie to, co mnie porusza wokół. To co mnie dotknie, a nie to, co siedzi we mnie w środku. Nie wyrzucałem demonów ze środka, bo wyrzucałem je w ciągu ostatnich 20 lat. A niektóre się tak zagnieździły, że albo nie chcę o nich mówić, albo one nie chcą wyjść. Teraz opisałem to, co mnie porusza. Pamiętam, kiedy pracowałem nad ta piosenką, kibice zabili w Krakowie innego kibica o pseudonimie "Człowiek". Bardzo mnie to poruszyło. Zadźgali go gdzieś przy koszu na śmieci, ale nie pamiętam tego dokładnie... Strasznie mnie ta historia poruszyła i zacząłem czytać o środowisku blokerskim i kibolskim.

- To się zbiegło z felietonem Krzysztofa Grabowskiego, któremu telewizja przesunęła program o kulturze z prime time'u na porę nocną. Potem chyba nawet zdjęli mu ten program. Było tam również mowa o Teatrze Telewizji. Konkluzja była taka, że to co się dzieje u nas na ulicach, jest skutkiem tego, że u nas w telewizji kompletnie nie ma kultury. Nie ma programów kulturalnych, nie ma teatru telewizyjnego. Jakoś udało mi się to połączyć.

A jak jako artyści postrzegacie media w Polsce? Czy zauważacie spadek jakości przekazu medialnego? Dlaczego tak się dzieje?

Przemek Myszor: - Nie wiem dlaczego. Ale tego, kto za to odpowiada, należałoby obić po mordzie.

Wojtek 'Lala' Kuderski: - Sytuacja gospodarcza do tego zmusza. Ludzie muszą z czegoś żyć. Są dobrzy ludzie, którzy mogliby dobrze napisać, ale dostają gdzieś lepszą posadę i po prostu odchodzą.

Jacek Kuderski: - Poza tym jest jeszcze coś takiego, co Lala zresztą zauważył. Jeżeli dobry dziennikarz opublikuje wywiad, to kilku mniej znanych dziennikarzy skopiuje ten wywiad. Te wywiady bardzo często się powtarzają. Czytając to widać, że człowiek już gdzieś taki sam wywiad przeczytał. Oczywiście, są znani dziennikarze z nazwiskami, którzy sobie nie pozwolą na to, by ich wywiady były kalką jakiegoś innego wywiadu.

- Przyznaję, że ja czytam mało wywiadów czy recenzji płyt, ale często się to wszystko powtarza. Jakby było napisane na kolanie. Często jest tak, że recenzja płyty zgadza się z zawartością słuchanego przeze mnie albumu. Wygląda to tak, jakby ten dziennikarz nie słuchał tej płyty, a napisał o niej. Nie twierdzę, że to jest notoryczne. Ale bardzo często jak czytam to zastanawiam się nad niektórymi porównaniami, których ja w ogóle nie słyszę. Być może to ja mam spaczony gust. Nie mówię, że ja mam rację, ale bardzo często mi się tak zdarza.

Wojtek 'Lala' Kuderski: - Mnie już dochodziły takie słuchy, bo ma się przecież znajomych wśród dziennikarzy. Oni w prywatnych rozmowach przyznawali, że jest nacisk z góry. Ma być taki, a nie inny wywiad i dlatego oni tak to piszą. On chciałby napisać obiektywnie, tak jak to odczuwa. Ale niestety, czasami nie może. Przez to wylatuje z pracy czy coś innego dzieje się z taką osobą. Żyjemy w trochę dziwnym świecie. Jak kalejdoskop, którym kręcisz i patrzysz, w który dołeczek wpadniesz. Wszystkie jest trochę takie, jakie nie powinno być.

Jacek Kuderski: - Może się teraz narażam, ale tak samo jest ze stacjami radiowymi. Stacje radiowe, które charakteryzują się puszczaniem innej muzyki, niekoniecznie mainstreamowej i popowej, nagle też zaczynają wprowadzać taką muzykę do własnej ramówki. Im też liczy się słuchalność i słupki. To dla nich rzecz też ważna, bo są rozliczani ze swoich dokonań przez prezesów i szefów rozgłośni radiowych. To jest przyczyną, dlaczego świat tak mocno się skomercjalizował. Jeżeli chce się na tym świecie zaistnieć, to zarówno dziennikarze, jak i muzycy, czy przedstawiciele każdej innej branży - na przykład aktorzy - muszą się jakoś odnaleźć. Muszą robić to, co się sprzedaje. Można to oczywiście zrobić w sposób bardzo inteligentny, ale nie każdemu się to udaje.

Wojtek Powaga: - Wychowywałem się na MTV i na programie "120 minut". Potem zdecydowaliśmy z żoną, że nie będziemy mieli telewizora i tak było przez parę lat. Wreszcie stwierdziłem, że kupię sobie wypasiony z satelitą (śmiech). Pomyślałem: "Fajnie, pooglądam sobie MTV". Włączyłem, a tam... Takie pierdoły! Jakieś randki i tego typu rzeczy. Byłem w szoku, co się stało z tą muzyczna telewizją, która w zasadzie mnie wychowała.

Przemek Myszor: - Teraz MTV wychowuje innych ludzi, tylko że wychowuje się ich na innych programach. Programach typu "Jackass" (śmiech). Zapalmy sobie fajkę w dupie, albo coś takiego. Albo kto zje mojego jeża...

- Z jednej strony jest w tej chwili ogromna łatwość bycia dziennikarzem. Nie trzeba skończyć studiów, nie trzeba mieć super stylu. Czasami wystarczy mieć kolegę. Czasami wystarczy założyć sobie gazetę albo portal internetowy. I ładować tam jakiekolwiek opinie. W internecie to jest tym prostsze, bo rzadko wtedy spotykasz się z rozmówcą czy adwersarzem twarzą w twarz. W ogóle rzadko się z kimkolwiek spotykasz. Możesz pisać cokolwiek i jedyny niepożądany efekt, jaki może to wywołać, to ewentualnie komentarz internauty. A to cię w żaden sposób nie boli.

- To z jednej strony. Z drugiej strony spadło czytelnictwo gazet. Wszyscy dziennikarze, którzy jeszcze jakiś czas temu widzieli sens w pisaniu do gazet i robieniu gazet, a którzy dla mnie byli korzeniem tego zawodu, zaczęli łapać inne prace i pisać niekoniecznie o muzyce. Albo piszą o muzyce na przykład w "Playboyu". To mnie często zaskakuje, że w gazetach, gdzie jest ewidentnie linia programowa i trzeba pisać w jakiś tam sposób o konkretnych płytach, często dziennikarze próbują być na siłę niezależni, na siłę niezadowoleni. Mam wrażenie, że zrobiła się moda na to, żeby zaistnieć. A najłatwiej jest zaistnieć na przykład przypieprzając Michaelowi Jacksonowi. Każdy o tym będzie mówił! A jeśli komuś nie spodoba się nowe U2 czy nowe Radiohead, to wydaje się tej osobie, że jest już super wyrobiony. Obserwuję to zjawisko już od pewnego czasu.

- Jest wielu dziennikarzy, którzy piszą fajnie i dobrze. Ale jest też coraz więcej dziennikarzy, którzy nie piszą o muzyce, tylko piszą o sobie. Interesują się samym sobą. Oczywiście to się dzieje przy okazji recenzji płyt, które gdzieś tam można skrytykować. Wystarczy wejść na niektóre polskie portale i zobaczyć, w jaki sposób tam piszą o polskiej muzyce i o swoich kolegach, z którymi na co dzień zdarza im się pić piwo. To są zresztą muzycy, którzy nie odnieśli sukcesu. Wiem, że mówię straszne rzeczy i pewnie połowę tego wytniesz.

- Koledzy mówili już o radiu. Mnie na przykład bulwersuje, że kierownik radia, który nawet buduje linię programową rozgłośni, zaczyna w sobie czuć taką misję i siłę, wydaje mu się, że może sobie na to pozwolić i zaczyna dyktować artystom to, czy oni mają grać solówkę lub też czy nie mają jej grać. Czy śpiewać o czymś, czy nie śpiewać o czymś. Ludzie potrafią do kogoś zadzwonić i powiedzieć: "Stary, jak nagrasz taką i taką piosenkę, to ją będę grał!". Świat stoi na głowie! Skoro wyprzedaje się po kawałku swoją prywatność i swoją duszę podczas nagrywania płyty, co wcale nie jest takie proste, łatwe i oczywiste jak może się wydawać, to dlaczego ktokolwiek ma mi dyktować, czy ja mam to zrobić w talii lub inny sposób? Bo nie będzie tego puszczał. Kurde, to niech nie puszcza! Trudno. Gdzieś są pewne ramy kompromisu, do którego my możemy się posunąć. Nam się już zdarzało, że wycinali nam solówki w radio, cuda się zdarzały. Nasz menedżer powiedział zresztą kiedyś: "Jeżeli wytniecie solówkę w najnowszym singlu U2, to proszę bardzo, możecie również to zrobić w singlu Myslovitz".

- Na naszym własnym poletku każdy, kto ma choć trochę władzy medialnej, to ta palma odbija w taki sposób... Nie wiem, z czego to się bierze. Czy to ten Czarnobyl nam tak zaszkodził? Miały nam urosnąć szóste palce, a zamiast tego coś się pieprzy w mózgu.

Jacek Kuderski: - Albo weźmy aktorów. Weźmy na przykład program Kuby Wojewódzkiego. Przychodzą tam na kanapę aktorzy starej daty i zauważyłem, że oni się nigdy nie wypowiedzieli pozytywnie na temat młodych aktorów. Zawsze mówią, że ich warsztat jest dużo gorszy, niż był kiedyś. Wydaje mi się, że to jest kwestia tego, że obecnie nie kręci się takich filmów, jak kiedyś. Takich reżyserów, jak na przykład Krzysztof Kieślowski jest mało, dlatego ci aktorzy nie mogą się wykazać. Patrzę też z innej strony na sytuację, kiedy aktor w podeszłym wieku wypowiada się źle na temat młodych aktorów. On nie jest angażowany do seriali i pewnie jest mi trochę żal (śmiech). Oczywiście wiadomo, jaką formę mają seriale i wiadomo również, że tam nie trzeba pokazywać jakiegoś super kunsztu aktorskiego. To tak na marginesie w związku z rozmową o popkulturze w telewizji i w mediach.

Wojtek 'Lala' Kuderski: - Żyjemy w dobie seriali. To opanowało niestety cały świat. Nawet najwięksi reżyserowi tworzą seriale. Bardzo dobre, zresztą.

Przemek Myszor: - Trochę mało rozmawialiśmy o płycie (śmiech).

To na koniec, z racji tego że już przekroczyliśmy wyznaczony na rozmowę czas, poproszę was o opowiedzenie o ulubionym utworze z "Nieważne jak wysoko jesteśmy...".

Jacek Kuderski: - To bardzo ciężkie pytanie. Nie wiem, co mam odpowiedzieć. Cała płyta jest bardzo ciekawa. Podoba mi się końcówka albumu.

Wojtek 'Lala' Kuderski: - Moim faworytem, zresztą od początku tworzenia tej płyty, jest "Art Brut". A jak jeszcze Wojtek dopisał tekst, to już w ogóle jest total na maksa. Polecam wszystkim, by wsłuchali się w tekst, w muzykę i w to wszystko, co tam się dzieje.

Wojtek Powaga: - Bardzo trudno powiedzieć, bo jest to dla mnie bardzo nowa rzecz, ze w zasadzie wszystkie piosenki kocham i wszystkie mi się bardzo, bardzo podobają i ze wszystkimi się bardzo utożsamiam. Może "21 gram"? To był temat, który od dawien dawna chciałem poruszyć i dawno o tym napisać, bo ten film bardzo mnie poruszył. Przymierzałem się do tego z różnych stron, by jakoś ugryźć ten temat. "21 gram". Polecam.

Przemek Myszor: - Też się zastanawiam, który numer wybrać, bo pewnie trzeba by powiedzieć co najmniej o kilku. Ja chciałbym opowiedzieć o piosence "Skaza". Ta piosenka działa na mnie w specyficzny sposób i to z paru powodów. Po pierwsze, pierwszy raz od dawien dawna byłem pod wrażeniem tego, jak zaśpiewał Artur. I to już na etapie demo, gdzie ewidentnie uwalnia coś z wewnątrz. Po drugie, to jest piosenka, która została nagrana przez Marcina w taki sposób, że zbliża nas do prawdy, którą oddajemy na koncertach. To piosenka, która brzmi trochę tak, jak Myslovitz na koncertach. Jest dosyć potężna, przynajmniej momentami. Już po nagraniu tego utworu, gdy słyszę słowa "Bez mroku nie ma snów", to zawsze mam dreszcze na plecach.

Dziękuję za rozmowę.

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: znajomi | Myslovitz
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama