Reklama

"Zawsze coś nowego"

Grubo ponad milion sprzedanych płyt, 21 lat na scenie, koncerty liczone w tysiącach. Nie, to nie jest artykuł o świecącej cyckami gwieździe pop - to amerykański Cannibal Corpse, zespół, na którego płytach trup ścieli się gęsto, okładki wywołują torsje, a muzyka służy wojsku za narzędzie tortur.

- Dla grupy, która nadal gra czysty death metal i ląduje tak wysoko, jest to wielkie dokonanie - o sukcesie nowej płyty "Evisceration Plague", wydanej na początku lutego 2009 roku, Bartoszowi Donarskiemu opowiedział basista i lider zespołu, Alex Webster.

Jeśli wziąć pod uwagę notowania i sprzedaż nowego albumu w pierwszych tygodniach, wygląda na to, że "Evisceration Plague" to wasza najlepsza płyta. Na Billboard 200 materiał ten wskoczył na 66. miejsce. To kolejny rekord Cannibal Corpse! Jak zareagowałeś na te wyniki?

Prawdę mówiąc, byłem nieco zaskoczony. Z tego co pamiętam, w 1996 "Vile" uplasował się na 151., a był to nasz piąty album, "Kill" z kolei dotarł do 170., co było niezłe, ale 66. pozycja to spory krok do przodu. To dość szalone, że zespół osiąga taki sukces z jedenastym albumem i po dwudziestu latach kariery. Jesteśmy tym faktem bardzo podekscytowani, super sprawa. Przez te wszystkie lata nasza kariera była raczej stabilna, teraz poszło to nieco w górę.

Reklama

Poszło w górę, ale nie kosztem kompromisów. To warto podkreślić.

To szczególne osiągnięcie jak na zespół deathmetalowy. Ale patrząc trzeźwym okiem, nawet największe deathmetalowe formacje to wciąż podziemie w porównaniu z tymi grupami, które przez tygodnie okupują takie listy i sprzedają tydzień w tydzień po dziesięć tysięcy płyt przez kilka miesięcy.

To w pewnym sensie filozofia waszego zespołu: pchać to dalej, szukać nowych rozwiązań, a mimo to utrzymywać dziedzictwo Cannibal Corpse przy życiu.

Tak jest, zawsze próbuję wymyślić coś nowego. Będąc twórcą tej muzyki cały czasu staram się nauczyć czegoś nowego. Weźmy choćby tę mroczną atmosferę, jaka obecna jest w brzmieniu "Evisceration Plague" - wcześniej nie było to tak wyraźnie obecne. Jest mnóstwo rzeczy, z których można skorzystać w dziedzinie death metalu - wciąż mamy więc pole do popisu. Zapewne właśnie dlatego nadal gramy, bo każdy nasz album ma swoją tożsamość.

W szybszych fragmentach "Evisceration Plague" brzmi dla mnie bardzo pierwotnie, jak za dawnych dni, na pierwszych albumach, ale z drugiej strony mamy tu również nowoczesne, techniczne granie, charakterystyczny rytm, ciężar i kupę innych rzeczy, które uwspółcześniają waszą muzykę. Może w tym cały sekret?

Chcemy pozostać prawdziwi w tym co robimy. I mimo iż "Evisceration Plague" to zupełnie inny album, nadal można w nim usłyszeć ten sam zespół, który nagrywał, dajny ma to, "Butchered At Birth" czy "Tomb Of The Mutilated". Myślę, że kluczem do tego jest nasz perkusista Paul, którego styl grania jest dobrze rozpoznawalny - od razu wiesz, że to on. Zresztą, każdy z nas ma swój własny styl, to jak piszemy muzykę jest charakterystyczne.

Poziom brutalności i szybkość nowego albumu jest nawet wyższy niż poprzednio, co wydaje się wręcz niemożliwe, ale tak właśnie jest. Zapewne ma to coś wspólnego z faktem, że utwory na "Evisceration Plague" są krótsze, a cała płyta brzmi jakby zwięźlej.

Wielkie dzięki! Wszyscy w zespole staramy się być lepszymi muzykami, tak jest od zawsze. Nie tylko muzykami, ale i kompozytorami. Mam wrażenie, że nie wszystkie grupy przywiązują do tego aż taką wagę. Wiele zespołów myśli o tym, żeby zrobić, powiedzmy, najszybszy albo najbardziej zwiły technicznie utwór na świecie, a my myślimy o tym, żeby przy tym wszystkim, numer zapadł ci też w pamięć. To podstawa naszego podejścia do muzyki - utwory muszą zapadać w pamięć. Bez względu na charakter danej kompozycji, raz ciężkiej, gdzie indziej szybkiej, nie idziemy tylko w jednym kierunku, nie gramy tego na jedną modłę. Każda z nich ma w sobie coś własnego.

Z tego co obserwuję wszyscy mówią o kawałku "Scalding Hail", który trwa niecałe dwie minuty. W jego towarzystwie są też takie utwory jak choćby tytułowy - numer wolny, zupełnie z innej półki. Fakt, dzieje się tu naprawdę wiele.

Z pewnością jest na nim sporo różnorodności. Mam nadzieję, że wszystkie nasze albumy mają tę cechę, ale wydaję mi się, że prym wiodą w tym nowa płyta i "Gallery Of Suicide". Nie sądzę, by na nowym albumie choćby jeden utwór brzmiał tak samo jak inny.

Wspominałeś wcześniej o brzmieniu. W porównaniu z kilkoma poprzednimi albumami, nowa płyta jest w tej materii bardziej mroczna. Dźwięk tego materiału jest bardziej nawiedzony, może nawet bardziej obskurny. To też coś nowego.

Mimo całej tej technologii, płyta brzmi jakby oldskulowo, to prawda. Nie umiem tego wyjaśnić, ale faktycznie, album posiada to mroczne brzmienie. Myślę, że to również zasługa Erika (Rutana), który jest też przecież jednym z największych metalowych gitarzystów na świecie, co udowodnił choćby w Morbid Angel czy Hate Eternal. Sporo dyskutował z Patem i Robem o brzmieniu gitar, a na tym albumie zwłaszcza solówki odgrywają kluczową rolę. Poza tym obaj robią cuda z gitarą rytmiczną, i to dzięki nim ten materiał brzmi tak mrocznie. Jak się okazuje współpraca z Erikiem na dwu ostatnich albumach jest dla nas idealnym rozwiązaniem.

O krok naprzód poszedł również George. Dobrym przykładem jest już otwierający płytę "Priest Of Sodom".

Niskie i wysokie wokale nałożone na siebie to coś, co zrobiliśmy już na "Devoured By Vermin" z "Vile". Za całość odpowiada George. Robi to spore wrażenie. Tu nie chodzi nawet o sposób nagrania tego w studiu, on po prostu tak to z siebie wydobywa.

Kiedy słyszę tę powtarzaną frazę w tytułowym numerze: Plague leads to death, plague leads to death... przechodzą mnie przysłowiowe ciarki. A poza tym jest to zrozumiałe, słychać każde słowo.

(śmiech) Ludzie nie mają do końca świadomości, jak trudne jest to, co robi George. Jeszcze zanim znalazł się w Cannibal Corpse, był jednym z moich ulubiony deathmetalowych wokalistów, z czasów Monstrosity. Uważaliśmy, że robi to niesamowicie i dlatego musieliśmy do mieć. Na "Evisceration Plague" znów udowodnił, na co go stać.

Zauważyłem, że nie wszystkie utwory to typowa estetyka gore. Takie teksty jak w "Priests Of Sodom" i "Cauldron Of Hate", to bardziej mroczne opowieści niż krwawa jatka.

W przeszłości zdarzały nam się utwory, które nie były od początku do końca w estetyce gore. Niemniej zawsze dobrze czuliśmy się w tematach związanych z szeroko pojętą grozą, horrorem. A nie wszystko, co związane jest z horrorem dotyczy krwawej łaźni. Oczywiście taki "Skewered From Ear To Eye" to typowy gore, "normalny" tekst Cannibal, rzec by można. "Priests Of Sodom" i "Cauldron Of Hate" są może pod tym względem nieco inne, ale wszystko nadal dzieje się w świecie grozy, tyle że w odmiennej, mroczniejszej scenerii. Seryjni mordercy i zombie nadal będą się pojawiać, ale chcemy to wszystko nieco poszerzyć. Porównując z filmami, mamy utwory w stylu "Noc żywych trupów", ale i "Lśnienie".

Z innej beczki. "Hammer Smashed Face" wygrał niedawno w jednym z plebiscytów na "najwspanialszy deathmetalowy utwór". Trudno się chyba dziwić.

Wielu ludzi dobrze zna ten numer. Poza tym kupa młodych zespołów cały czas go przerabia. Jak na death metal, to całkiem popularny kawałek. Nie sądzę jednak, żeby było to najlepszy utwór w historii death metalu. Gdybym miał coś wybierać, postawiłbym może na "Immortal Rites" Morbid Angel czy "Those Left Behind" Immolation. Dla mnie nie ma czegoś takiego jak najlepszy deathmetalowy numer - każdy ma swój. Muzyka to coś osobistego.

Dzięki za rozmowę.

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Cannibal Corpse | muzyka | metal | utwory
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy