Reklama

"Za rok mogę być martwa"

Shirley Manson, 46-letnia wokalistka amerykańskiej grupy Garbage, opowiada INTERIA.PL o spadku popularności, o wrodzonej szkockiej oszczędności i nie zostawia suchej nitki na chciwych biznesmenach muzycznych.

Z rudowłosą frontmanką Garbage spotkaliśmy się przed koncertem grupy w niewielkim krakowskim klubie Kwadrat.

Zespół, który ma na koncie takie przeboje jak "Only Happy When It Rains", "Stupid Girl", "The World Is Not Enough", zespół, który sprzedał 12 milionów płyt, tym razem wystąpił dla kilkuset polskich fanów. Czytaj naszą relację z koncertu Garbage w Krakowie

M.in. o kameralną atmosferę tego występu, na godzinę przed jego rozpoczęciem, wypytywał wokalistkę Michał Michalak.

Reklama

Widziałem wasz koncert na Orange Warsaw Festvial, chyba nieźle się bawiliście na scenie.

Shirley Manson, Garbage: - O tak, było świetnie!

Tym razem gracie w znacznie bardziej kameralnym miejscu. Lubisz występować w takich małych klubach?

- Uwielbiam. W takich miejscach dojrzewałam jako artystka. Można więc powiedzieć, że właśnie w ciasnych klubach czuję się jak w domu. Być tak blisko publiczności zawsze jest ekscytujące. Mieć ludzi tuż przed sobą, super sprawa.

Bardziej intymnie.

- Tak, zdecydowanie. Nigdy wcześniej nie graliśmy w Krakowie. Odczuwamy w związku z tym pewien dreszczyk emocji. Zostaliśmy wręcz zalani e-mailami, twittami i postami na Facebooku, w których fani nalegali, żebyśmy tu przyjechali. To zawsze daje ci takie fajne uczucie w brzuchu.

Jak wprowadzasz się w odpowiedni nastrój przed koncertem?

- Zawsze jestem w świetnym nastroju przed koncertem!

Niczym go nie podkręcasz?

- [śmiech] Okazjonalnie, kiedy jestem faktycznie zmęczona, wychylam kieliszek wódki. Ale perspektywa zbliżającego się występu zawsze wprawia mnie w dobry nastrój. To jest przecież to, co kocham robić. Zresztą jak można tego nie kochać?

I nie ma problemu z popadaniem w rutynę przy którymś kolejnym koncercie?

- Wiesz, zrobiliśmy sobie siedmioletnią przerwę jeśli chodzi o tworzenie muzyki i koncertowanie. Po powrocie zmieniła się nasza perspektywa. Kompletnie. Jesteśmy starsi, więc świadomość śmiertelności jest u nas większa niż kiedykolwiek wcześniej. Zdaliśmy sobie sprawę, jak wielkim przywilejem jest tryb życia, który prowadzimy.

- Kiedy jesteś młody, nie do końca to doceniasz, jesteś zbyt zanurzony w procesie rozwijania swojej kariery, koncentrujesz się na swoich oczekiwaniach z tym związanych. Doznaliśmy czegoś w rodzaju objawienia. Zaczęliśmy się cieszyć samym procesem tworzenia muzyki i dawaniem ludziom radości. A przy okazji również sobie. Dziś już rozumiemy, że przybywanie do takich miejsc jak Kraków, Paryż, Rzym czy Santiago nie jest czymś, na co każdy może sobie pozwolić. Doświadczamy tak niesamowitej i różnorodnej gamy miejsc, krajów, kultur... i uświadamiam sobie nagle, że to się może już nie powtórzyć. Za rok mogę być martwa. Staram się więc czerpać z tego, ile tylko mogę. Chcę mieć z życia jak najwięcej.

Brzmi super.

- Dzięki!

Czy w waszym koncertowych umowach znajdują się jakieś kontrowersyjne podpunkty?

- Nie ma żadnych.

Jakieś podpunkty na miarę kapryśnej diwy...

- Nie ma kapryśnej diwy. Już na bardzo wczesnym etapie naszej kariery nauczyliśmy się, że za wszystko, o co prosisz, musisz potem i tak zapłacić. A my jesteśmy oszczędni. Oglądamy każdego centa. Jestem Szkotką, a Szkoci słyną z uważnego przyglądania się słupkom, liczenia i upewniania się, że nie marnują się żadne pieniądze (to chyba najbardziej eufemistyczna definicja szkockiego skąpstwa, jaką w życiu słyszałem - przyp. MM). My sami finansujemy swoją wytwórnią płytową i swoją muzykę. Będąc odpowiedzialnym za księgi, jesteś po prostu ostrożny. Zatem w naszym riderze nie znajdziesz kontrowersji.

Czytałem wywiad, w którym określiłaś szefów dużych wytwórni płytowych mianem "tłustych pizd"...

- [śmiech] I tak byłam wobec nich łagodna.

Masz wrażenie, że chciwość zabija muzyczny rynek?

- Mam wrażenie, że chciwość już zabiła muzyczny rynek. Zabiła. To, co widzisz teraz, to tylko muszla będąca pozostałością dawnej struktury, która była niegdyś naprawdę potężna. Teraz to już są szczątki. Właśnie z powodu tej chciwości. Nie potrafili nadążyć za nowoczesnymi technologiami, albo nawet nie chcieli, żeby nie rezygnować z wysokiego procentu od wszystkiego. W rezultacie zapanował chaos, a rynkiem rządzą piraci. I to ich wina.

Co będzie dalej?

- Nie mam pojęcia. Gdybym wiedziała, to byłabym pewnie miliarderką [śmiech].

To inaczej: jesteś optymistką czy pesymistką w kwestii przyszłości fonografii?

- Fakt jest następujący: więcej ludzi słucha więcej muzyki niż kiedykolwiek przedtem. Słuchanie muzyki jest znacznie łatwiejsze, podobnie jak jej kupowanie czy oglądanie artystów na żywo. Co jest dla muzyków wspaniałe. Jednocześnie fonografia zdycha. Ale nie jest mi z tego powodu smutno.

- Jedyne co mnie martwi, to sytuacja młodych zespołów, dla których uzyskanie międzynarodowej reputacji, jaką my się cieszyliśmy, będzie ogromnym wyzwaniem. Jest tak wiele zespołów, a nie ma mechanizmu, który pozwalałby im funkcjonować na świecie. To będzie wyzwanie. Wydaje mi się, że każde miasto będzie miało wkrótce swoje "najnowsze objawienie".

Jeśli już przy reputacji jesteśmy - czy martwi cię fakt, że Garbage, choć wciąż popularne, nie ma już takiego statusu jak w latach 90.?

- To, że nie jesteśmy tak popularni jak kiedyś, nie skutkuje żadnymi konsekwencjami w naszym przypadku, a więc nie ma na nas wpływu. Wszystkie zespoły, które kochamy i które najsilniej nas inspirowały, nigdy nie sprzedawały wielu płyt, nigdy nie były sławne - tylko niektóre z nich były znane na świecie. Tylko niektóre były grane w radiu.

- Od początku uważaliśmy, że w muzyce liczy się to, co masz do przekazania. Z tego wynika magia zespołów, które nas fascynowały, a niekoniecznie pojawiały się na listach przebojów. Kiedy zaczęli grać w radiu Garbage, byliśmy wdzięczni, cieszyliśmy się, ale jednocześnie nas to trochę przerażało. Tak duże zainteresowanie wokół nas nie było dla nas źródłem przyjemności. Jeżeli zatem ludzie mówią, że nasza kariera ucierpiała, ponieważ z naszego życia zniknęły kamery, my możemy odpowiedzieć, że jesteśmy za to wdzięczni. Oczywiście, niektórzy to usłyszą i stwierdzą, że tak tylko gadam, że na pewno trochę żałuję. Ale to więcej mówi o nich niż o nas. Jeśli ktoś tego nie rozumie, to problem leży w jego systemie wartości, nie w naszym.

Snujecie już plany na przyszłość w Garbage - kolejne albumy, kolejne trasy - czy raczej żyjecie chwilą?

- Staramy się nie planować zbyt daleko naprzód, ponieważ świat aktualnie jest oszalały. W mgnieniu oka może wydarzyć się coś nieprzewidywalnego. Cały twój świat może wywrócić się do góry nogami. A plany są zazwyczaj sztywne. Dla nas ważna jest elastyczność. Zastanawiamy się nad tym, co możemy jeszcze zrobić, ale staramy się nauczyć życia chwilą. Myślę, że udało nam się osiągnąć ten stan podczas tegorocznej trasy. W rezultacie świetnie się bawimy. Kochamy bycie w trasie. A koncertujemy już od roku bez przerwy.

Na koniec twoje trzy ulubione single Garbage.

- "Push It", "I Think I'm Paranoid" i "Cherry Lips".

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: manson | Garbage | Shirley Manson
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy