Reklama

"Z Londynu do Birmingham i z powrotem"


"X & Y" Coldplay był bezsprzecznie najbardziej oczekiwanym albumem 2005 roku nie tylko w Wielkiej Brytanii. A warto dodać, że w tym samym czasie do sklepów trafiły nowe płyty zespołów grających w tej samej lidze, czyli Oasis, The White Stripes, The Tears czy Gorillaz. Formacja Chrisa Martina, jako jeden z nielicznych zespołów angielskich, potrafił zaintrygować swoją twórczością Amerykanów i podbić listy przebojów w Stanach Zjednoczonych. I oczekiwanie fanów i dziennikarzy muzycznych na całym świecie nie pozostało bez wpływu na proces nagrywania albumu. Chris Martin reagował nerwowo, zespół zmienił producenta i skasował część nagranego materiału. Wreszcie po dwóch latach męczarni w czerwcu 2005 roku do sklepów trafił "X & Y", pilotowany singlem "Speed Of Sound".

Reklama

Poniżej możecie przeczytać rozmowę z Chrisem Martinem, Willem Championem, Guy'em Berrymanem i Johnnym Bucklandem, którzy szczegółowo opowiadają o nagrywaniu "X & Y", tajemniczym tytule albumu, presji towarzyszącej wydaniu płyty i fascynacji syntezatorowym brzmieniem lat 80., którą doskonale słychać na nowym albumie Coldplay.

Jaki cel przyświecał wam, gdy rozpoczynaliście rejestrację albumu "X & Y"?

Johnny: Zamysł był taki, że to ma być najlepsza rzecz jaką nagraliśmy do tej pory i jaką usłyszeli ludzie. Poza tym chcieliśmy wykorzystać tak wiele brzmień klawiszy, jak to tylko było możliwe. I w ten sposób powstał album (śmiech). Chodzi mi o to, że pracując nad każdym z utworów staraliśmy się dać z siebie wszystko i pójść tak daleko, jak to tylko było możliwe.

Guy: To wszystko jest na tej płycie. Album pokazuje wyzwanie, które sobie rzuciliśmy. I nie było nim sprzedanie większej liczby płyty, niż to było w przypadku "A Rush Of Blood To The Head". Chcieliśmy pracować w studiu inaczej i lepiej niż do tej pory. I to było jedyny cel, jaki sobie postanowiliśmy nagrywając "X & Y".

Johnny: Trochę się w studiu popisywaliśmy przed sobą. Ale przynosiło to dobre skutki. I taki był cel.

Kiedy dokładnie rozpoczęliście prace nad płytą i dlaczego zajęły one tak dużo czasu?

Johnny: Chris i ja zaczęliśmy pracować nad płytą po zakończeniu światowego tournee, jeszcze w połowie 2003 roku. Spędziliśmy kilka tygodni w Chicago i zarejestrowaliśmy demo z utworami, które mieliśmy już napisane. Później przenieśliśmy się do Londynu, gdzie graliśmy już z Willem i Guy'em. Próbowaliśmy pracować w dziwny sposób. Taki, w jaki nam się wcześniej nie zdarzało. I nagrywaliśmy to. W ten sposób pracowaliśmy przez jakieś dziesięć miesięcy. I po tym czasie okazało się, że piosenki nie brzmią tak, jakby grał je zespół. Nie było w nich atmosfery ani ciśnienia.

Chris: Gotowi byliśmy właściwie już po zakończeniu trasy koncertowej we wrześniu 2003 roku. Prosto z Mexico City udaliśmy się z Johnnym do Chicago, by rejestrować nowe piosenki. Okazało się jednak, że nie byliśmy tak do końca przygotowani. Szczerze mówiąc tras koncertowa wyssała z nas adrenalinę, której nam zabrakło wtedy w Chicago. Ale nie uważam, by ten czas został zmarnowany. Przecież kilka pomysłów z tamtej sesji znalazło się na płycie.

Guy: Brzmienie było płaskie, ponieważ nagrywaliśmy nasze partie osobno. Przychodził Chris i nagrywał swoje wokale. Później pojawiał się Will i zarejestrował perkusję. I tak w kółko. Doszło do takiego momentu, że nie stanowiliśmy zespołu, lecz grupę muzyków sesyjnych.

Johnny: Trzeba dodać, że bardzo g*wnianych muzyków sesyjnych.

Guy: Dokładnie (śmiech). Jedyne, co mogliśmy zrobić to odnaleźć siebie jako zespół i przypomnieć sobie czasy, gdy siedzieliśmy w ciasnej sypialni Johnny'ego z gitarami i wzmacniaczami. Powrócić do korzeni. Wtedy wszystko ponowienie zaczęło działać i mogliśmy od nowa nagrać piosenki w bardzo dynamicznych wersjach.

Johnny: I zakończyliśmy nagrywanie albumu w jakieś trzy miesiące, nieprawdaż?

Guy: Tak było. Zarejestrowaliśmy te piosenki ponownie w trzy miesiące. Zachowaliśmy kilka podkładów z pierwsze sesji. Jakąś dziwną partię pianina, czy odjechaną gitarę. Ale cała reszta powstała w Londynie.

Dlaczego postanowiliście rozstać się z Kenem Nelsonem, który początkowo pracował z wami nad "X & Y"?

Guy: Spędziliśmy cały rok pracując z Kenem. Komponowaliśmy i aranżowaliśmy piosenki, ale żadnej z nich tak do końca nie nagraliśmy. Później okazało się, że potrzebujemy ponowienie stać się zespołem i nauczyć się grać te piosenki jako zespół. A po roku pracy z Kenem nie czuliśmy już tej świeżości. To nie było nic osobistego, po prostu musieliśmy znaleźć się w innym miejscu i w innym stanie umysłu. Zaczynaliśmy wszystko od początku i cały rok pracy poszedł właściwie na marne. Zacząć wszystko od nowa ? to było bardzo miłe uczucie.

Jak powstawały utwory na płytę i ile ich w sumie napisaliście?

Guy: Gdy Chris przynosi piosenkę, to z góry wiemy, czy jest dobra czy też słaba. Czasami jednak ma tylko zarys, jakiś fragment, melodię, która trwa dajmy na to 30 sekund. I wtedy pojawiają się kłopoty, jak stworzyć z tego piosenkę (śmiech). Ale pracujemy, staramy się. Podczas sesji do "X & Y" mieliśmy około 60 tego typu zarysów kompozycji. I zajęło nam to sporo czasu, by zawęzić to do 12 piosenek, które miały trafić na płytę. Zazwyczaj wygląda to w ten sposób, że pracujemy nad 10 utworami, a później dokładamy jakiś nowy, lepszy pomysł. I wtedy z tej pierwotnej dziesiątki znika najsłabsza naszym zdaniem piosenka.

Will: Wydaje mi się, że postało około 18 do 20 pełnych piosenek. Do tego trzeba dodać mniej więcej 60 zarysów kompozycji, nad którymi pracowaliśmy, ale które nie zostały dokończone.

Chris: Słyszałem, że jakby rozłożyć taśmy ze wszystkimi nagranymi przez nas piosenkami, to miałyby długość z Londynu do Birmingham i z powrotem. Jest ich tak wiele. To Will jest odpowiedzialny za to, za odrzucenie tych wszystkich pomysłów, nad którymi pracowaliśmy. Niech teraz się tłumaczy.

Will: Wydaje mi się, że odrzuciłem jakieś 50 pomysłów. To nie tak, że Chris spędzał dnie i miesiące pisząc wspaniałe opus magnum, a ja po prostu je zanegowałem. Po prostu niektóre pomysły nie były wystarczająco dobre, niektóre riffy były słabe. Gdybyś narysował drzewo genologiczne naszych utworów, które trafiły na "X & Y", to zauważyłbyś, że wiele z nich ma elementy pochodzące z piosenek, które odrzuciłem. Melodie, riffy.

Chris: I perkusję.

Jak odbieraliście ciśnienie, jaki ciążyło na was. I oczekiwania innych osób związane z nową płytą Coldplay?

Chris: To interesując, bo jakieś półtora roku temu myślałem, że wszyscy szczerze nas nienawidzą. Gazety krytykowały nas za sposób, w jaki śpiewamy o pewnych rzeczach. Przez moment zastanawiałem się nad kompletną zmianą naszych tekstów. To znaczy chciałem przestać pisać emocjonalne i szczere piosenki, a zacząć opisywać ludzi, zająć się polityką czy nawet zacząć ironizować. Ale Will i Johnny przekonali mnie, że nie powinienem tego robić. Dlatego teksty na "X & Y" dotyczą spraw, które przeżyliśmy i których doświadczyliśmy.

Najmocniejszymi tematami są miłość, strata, śmierć, podekscytowanie i fascynacja sprawami, których nie rozumiemy, których się boimy i które nas inspirują. Na pewno część tekstów dotyczy spotkań z naprawdę potężnymi osobami, które okazały się zwykłymi, normalnymi ludźmi. Takimi jak ja czy ty. Naprawdę nie powinniśmy się nikogo obawiać. Oczywiście poza policją. Ja dodatkowo boję się osób pracujących na lotniskach.

To śmieszne uczucie, kiedy zdajesz sobie sprawę, że Leonardo da Vinci czy Einstein byli zwykłymi ludźmi.

Na "X & Y" postawiliście bardziej na brzmienie instrumentów klawiszowych.

Johnny: Chcieliśmy pójść tak daleko, jak to tylko było możliwe. Guy miał tak wiele keyboardów, tak wiele różnych dźwięków. Chcieliśmy wykorzystać je wszystkie. Na poprzedniej płycie tylko tego spróbowaliśmy, wykorzystując jedynie pojedyncze dźwięki.

Chris: Planowaliśmy zrobić płytę, która przede wszystkim będzie się różniła od poprzednich albumów. A jedynym podobieństwem jest to, ze wszystkie nasze albumy opierają się na mocnych, melodyjnych utworach. Jedynym problemem był znalezienie sposobu, w jaki mamy je zagrać w studiu. Mogliśmy skorzystać z pomocy orkiestry dętej lub zespołu klezmerskiego, ale uzmysłowiliśmy sobie, że przecież nie takiej muzyki słuchamy. Interesują nas rzeczy oparte na brzmieniu klawiszy, jak Kraftwerk,. Depeche Mode, New Order czy Brian Eno. I okazało się, że możemy nagrać nasze piosenki w ten sposób, by wciąż brzmiały emocjonalnie. Nie chcieliśmy dojść to takiego brzmienia, które charakteryzowało lata 80. Czyli odczłowieczone, kliniczne, syntetyczne dźwięki klawiszy. Ale przecież pod koniec lat 70. i w latach 80. byli artyści, którzy potrafili wykorzystać keyboardy w ten sposób, by wciąż brzmiały emocjonalnie. Jak na przykład Eno, David Bowie czy wykonawcy, których już wymieniliśmy.

Powiedzcie kilka słów na temat tytułu płyty.

Chris: "X & Y" ma tylko trzy znaki i dla nas wygląda to fajnie. Poza tym tytuł ma matematyczne konotacje. Zmusza cię, byś użył matematycznej wyobraźni. Jesteśmy wszyscy zafascynowani algebrą. A x i y zawsze prezentują liczby lub wartości, których nikt nie zna. X może być siódemką lub dwunastką. To jakbyś miał odpowiedź, ale tak naprawdę jej nie otrzymywał. A przecież pytań i odpowiedzi jest tak wiele.

Poza tym te litery prezentują dwie strony medalu. Ciemną i jasną. Dobrą i złą. Bo w mojej opinii wszystko opiera się na walce przeciwności. Zastanawiało mnie, dlaczego każdy dzień był miksturą niesamowitego uniesienia i potężnej dawki zmartwienia. I pomyślałem, że życie właśnie tak powinno wyglądać.

X i y to także kobieta i mężczyzna. Tak to wygląda.

Johnny: Natomiast tytułowa piosenka to najbardziej psychodeliczna i beatlesowska rzecz, jaka do tej pory nagraliśmy. To dosyć stary utwór, który napisaliśmy jeszcze w czasie ostatniej trasy koncertowej. Mnie bardzo podoba się jego refren, ale pamiętam, jak trudno było go odpowiednio nagrać.

Chris: Tak rzeczywiście było. To jeden z moich ulubionych utworów. Strasznie długo się z nim męczyliśmy i przez długi okres czasu "X & Y" uznawałem za słaby numer. Pamiętam, że właściwie w ostatniej chwili Will i ja wpadliśmy na pomysł dorzucenia sekwencji basu i perkusji. Przez to piosenka przestała być płaska. To zarazem najstarszy utwór na płycie.

Powiedzcie kilka słów na temat "Speed Of Sound", pierwszego singla z płyty.

Guy: Czuliśmy, że to może być dobry singel na początek. W pewnym sensie ta piosenka jest pomostem pomiędzy naszą poprzednią płytą a "X & Y". Ten utwór wciąż pokazuje, że jesteśmy zespołem mocnych melodii i zarazem staramy się eksperymentować. Ale do pewnej granicy. Nie chcieliśmy, żeby ludzie nas porzucili. To ciężka sprawa wybrać pierwszy singel. Chcesz, by był reprezentatywny dla całej płyty, co jest niemożliwe.

Johnny: Każdy z nas wskazywał na inny utwór. Poza tym nasze opinii często się zmieniały, więc wybranie pierwszego singla zajęło nam mnóstwo czasu. "Speed Of Sound" napisaliśmy w lecie 2004 roku w domu Chrisa. Byliśmy wtedy pod wpływem twórczości Kate Bush i brzmienia gitary Nicka McCabe'a [z The Verve ? przyp. red.]. Moim zamiarem było zagrać w ten sposób, by wywołać uczucie czegoś nieprawdopodobnego i zarazem czegoś strasznego, co akceptujemy bez sprzeciwu.

Chris:Po pierwsze staraliśmy się napisać piosenkę w stylu Kate Bush. A po drugie chciałem wyrazić uczucie respektu dla spraw, które wydarzyły się w moim życiu. Na przykład dla narodzin dziecka. I wszystkich tych niesamowitych cudów, które miały miejsce w naszym życiu. Mamy tendencję do analizowania każdego poszczególnego zdarzenia, rozkładania go na części pierwsze. Tym razem w tekście chciałem wyrazić uczucie, jakie towarzyszy mi, kiedy dzieję się coś niesamowicie pozytywnego lub nieprawdopodobnie tragicznego, ale nie analizować go. Po prostu opisać bez żadnych wyjaśnień.

Will: Piosenka "Speed Of Sound" nie podobała mi się przez długi okres czasu i wciąż nie potrafię tego racjonalnie wytłumaczyć. Dopiero kiedy pojechaliśmy do Nowego Jorku i zmiksowaliśmy ją z Michaelem Brauerem, przekonałem się do niej. Przyszedłem do studia i stwierdziłem, że to kompletnie inny numer. To pokazuje, jak duży talent posiada Michael i jak wiele można wycisnąć z naszych utworów. A wydawało się, że "Speed Of Sound" jest już gotowy. Natomiast on dołożył kilka rzeczy od siebie i zrobił z tego zupełnie nowy numer.

Chris: Który z naszych utworów nie podobał ci się ostatnio?

Will: "Clocks" [jeden z największych przebojów Coldplay ? przyp. red.]. Nie lubiłem tej piosenki na początku. Ale po ostatecznej produkcji stwierdziłem, że jest niesamowita. Musze następnym razem dwa razy się zastanowić, zanim coś powiem (śmiech).

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Coldplay | Chicago | śmiech | piosenka | uczucie | birmingham | piosenki
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy