Reklama

"Wydanie płyty w Japonii to dla mnie sukces"

Jeżeli szukacie młodych polskich producentów, którzy zamiast gonić za mainstreamowymi trendami, wolą tworzyć muzykę nafaszerowaną po brzegi emocjami i zmuszającą do myślenia, to mam dla was złą wiadomość - musicie szukać w Japonii. Blazo to drugi po Kondorze reprezentant Jasła, do którego odezwała się japońska wytwórnia z propozycją wydania albumu. I stało się. "Alone Journey" wydane w Kraju Kwitnącej Wiśni za sprawą IntroDuCing! z pewnością zainteresuje tych, którzy za pośrednictwem muzyki próbują się zrelaksować, wyciszyć czy wręcz odnaleźć wewnętrzny spokój. I choć to płyta pełna wzruszeń, swoistej melancholii albo nawet ckliwości, próżno szukać tu choćby cienia smutku czy patosu.

Z Blazo rozmawiał Filip Rauczyński ("Magazyn Hip Hop").

Pochodzisz z muzykalnej rodziny i miałeś kontakt ze szkołą muzyczną, dlatego na początku chciałbym poruszyć z tobą kwestię pewnego mitu, który od lat krąży w środowisku producentów. Mówi się, że wysyłając młodego twórcę do szkoły muzycznej, zamyka się go w ciasnej klatce, w której kratami są nauczyciele mający bardzo konserwatywne i - co za tym idzie - bardzo ograniczone poglądy na muzykę. Powiedz na swoim przykładzie: to prawda czy jedynie bojkot nieuków, którym nigdy nie udało się tej szkoły skończyć?

Reklama

Osobiście jestem za każdą formą doskonalenia swojego talentu - szkoła muzyczna daje znakomite podstawy teorii muzyki, rozwija poczucie rytmu oraz melodii. Wydaje mi się, że czas poświęcony na naukę w szkole nigdy nie byłby jednak w pełni wykorzystany na pracę z dźwiękiem. Obecnie studiuję Inżynierię Akustyczną na AGH w Krakowie, co daje mi także coraz większą wiedzę, nie tylko na temat teorii muzyki, ale i nowych rozwiązań sprzętowych.

Rodzice DJ-a Krime'a nie byli zachwyceni, kiedy ich syn zamienił skrzypce na decki. Jak było z tobą, kiedy rodzice zauważyli u ciebie zainteresowanie hip hopem? Nie mam tutaj na myśli samego słuchania rapu, chodzi mi raczej o twoje pierwsze bity i udzielanie się na koncertach jako beatboxer.

Zainteresowanie hip hopem przyszło bardzo wcześnie, bo gdy miałem 10 lat, starsza siostra podrzuciła mi kasetę Delinquent Habits - do tej pory nie mogę się oderwać od tego krążka. Nie ma to jak utwory, które przynoszą wspomnienia z dawnych lat (śmiech). Później poszło już gładko, wymiana kasetami, następnie niezliczone ilości muzyki wymienianej z kumplami z całej Polski. Z tego powodu rodzice dobrze znali gatunek, który dociera do mnie najlepiej. Te niezliczone możliwości sampli, różnej ich aranżacji, perkusja... Wszystko, co najlepsze! U mnie w rodzinie ceni się aktywność w każdej formie, dlatego występy oraz kreatywność spotykały się z dużym zainteresowaniem i wsparciem ze strony moich rodziców, za co im bardzo dziękuję.

Twój kumpel z Jasła, Kondor, stwierdził, że tak naprawdę nie utożsamia się z żadnym twórcą w Polsce - bo nie ma z kim. Z tobą jest już chyba nieco prościej. Za sprawą rapowego duetu JazzFormat stałeś się producentem z krwi i kości, a za sprawą beatboxu - hiphopowcem "pełną gębą".

Kulturę hip hop zawsze miałem we krwi. Potrzebowałem tylko przysłowiowego kopa, który napędziłby mnie do działania. W głównej mierze przyczynili się do tego najbliżsi kumple. Zaczęło się od beatboxu, pierwszego mikrofonu, skompletowania studia. Natomiast JazzFormat był pierwszą próbą ujarzmienia komputerowych tajników produkcji bitów, był także pierwszą próbą wyrażenia siebie poprzez mikrofon. Kto wie, może kiedyś JazzFormat powstanie na nowo.

Od czasów JazzFormatu chyba jednak niewiele się u ciebie zmieniło w kwestii sprzętowej. Podobno nowy album "Alone Journey", oprócz partii granych, w całości powstał na laptopie. W dobie coraz szybszych pecetów czy ultra drogich, wszechmocnych Mac'ów, chyba trudno wyobrazić sobie bardziej toporne i niewygodne narzędzie do tworzenia muzyki.

Jeśli chodzi o sprzęt, jakiego używałem do stworzenia kawałków na "Alone Journey", to był to mój laptop wraz z odpowiednim oprogramowaniem, klawiatura sterująca midi, monitory odsłuchowe oraz najważniejszy hardware... Musiałem więc użyć wyobraźni (śmiech).

Tytuł albumu na pewno daje nam nieco więcej do myślenia niż "Peace of Mind" Kondora. Co ma oznaczać ta "samotna podróż" - jaki sygnał ma wysyłać ten tytuł do potencjalnego odbiorcy płyty?

Wielu ludzi o to właśnie mnie pyta. A tu jest pewien haczyk, "Alone Journey" w tym przypadku oznacza nic innego jak "jedyna podróż". Kompozycją albumu, jego poszczególnych utworów, chciałem wprowadzić słuchacza w jedyną w swoim rodzaju wędrówkę w głąb siebie, od pierwszego do ostatniego traka. Świetnym zobrazowaniem tego uczucia jest komentarz, który pojawił się na jednej ze stron internetowych dyskutujących o "Alone Journey": "Turn on the air, turn off the lights, sit down and cool out".

Okładka "Alone Journey", choć stoją za nią Japończycy, w niczym nie przypomina okładek innych tego typu japońskich wydawnictw, z którymi się do tej pory zetknąłem. Całość jest oparta na klimatycznym zdjęciu - brak tu charakterystycznych dla Kraju Kwitnącej Wiśni symboli czy kwiatów oprawionych w graficzny minimalizm. Zastanawiam się, na ile taki zabieg jest zasługą ludzi z IntroDuCing!, a na ile celowym działaniem z twojej strony.

Klimatyczne zdjęcie to było to, czego szukałem. I myślę, że udało mi się dobrze trafić. Autorem zdjęcia był Hiro, japoński fotograf. Na zdjęciu możemy zobaczyć drogę, która symbolizuje tytułową wędrówkę. Zdjęcie zostało wykonane z użyciem długiego czasu naświetlania, dlatego gwiazdy zostawiają charakterystyczne smugi, które przypominają nam o nieustannej zmienności wokół nas - nic nie pozostaje takie samo. Rolą ludzi z IntroDuCing! było przedstawianie mi portfoliów zaprzyjaźnionych z nimi fotografów. Wytwórnia ta słynie z umieszczania fotografii jako okładki albumów.

Choć nie widać tego po tytułach utworów, twoim źródłem inspiracji przy tworzeniu muzyki zdaje się być w dużej mierze wachlarz ludzkich emocji i uczuć. Na "Alone Journey" dominuje radość, nadzieja, beztroska - próżno szukać tu jakichkolwiek odcieni żalu, smutku czy rozczarowania. Owszem, pojawiają się utwory melancholijne, ale same w sobie nie są przecież smutne. Myślisz, że przejdziesz kiedyś na tę "ciemną stronę" muzyki, że będziesz świadomie kradł ludziom emocje za pomocą smutku?

Pamiętam, gdy pierwszy raz usłyszałem hip hop bazujący na samplach sentymentalnych, wręcz wzruszających. To była ta część muzyki, jakiej zawsze poszukiwałem w utworach europejskich czy amerykańskich wykonawców. Dlatego też w odległych czasach, na początku mojej przygody z hip hopem, dużo słuchałem francuskiego rapu w którym sample orkiestrowe, symfoniczne, sentymentalne przejawiają się bardzo często. Wystarczy włączyć płytkę NTM, Iam czy MC Solara. Długo by wymieniać.

Powiedz mi w takim razie, jakie emocje najtrudniej ci wyrazić za pomocą dźwięków?

Nie wiem, jakie emocje wyrazić jest mi najtrudniej, mogę jedynie powiedzieć, jakie emocje chciałbym wzbudzać w słuchaczach. Gdy zaczynałem słuchać artystów japońskich, takich jak Nujabes, potrafiłem uspokoić swoje myśli, odetchnąć, obserwować życie w bardziej świadomych barwach. Moim marzeniem jest, aby wpływać na słuchacza właśnie w taki sposób, aby odczuwał on swego rodzaju uspokojenie oraz zrozumienie dla otaczającego go świata.

Dobrze, to porozmawiajmy o kulisach wydania płyty w Kraju Kwitnącej Wiśni. Jeszcze nie tak dawno nasi rodacy zachwycali się faktem, że płyta będąca kolaboracją Kanadyjczyków i Polaka, czyli "Season One" The Jonesz, została wydana przez japońskie P-Vine Records. Jednak w świetle tego, co mówił Kondor o tamtejszym, mało wymagającym rynku muzycznym, można by podać w wątpliwość, czy wydanie płyty w Japonii to w ogóle sukces.

Rynek muzyczny w Japonii jest niewątpliwie wielki, drugi co do wielkości na świecie. Ale czy mało wymagający? Dla mnie płyta wydana na tym właśnie rynku to ogromny sukces.

Twój kolega, choć raczej nieświadomie, zrobił krzywdę zarówno sobie, jak i swoim następcom tą wypowiedzią. Patrząc na wasz przykład, niektórzy mogą teraz powiedzieć, że wydanie płyty w Japonii to dla młodego europejskiego producenta takie trochę pójście na łatwiznę.

Jesteśmy właśnie takim społeczeństwem, w którym różnice w poglądach są ogromne. Znajdziemy w nim ludzi myślących tak, jak powiedziałeś - że to pójście na łatwiznę, znajdziemy też takich, dla których wydanie płyty w Japonii będzie wydawać się czymś wielkim. Jeśli chodzi o Blazo i "Alone Journey", płytka powstała dzięki ludziom z Japonii, a dokładnie wytworni IntroDuCing!, która napisała do mnie pierwsza w czasie, gdy nie zdawałem sobie sprawy, że moje produkcje mogą być sprzedawane. Otrzymanie propozycji wydania płyty w Japonii było dla mnie wielkim zaskoczeniem.

Zastanawiam się, jak wypadłaby konfrontacja płyty z rynkiem europejskim. Myślisz, że miałaby jakikolwiek sens, skoro oba rynki muzyczne tak diametralnie się od siebie różnią?

Zawsze znajdziemy ludzi, których gust słuchanej muzyki będzie w pełni odpowiadał tworzonym przez poszczególnych artystów kawałkom. Na moim przykładzie - otrzymuję naprawdę dużą ilość maili z pytaniem, gdzie w Europie, czy na innym kontynencie, można kupić moją płytę. Na pewno odbiorców jest o wiele więcej, a tylko niewielka część z nich zadaje takie pytanie.

Link do pirackiej wersji twojego nowego wydawnictwa - to pierwsze, na co się natknąłem, szukając w internecie informacji na twój temat. Powiedz mi, wkurza cię to - czy jednak cieszysz się w duchu, że Polacy mogą z łatwością dotrzeć do twojego albumu, który - jak sam powiedziałeś - ukazał się jedynie w Japonii?

Oczywiście, że się cieszę, bo największą satysfakcję przynoszą mi miłe komentarze od strony rodaków, a nie ilość sprzedanych egzemplarzy. A żeby te komentarze powstały, potrzebna jest oczywiście płyta - w jakiejkolwiek formie. Wersja elektroniczna w naszych czasach jest najłatwiejszą do zdobycia. Jest także możliwy zakup utworów poprzez serwis iTunes, ale niewiele osób z niego korzysta.

Na pewno zdajesz sobie sprawę z tego, że po "Alone Journey" trudno będzie ci uniknąć porównań, a słuchacze (czy to z Polski, czy z Japonii) nie będą mieli większych problemów, by skategoryzować czy wręcz zaszufladkować twoją twórczość. Zapewne niejeden producent na twoim miejscu zastanawiałby się teraz, jak tym szufladkom uciec i jak sprawić, by zarówno słuchacze, jak i krytycy nabrali wody w usta. Odczuwasz tego typu presję?

Wierzę w powiedzenie: "Muzyka broni się sama". Przygodę z tworzeniem muzyki dopiero rozpocząłem, dlatego mogę spodziewać się próby skategoryzowania. W zanadrzu posiadam jednak także produkcje w innym stylu, szczególnie jazzowym. Dlatego mam nadzieję, że już niedługo także z tym klimatem będzie kojarzona moja ksywa. Prawdziwym sukcesem dla mnie byłyby komentarze typu: "Ziomek, patrz, ten styl jest podobny do Blazo!" (śmiech).

Nomak, Nujabes, Uyama Hiroto, DJ Krush - oni wszyscy poza tworzeniem muzyki instrumentalnej zajmują się także produkcją bitów - współpracują przy tym z wieloma zagranicznymi raperami. Czy Second Sight, wasz hiphopowy projekt z Kondorem, nie jest taką trochę silną próbą wpasowania się w narzucony przez tych artystów kanon?

Wspólną cechą wykonawców, których wymieniłeś, jest zamiłowanie do hip hopu i do nastrojowego sentymentalnego klimatu. Dlatego też współpraca z raperami to naturalna kolej rzeczy. Instrumentale są dopełnieniem - dzięki nim możemy wyrazić pełniej nastrój, jaki chcemy stworzyć. W przyszłych projektach planuję większą ilość featuringów - także na solowych płytach. Second Sight, o którym jeszcze na pewno słuchacze usłyszą, jest projektem odmiennym, bo całkowicie hiphopowym. Projekt ten będzie bazował na jazzowych oraz soulowych bitach.

A nie boisz się, że siła Kondora i Blazo tkwi głównie w muzyce nastrojowej, instrumentalnej? Wyczucie do tworzenia kompozycji spokojnych, melancholijnych i kipiących emocjami niewątpliwie jest waszym atutem - to wszystko może jednak z łatwością ulecieć, kiedy weźmiecie się za produkcję klasycznych, bujających głową bitów.

Jestem dobrej myśli. Zaczynałem produkcje od jazzowych bitów, największymi autorytetami byli dla mnie Sound Providers, Jazz Liberatorz. Myślę, że zamiłowanie do tego typu muzyki nie powinno przejść bez echa. Tak jak już wspomniałem, kategoryzowanie, szufladkowanie - chciałbym tego uniknąć. Czuję, że mam taką możliwość, dlatego chciałbym ją wykorzystać i tworzyć projekty także w innych stylach.

Zamykając już powoli wątek Kondora - jesteście kumplami, tworzycie wspólnie kawałki, planujecie wspólny projekt, wspieracie się. Nie uwierzę jednak, że między wami nie ma choćby cienia rywalizacji - szczególnie teraz, kiedy stajecie się coraz bardziej rozpoznawalni, a wasze utwory pojawiają się na różnych japońskich składankach.

Oczywiście, pojawia się cień rywalizacji... Polecam to każdemu, kto potrzebuje dodatkowej energii do tworzenia. A przyjaciel producent - to jest to (śmiech)! Taka znajomość może przynosić tylko same plusy.

Wiem, że obaj nie jesteście na dzień dzisiejszy zadowoleni ze swoich debiutanckich albumów i że wiele chcielibyście w nich zmienić. Niewątpliwie każdy producent, oceniając swoje pierwsze kroki z perspektywy czasu, ma poczucie lekkiego zażenowania, niedosytu czy wręcz niezadowolenia. Koniec końców to chyba jednak dobra motywacja, która napędza twórcę do dalszej pracy, wzbudza w nim chęć sięgnięcia po więcej.

Moim zdaniem to naturalne, że ludzie się rozwijają i że trudno im oceniać swoją dawną pracę, gdy posiadają już nowe doświadczenia. To normalna kolej rzeczy nie tylko w muzyce, ale i w całym naszym życiu. Patrząc na nasze osiągnięcia z biegiem czasu, czy te wielkie, czy te małe, uczymy się, co należy zmieniać, aby kolejne były coraz lepsze, doskonalsze. Zauważamy także, jakich błędów oraz niedociągnięć w przyszłości unikać.

Z tego co wiem, trenujesz karate, a medytacja Zen nie jest ci obca. Nie trzeba być geniuszem, aby dostrzec, że twoje zainteresowanie Krajem Kwitnącej Wiśni przerodziło się z czasem w czystą fascynację. Musi być jednak coś, co ci się w tym kraju nie podoba - coś, co cię odrzuca.

Choć my, Polacy, nie słyniemy ze zbytniego okazywania uczuć i jesteśmy narodem dość zamkniętym w sobie, z tego co wiem, Japończycy mają z tym większy problem. Gdyby istniał kraj moich marzeń, byłoby to miejsce z ludźmi otwartymi, nie tylko pod względem wyrażanych uczuć, ale i otwartych na nowe idee, nie karmiących się narzuconymi przekonaniami.

Dziękuję za rozmowę!

Dziękuję ci również i pozdrawiam!

Magazyn Hip Hop
Dowiedz się więcej na temat: wytwórnia | komentarze | utwory | rodzice | słuchacze | śmiech | emocje
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama