Reklama

"Wprawiamy ludzi w zakłopotanie"

P.O.D. to jedna z najważniejszych amerykańskich grup grających nowoczesną muzykę metalową, z mocnymi wpływami brzmienia reagge i hip hopu. Co ważniejsze, istotny jest przekaz - muzycy zespołu nie ukrywają, iż są zagorzałymi chrześcijanami. Słychać to w tekstach śpiewanych przez wokalistę Sonny'ego i w wypowiedziach pozostałych członków P.O.D. W styczniu 2006 roku ukazał się czwarty w dorobku P.O.D. pełnowymiarowy album, zatytułowany "Testify" ("Wyznanie"), którego producentem był Glen Ballard (Aerosmith, Van Halen, Alanis Morissette, No Doubt, Shakira). Z tej okazji Artur Wróblewski rozmawiał z Wuvem, perkusistą grupy, który opowiedział m.in. o skomplikowanym i trudnym procesie nagrywania płyty, uduchowieniu i misji P.O.D., nawróceniu Heada z grupy Korn na chrześcijaństwo i chasydzkim raperze, którego słychać na "Testify".

Opowiedz najpierw o samym nagrywaniu płyty "Testify", bo nie obeszło się bez problemów. Sonny w jednym z wywiadów powiedział, że na początku wszystko szło świetnie, byliście bardzo kreatywni, ale po wejściu do studia wszystko się posypało. Co się stało?

Wyglądało to tak, jak powiedział Sonny. Zaczynając nagrania wynajęliśmy posiadłość w Palm Springs w Kalifornii, to jakieś dwie godziny drogi od San Diego. I to było bardzo przyjemne - mogliśmy się odizolować od świata, jamować na próbach, grać razem. Nagrywać cokolwiek, co nam się podobało. I to w momentach, gdy właśnie łapaliśmy inspirację. Czy to była 11. wieczorem, czy 3. nad ranem, mogliśmy nagrywać w studiu.

Reklama

I ta część procesu nagrywania płyty była przyjemna. Czuliśmy się bardzo komfortowo. Nagrywaliśmy, ale nie czuliśmy się jak w studio, tylko jak w domu. Po prostu robiliśmy muzykę. Tak jak zawsze tego pragnęliśmy i chcieliśmy.

A później zaczęliśmy pracować w normalnym studiu i... Nie powiedziałbym, że wszystko się posypało. Wydaje mi się, że zaczęliśmy się powtarzać. Chcieliśmy zrobić kolejny krok do przodu, przejść na wyższy poziom. Jednak musieliśmy się zatrzymać i zacząć wszystko od nowa. Popatrzeć wstecz. Wtedy zatrudniliśmy Glena Ballarda...

Właśnie. Kiedy wpadliście na pomysł, by go zatrudnić i dlaczego zdecydowaliście się akurat na niego?

Glen dołączył do nas, gdy nagrywaliśmy już od jakiś sześciu czy siedmiu miesięcy, ale postanowiliśmy zrobić sobie przerwę. Gdy usłyszał nasze nowe numery stwierdził, że są fantastyczne. Podobał mu się kierunek, w którym zmierzamy i nie chciał nic zmieniać. Planował jedynie je wyprodukować i ewentualnie trochę dobudować, chociaż wcale nie działał jak producent.

Spodobało nam się to, ponieważ znów poczuliśmy się tak jak na początku procesu nagrywania "Testify", gdy byliśmy pełni entuzjazmu i czuliśmy się komfortowo. Tak właśnie to wyglądało. On tylko dołożył szczegóły.

Glen jest znany raczej z pracy z zespołami grającymi inną odmianę muzyki...

Właśnie dlatego zdecydowaliśmy się na współpracę z nim. Chcieliśmy usłyszeć inną opinię. Wiedzieliśmy, że pracował wcześniej z Davem Matthewsem, Alanis Morissette czy nawet Michaelem Jacksonem. Czyli robił kompletnie inny rodzaj muzyki. A dla nas to było właśnie istotne, by poznać odrębną opinię na temat naszych piosenek. Od osoby z innego środowiska muzycznego.

To było ekscytujące. Dzięki temu zachowaliśmy świeżość. To bardzo istotne, by otaczać się ludźmi, którzy potrafią cię zainspirować i naprawdę angażują się w nagrania płyty. Od samego początku widzieliśmy jego szczere zainteresowanie. Był w tym i dlatego wybraliśmy właśnie jego.

Wasza wytwórnia określa "Testify" jako "najbardziej uduchowioną płytę P.O.D.". Co się kryje za tymi słowami?

(śmiech) Naprawdę tak napisali?

(śmiech) Nie zmyślam!

(śmiech) Człowieku, nie wiem, co powiedzieć (śmiech). To nie tak, że siadamy wszyscy razem i mówimy sobie: "Yeah! Nagrajmy teraz naszą najbardziej uduchowioną płytę!", i przybijamy sobie piątki. Wszystko dzieje się bardzo naturalnie. Właściwie nie do końca wiem, co oni tam wymyślili. Być może chodziło im o to, że w niektórych utworach Sonny opowiada o rzeczach, do których mogą odnieść się też inne osoby.

My po prostu chcemy nagrywać piosenki. Nie planujemy zbyt głęboko wdzierać się w sferę duchowości. Tworzymy inspirując się wydarzeniami, które nas dotykają, problemami, z którymi musimy sobie radzić. Piszemy o tym, co dzieje się na świecie. "Najbardziej uduchowiona płyta"... Nie mam pojęcia, kto to wymyślił... Piszemy o życiu i tyle (śmiech).

A co z misją waszego zespołu? Czy w ogóle coś takiego istnieje?

Nie wydaje mi się. Kiedy zaczęliśmy grać, byliśmy dzieciakami, które chciały robić głośną muzykę. Nie myśleliśmy o żadnej misji. Kiedy chwyciłem za pałeczki i zacząłem grać, nie myślałem sobie: "Mam misję do spełnienia!" (śmiech). To był tylko rock'n'roll!

Z czasem oczywiście dorośliśmy. Zaczęliśmy się zastanawiać nad tym, jak być dobrym człowiekiem, dobrym chrześcijaninem, dobrym ojcem i mężem. To są sprawy, przez które przechodzimy i sprawy, o których piszemy w naszych piosenkach. I to jest nasza "misja", jeżeli można to tak rozumieć. Chcemy pokazywać ludziom to, co nas inspiruje, daje nam nadzieję i energię do życia. Mówimy o Bogu i ludzie o tym doskonale wiedzą...

Jeżeli już jesteśmy przy chrześcijaństwie - jak przyjąłeś decyzję Heada z Korna, który porzucił zespół i stał się zagorzałym wyznawcą?

Wydaje mi się, że to było bardzo w porządku. Kilka miesięcy przed ogłoszeniem decyzji zadzwonił do mnie i do Sonny'ego. Head przechodził przez naprawdę ciężki okres w swoim życiu. Dla niego, jak i wcześniej dla nas, jedynym wyjściem było zwrócenie się do Boga. Miał wiele problemów, źle się czuł...

Powiedziałem mu, że jeżeli to daje mu siłę i sprawia przyjemność, to powinien podążyć tą ścieżką. "Nie pozwól, by ktoś inny decydował za ciebie i mówił ci, że jest inaczej, niż czujesz. Bo tylko to jest prawdziwe i szczere".

My czujemy tak samo. Szczęście, nadzieja i chęć stawania się lepszymi ludźmi. My też podążamy tą drogą. Podziwami go, że zdecydował się zmienić swój tryb życia, by wyjść na prostą i oczyścić swoje myśli.

Chrześcijanie nie zawsze życzliwe odnoszą się do waszej działalności. Jesteście krytykowani za to, że występujecie z zespołami mającymi inne, niechrześcijańskie przesłanie. Krytykowano was nawet za okładki płyt...

Tak, to prawda. Wprawiamy ludzi w zakłopotanie, to nie ulega wątpliwości. Jeśli chodzi o mnie - a wydaje mi się, że tak jest również w przypadku reszty zespołu - naprawdę nie interesujemy się tego typu zarzutami. Cokolwiek... Nie staram się dogadzać wszystkim w koło. Jeżeli miałbym kierować się opiniami z zewnątrz, to podążałbym ścieżką donikąd.

My chcemy grać muzykę i nie interesuje nas to, co mówią inni. Nie reagujemy na takie zarzuty, bo oni i tak będą mówić swoje. Dlatego bez sensu byłoby odpowiadać takim ludziom. Czasami zbyt wiele osób wkłada nos w nasze sprawy. Musimy sobie z tym radzić.

Wspominałeś o byciu dobrym mężem i ojcem. W jaki sposób godzisz życie w trasie z życiem rodzinnym?

Wiem o czym mówisz. Jeździmy w trasy już od ponad 10 lat i stało się to częścią mojego życia, zanim jeszcze pożeniliśmy się i urodziły się nasze dzieci. Dzięki temu nauczyliśmy się, jak z tym żyć.

Najważniejsze jest to, by nie przesadzić z koncertowaniem, bo to może zniszczyć nasze rodziny i naszą przyjaźń. W trasę jedziemy, gdy ukazują się nowe płyty. Wtedy gramy wszędzie tam, gdzie ludzie chcą nas posłuchać. Ale zawsze robimy sobie później przerwę. To pomaga zachować równowagę, dzięki temu możemy powrócić do rzeczywistości.

Wróćmy teraz do płyty "Testify". Opowiedz mi o swoim ulubiony utworze na płycie.

Album otwiera utwór "Roots In Stereo". Wystąpił w nim Matisyahu. Co ciekawe, to chasydzki raper! To trochę szalone (śmiech). A numer ma w sobie wiele reagge i hip hopu. To dla mnie swoisty znak rozpoznawczy P.O.D.

Jest tam jamajska wibracja, trochę popowej melodyki i oczywiście rock'n'roll. "Roots In Stereo" pokazuje, jacy jesteśmy naprawdę. To obecnie ulubiony utwór chłopaków z zespołu. Również mój.

Wspominasz reagge i hip hop. Wydaje mi się, że dzięki tym wpływom "Testify" bliżej jest do waszych wcześniejszych płyt. Dlaczego obraliście taki właśnie kierunek?

Nie wydaje mi się, żebyśmy specjalnie nastawiali się na takie granie. To po prostu nasza muzyka. To tak, jakbyś opowiadał o tym, w jaki sposób ktoś stawia kroki. My tak właśnie chodzimy. Kiedy spotykamy się i gramy muzykę, takie są właśnie tego efekty.

Jak już ci mówiłem, kiedy byliśmy w Palm Springs, jamowaliśmy i w ten sposób powstały piosenki na płytę. Dlatego tak bardzo lubię ten album. Nie zajmujemy się stylami muzycznymi. Nagrywamy to, co stworzymy. To wszystko.

Skąd tytuł "Testify"?

To słowo ma mocne znaczenie. Dlatego zdecydowaliśmy się na ten tytuł. Kiedy ktoś zaproponował ten tytuł, popatrzyliśmy na siebie i stwierdziliśmy, że świetnie pasuje do naszego zespołu. O tym śpiewamy przez ostatnich 14 lat. To nas motywuje, daje nam siłę i wiarę, by wciąż nagrywać. Wyznajemy to, czym jesteśmy. Stąd ten tytuł.

Czy na zakończenie chciałbyś coś powiedzieć fanom P.O.D. w Polsce?

Tak! Mam nadzieję, że przyjedziemy do was tak prędko, jak to tylko będzie możliwe. Ostatni raz byliśmy u was grając u boku Korn. Chcemy zaprezentować wam nasze nowe piosenki. Wiem, że zespół naprawdę chce znów odwiedzić Polskę. Bądźcie cierpliwi!

Zatem do zobaczenia w Polsce. Dziękuję za rozmowę.

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: piosenki | śmiech
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama