Reklama

"Wiemy już, co to Żubrówka"

Niemcy z Irlandczykiem jako wokalistą - takie połączenie musiało przynieść efekty. Dzięki piosence „Supergirl” szturmem zdobyli szczyty większości list przebojów w Europie, a ich debiutancka płyta „Tuesday” szybko znikała ze sklepowych półek. Grupy Reamonn zdobyli w 2000 roku dość dużą popularność, więc postanowiliśmy porozmawiać z jej członkami o tym, jak sukces zmienił ich życie, związanych z tym problemach, polskiej Żubrówce i Internecie. Z Uwe, Rea, Philem, Gomezzem i Sebim rozmawiał Konrad Sikora.

Czy kiedy nagrywaliście album „Tuesday” spodziewaliście się, że odniesie on taki sukces?

Nie. Naszym wielkim marzeniem było podpisanie kontraktu płytowego. Nie myśleliśmy wcale o wielkim sukcesie. Wszystko co zdarzyło się po podpisaniu kontraktu, jest dla nas niczym sen. Jesteśmy wdzięczni wszystkim, którzy nam pomogli to osiągnąć.

Jeden z waszych producentów ma na koncie współpracę z The Cure i Depeche Mode. Jak to się stało, że pracował z wami?

Zanim rozpoczęliśmy nagrywanie albumu, rozważaliśmy kilka kandydatur na producenta. Z nim poszło nam szybko. Kiedy tylko wszedł do studia, wiedzieliśmy, że chcemy z nim pracować. Jemu nasza muzyka także przypadła do gustu i od razu zgodził się na współpracę. To było jak objawienie. Dopiero później dowiedzieliśmy się, że pracował z The Cure i Depeche Mode. Praca z nim była wspaniałym doświadczeniem.

Reklama

Jak długo pracowaliście nad płytą?

Reamonn założyliśmy w listopadzie 1998 roku. W październiku 1999 album mieliśmy już gotowy. Nagranie go zajęło nam prawie osiem miesięcy. Kilka piosenek skomponowaliśmy zanim weszliśmy do studia, dlatego ciężko jest nam powiedzieć, ile dokładnie czasu nam to zajęło.

Jak ten sukces, który odnieśliście, zmienił wasze życie?

Nie bywamy już tak często w domu, większość czasu spędzamy w hotelach. Brakuje nam przebywania z naszymi przyjaciółmi. Jednak nie martwimy się o małe rzeczy, ale o wielkie, a nasza muzyka jest dla nas czymś wielkim. My sami niewiele się zmieniliśmy. Zmienili się za to ludzie, którzy nas otaczają. Boimy się, że wielu naszych przyjaciół zacznie myśleć, że już ich mamy gdzieś. Tak nie jest, ale nie da się codziennie dzwonić do każdego. Nie chcielibyście zobaczyć naszych rachunków telefonicznych. Ale dzięki temu wizyty w domu znaczą dla nas więcej.

Ostatnie miesiące to głównie ciągłe koncerty i wywiady. Czy jesteście już zmęczeni swoją popularnością?

Nie. To część naszej pracy. Kiedy jesteś muzykiem, twoja praca nie kończy się na nagraniu płyt, musisz jeszcze oddać się fanom w inny sposób. Szczególnie, jeśli tak jak my, jesteś debiutantem. Granie koncertów i udzielanie wywiadów to ważna rzecz. Pamiętamy jak było zanim podpisaliśmy kontrakt. Wtedy modliliśmy się o jakikolwiek wywiad. Teraz je mamy i staramy się to doceniać. Po za tym dużo podróżujemy. Dzięki wizycie w Polsce dowiedzieliśmy się, co to jest „Żubrówka”.

Czy w tym natłoku zajęć znajdujecie czas na komponowanie nowych utworów?

Tak. Kilka już nawet napisaliśmy. Byliśmy niedawno w Toskanii, gdzie spędziliśmy 10 dni. Tam napisaliśmy wiele nowych piosenek. Jeśli uda nam się napisać jeszcze kilka, to będziemy mieli dobrą bazę i wybierzemy te, które najlepiej będą do siebie pasować. Łatwiej jest odrzucić kilka piosenek, aniżeli pisać na siłę, aby wypełnić płytę.

Jak wygląda w takim razie tworzenie waszych nowych utworów?

Zaczynamy od zwykłego jammowania. Każdy z nas coś wymyśli i dopiero wtedy zaczynamy pracę nad konkretnym utworem. Wszyscy piszemy piosenki i dzięki temu jest to bardzo kreatywny proces. Tak jest łatwiej i szybciej. Podoba nam się taki sposób pracy i mamy zamiar go kontynuować. Właściwie nie piszemy piosenek, one powstają same z siebie. Najważniejsze są pomysły.

Wolicie pracę w studiu, czy granie koncertów?

Szczerze mówiąc, nagrywanie albumu „Tuesday” było naszym pierwszym doświadczeniem związanym z nagrywaniem w studiu. Tak naprawdę nie możemy powiedzieć co jest lepsze. Obydwie rzeczy niosą ze sobą dużo przyjemności. Kochamy zarówno pracę nad nowym materiałem, nagrywanie go w studio, jak i prezentowanie go na żywo.

Kiedy jesteście na scenie, czy ważny jest dla was kontakt z publicznością?

Widownia jest dla nas zawsze najważniejsza. Jest częścią całego spektaklu. Dobry koncert jest wtedy, kiedy dobrze bawi się publiczność. Wychodzimy tam, aby grać dla nich, dlatego zależy nam na tym, aby po koncercie mieli co wspominać. Lubimy improwizować na scenie, dlatego często nasze piosenki na koncertach trwają dwa razy dłużej niż na płycie.

Jak to się stało, że pierwszym singlem był utwór „Supergirl”?

Nagraliśmy album i oddaliśmy go wytwórni. Oni wybrali „Supergirl” na singla. My zajmujemy się nagrywaniem płyty, a oni jej promocją. Taki podział przyjęliśmy i taki mamy zamiar utrzymać. Album jest naszą własnością i nie mogą w niego ingerować. Mogą natomiast bawić się w wydawanie singli i udzielanie zgody na remiksy, nam jest to na rękę. Słyszeliśmy ostatnio trance’owy remiks „Supergirl”.

Co sądzicie o robieniu tanecznych remiksów takich piosenek?

Nie lubimy tego. Zdarza się jednak, że ktoś zrobi bardzo dobry remiks i wtedy jesteśmy w stanie to zaakceptować. Teraz można już zremiksować już wszystko, sztuką jest jednak zrobić to dobrze. Zresztą taka jest teraz moda. Wszystko musi się nadawać do dyskoteki. Nastolatki wpatrzone w VIVĘ i MTV chcą takiej muzyki, chcą Britney, Enrique i dobrej zabawy. My staramy się zapewnić im to ostatnie, bez konieczności robienia muzyki do dyskoteki.

Co sądzicie o Internecie?

To jest wspaniałe medium, które ciągle się rozwija. Nawet nie potrafimy sobie wyobrazić, jak Internet będzie wyglądał za kilka lat. Łatwo tam wszystko znaleźć i łatwo się zgubić. Uwielbiamy korzystanie z niego, szczególnie granie w gry. To wspaniały sposób na prezentowanie się zespołów i pokazywanie ludziom swej twórczości. Na pewno może być to szansa dla młodych muzyków. Widzimy to sami po sobie i po naszej stronie internetowej.

Problemem jest jednak to, że jest za wolny. Jest tam za dużo wiadomości, a nasze łącza są za słabe. Jeśli chodzi o mp3, to nie mamy co się temu sprzeciwiać, to było jest i będzie. My musimy się tylko do tego jakoś dostosować. Nie można nikomu zabronić ściągania mp3. Ludzie i tak będą to robić. To jedna z negatywnych stron Internetu.

Dziękuje za rozmowę

import rozrywka
Dowiedz się więcej na temat: Wiem | wiedźmy
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy