Reklama

"Więcej siarki i diabła"

Dobre siedem lat - właśnie tyle fani death metalu czekali na drugi album zielonogórskiego Supreme Lord, który pod koniec 2011 roku przypomniał o sobie płytą "Father Kaos".

Reyash, grający na basie wokalista i lider Supreme Lord oraz główny najemnik polskiej sceny metalowej, znalazł kilka chwil, by wyjaśnić Bartoszowi Donarskiemu, dlaczego tak długo to trwało.

Historia, która ostatecznie doprowadziła do wydania tego album musi chyba obfitować w wiele zwrotów akcji, bo jak inaczej wytłumaczyć okres bodaj trzyletniej karencji od nagrania do premiery, nie mówiąc już o siedmiu latach, które minęły od pojawienia się poprzedniej dużej płyty. W niejaką zadumę wprowadzają zwłaszcza długie poszukiwania wydawcy. Jak to naprawdę przebiegało i czy faktycznie dramatyzuję?

Reklama

- Trochę dramatyzujesz, kolego. W wielkim skrócie wyglądało to tak, że cały materiał powstał w mojej głowie w 2006 roku, w styczniu 2007 zaczęliśmy ogrywać go na próbach, żeby być dobrze przygotowanym w studio, bo niestety nie potrafimy grać z karteczek (jeśli wiesz o czym mówię). W marcu 2007 roku pojechałem jako basista z amerykańskim Incantation na około 30 koncertów po Europie w towarzystwie Malevolent Creation i Rotting Christ... Po powrocie z trasy i kolejnych próbach, następna trasa tym razem z Christ Agony - promowaliśmy wtedy mini-album "Demonology". Wyznaczyliśmy sobie termin nagrań na jesień 2007 roku.

- W międzyczasie napisał do mnie John McEntee z Incantation i spytał czy nie pomógłbym im w nadchodzącym tournee (około 60 koncertów) w towarzystwie Krisiun, Rotting Christ, Vader. Mówię sobie: Czekali tyle lat, to poczekają jeszcze trochę. Po powrocie z trasy z Incantation przez miesiąc dochodziłem do siebie, nie mogłem się przestawić i dość dużo piłem... Na początku 2008 roku nagraliśmy bębny w "MetalSound" w Świebodzinie koło Zielonej Góry, później mieliśmy nagrać całą resztę, bo Poland ("MetalSound") nie miał wtedy wolnych terminów.

- Niestety gdzieś zaginęła mu część śladów perkusji i musieliśmy nagrywać wszystko od nowa. W międzyczasie nagrałem "Condemnation" z Christ Agony i promowaliśmy tenże album serią koncertów, czwarty album z Witchmaster - "Trucizna"... W 2008 roku dołączyłem do Vader, a tam to już nie przelewki, non stop koncerty i jakieś wyjazdy. Z Supreme Lord odchodzi Shymon i zostajemy jako trio. W styczniu 2009 roku nagrywamy w końcu 'Father Kaos' w lokalnym studio.

- No to teraz tylko znaleźć wydawcę. Dwa lata zleciały bardzo szybko, nie miałem czasu zająć się promocją płyty, szukaniem wydawcy, bo byłem zbyt zajęty w Vader czy Christ Agony. Aż w końcu wysłałem promo "Father Kaos" do Bartka z Witching Hour Production. Powiedział, że wyda album na cały świat dopiero pod koniec 2011 roku. No i jest. To było w wielkim skrócie, jak sam widzisz.

Choć dziś, co zakrawa na oksymoron, nawet z oldskulu można zrobić modę, "Father Kaos" zalatuje wonią splądrowanego grobu w stopniu nad wyraz autentycznym. Ściganie się z kimkolwiek o cokolwiek nie ma chyba w działalności Supreme Lord racji bytu. Taka filozofia?

- Bo to jest oksymoron. Wiele kapel na siłę chce być oldskul, doklejają sobie etykietkę, bo to takie modne. Ja nie chcę już słyszeć kolejnej kopii Autopsy czy Possessed w wykonaniu jakiejś bandy niedoj****, które jeszcze rok wcześniej uprawiały jakieś pieprzone emo. Tu chodzi o coś więcej, to styl i albo się go ma albo nie. Albo to czujesz albo nie, nie udawać, bo to pozerstwo, a my takich nie lubimy. "Father Kaos" wcale nie brzmi jak Autopsy czy Morgoth, ale posiada starego ducha death metalu i to się tylko dla nas liczy. Z nikim się nie ścigamy, od nikogo nie chcemy być lepsi, gramy swoje już parę lat i nasza filozofia to Metal Śmierci!

Materiał wydaje się najbardziej gwałtownym dokonaniem Supreme Lord, co potwierdza też sama długość utworów. Oceniasz to podobnie?

- Tak, to zdecydowanie nasz najszybszy i najcięższy materiał. Myślę, że jest dużo bardziej przyswajalny niż debiut, chyba prostszy, z większym kopem, więcej tu siarki i diabła. Utwory są krótsze, ale zdecydowanie w naszym stylu. Zaala, nasz perkusista, jest zwolennikiem szybkiego grania, ale z powerem, bez głaskania bębnów, i to pewnie miało też duży wpływ na budowę utworów. Wiem, że fani starego death metalu będą zadowoleni.

Twoja osoba niemal od zawsze kojarzyła mi się właśnie z tym zespołem. Odnoszę jednak wrażenie, że Twój udział w różnego rodzaju najemniczych przedsięwzięciach, obecność w innych zespołach etc. w świadomości fanów nieco ten obraz zamazały. Zgodzisz się z tym?

- Dziękuję i masz w stu procent racji, bo większość ludzi - nad czym wcale nie ubolewam - kojarzy mnie z Christ Agony, Vader, Witchmaster czy nawet Incantation. Kiedyś na koncercie z Witchmaster w katowickim "Mega Clubie" podszedł do mnie jakiś młodszy fan metalu i po angielsku poprosił o podpis na płycie, potem - dalej po angielsku - spytał czy opłacało mi się przylatywać do Polski z USA, z Pensylwanii, specjalnie na ten koncert - to było niezłe. Teraz już wszyscy będą wiedzieć, że nie żadna Pensylwania czy Olsztyn, tylko Zielona Góra, Falubaz ku***! (śmiech).

Studio o rozweselająco prostej nazwie "Nagram" niewiele mi mówi. Co to za sadyba?

- To studio z Zielonej Góry, czyli niejako pod ręką, nazywa się "Studio Nagram" i też uważam, że nazwa trąci myszką. Mieliśmy tam dość dobre warunki i szybko udało nam się nagrać płytę.

Ile i jakie osoby figurują aktualnie w składzie Supreme Lord i czy można tu mówić o pożądanej stabilności?

- Supreme Lord to aktualnie trio, czyli: Reyash - bas, głosy; Zaala - perkusja; gra lub grał również w Witchmaster (1999, 2011 na koncertach), Christ Agony (koncerty 2002-2008; 2011); oraz Morbus, który gra też w deathmetalowym Morbus Mortifer. W przyszłym roku ogłosimy oficjalnie, kto zasili drugą gitarę w Supreme Lord. Mam nadzieję, że ten skład się utrzyma, bo to dobre diabły.

Choć płyta utrzymana jest w duchu starej szkoły death metalu, jej brzmienie nie jest wcale piwniczne, że tak to ujmę. Stary klimat siedzi w muzyce, nie zaś w umyślnie sprokurowanym, łachmaniarskim brzmieniu, co w przypadku wielu kapel jest jedynym sposobem na generowanie podobnego nastroju; tak jakby Morbid Angel czy Deicide z lat 80. chodziło o to, żeby nagrać coś jak najpodlej. Jak postrzegasz ten album pod tym kątem?

- Chcieliśmy nagrać nowy album jak najlepiej, mieliśmy bardzo mały własny budżet na nagranie płyty i myślę, że to zrobiliśmy. Po prostu tak gramy i tak brzmimy. Album brzmi dość przejrzyście jak na Supreme Lord, ale w stu procentach oddaje ducha starego Metalu Śmierci. Nie ma tu pitulenia, jest prosto, brutalnie i agresywnie.

W programie "Father Kaos" znalazła się też przeróbka "Profanation" Incantation, w którego szeregach miałeś okazję grać. Jak wspominasz tamten okres?

- To świetny utwór z drugiego demo "Deliverance Of Horrific Prophecies" Incantation z 1991 roku. Zagrałem z Incantation na basie około sto koncertów w całej Europie i Rosji w 2007 roku i dwa festiwale w 2010 roku. To był zajebisty czas, moje pierwsze tak długie trasy w zespole, który od samego początku swego istnienia jest w moim TOP 5. Graliśmy wtedy jako trio, a na bębnach grał wtedy: na pierwszej trasie Jim Roe, który nagrał z Incantation dwa pierwsze albumy i na drugiej trasie legendarny Craig Smilowski, odpowiedzialny za dwa pierwsze albumy Immolation, swoją drogą niezły świr. Cały czas mam kontakt z Johnem i bardzo dobrze wspominamy te trasy. Całkiem niedawno zorganizowałem wspólną trasę Incantation i Christ Agony po Polsce i myślę, że wszyscy byli bardzo zadowoleni.

Czy "Father Kaos", którego premiera właśnie się odbyła, może zwiastować wzrost aktywności Supreme Lord również na niwie koncertowania?

- Mam nadzieję, że tak się właśnie stanie i już jako kwartet zaczniemy koncertować w przyszłym roku. Mam parę pomysłów na przyszły rok dla Supreme Lord.

Dzięki za rozmowę.

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: diabeł | Lord | Supreme Lord
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy