Reklama

"Wciąż gramy i to jest nasz sukces"

Początki grupy z Yonkers w Nowym Jorku sięgają roku 1986, kiedy gitarzyści Robert Vigna i Tom Wilkinson grali pod szyldem Rigor Mortis, który dwa lata później przedzierzgnął się w Immolation. Od tamtych chwili minęło niedawno 20 lat. Historia twórców "Here In After" miała swoje wzloty i upadki, w tym pięcioletnią ciszę między dwoma pierwszymi albumami (1991-1996) - w okresie największego deathmetalowego boomu - z powodu której nie udało im się osiągnąć statusu gwiazd gatunku na miarę Morbid Angel, Deicide czy Cannibal Corpse.

- Ale może dzięki temu, nagrywamy dziś nasze najlepsze albumy? Bez tej popularności wciąż jednak tu jesteśmy i gramy, i to jest nasz największy sukces. Udało nam się. Taka przerwa w działalności zabiłaby każdy zespół, a my nadal istniejemy - mówią Bartoszowi Donarskiemu gitarzysta Robert Vigna i frontman Ross Dolan, których zespół wydał pod koniec kwietnia 2007 roku siódmy album "Shadows In The Light".

- Odnoszę wrażenie, że wiele spośród tych zespołów, które działają bez przerwy i wydają masę płyt, straciło zamiłowanie do tego, co robią. To zwyczajnie słychać w ich muzyce - dodaje Bob.

Reklama

Patrząc na ostatnie dokonania liderów death metalu z Florydy, trudno się z nim nie zgodzić.

Witajcie drodzy przyjaciele! Słowa pochwały same cisną się na usta. Przestudiowałem "Shadows In The Light" bardzo dokładnie i jestem konkretnie poskładany nowymi piosenkami. Nie wiem cholera, czy potraficie czytać w myślach, ale dokładnie taki album chciałem usłyszeć. Bardzo wątpię, żeby w tym roku wyszedł jeszcze jakiś lepszy deathmetalowy materiał z USA. Ta płyta jest absolutnie masywna!

Robert Vigna: Super. Cieszę się, że podoba ci się ten album. Wiesz, kiedy wchodziliśmy do studia, zaczęliśmy zastanawiać się między sobą, czego tym razem może chcieć ten Bartek. I właśnie to staraliśmy się osiągnąć (śmiech).

Jasne. Muszę przyznać, że "Shadows In The Light" jest bodaj najbardziej przejrzyście brzmiącym materiałem, jaki do tej pory nagraliście. Oczywiście, to wciąż Immolation jaki znamy, pełen cudownego zakręcenia i zawikłania, ale jednocześnie łatwiejszy do oswojenia. Zgodzisz się z tym?

Robert Vigna: Myślę, że tak. To zdecydowanie bardziej bezpośredni i prostszy w odbiorze album. Robimy to, co do nas należy i na tym to polega (śmiech). Przyznaję jednak rację, że ta płyta nie jest przesadnie skomplikowana. W naszym przypadku cała ta złożoność polega przede wszystkim na dokładaniu kolejnych warstw.

Innymi słowy, gdy na przykład gramy jeden riff, w jego tle dzieje się wiele innych rzeczy. I choć jest to nadal jeden riff, robi się z tego coś znacznie większego niż gdyby brzmiało to bardziej tradycyjnie.

Najprościej mówiąc, to jest właśnie nasz sposób na granie - tworzenie czegoś nieco prostszego, ale z pewnymi dodatkami na wierzchu, aby ta muzyka wciąż była ciekawa.

Utwory są chyba tym razem nieco krótsze. Uważam, że to było właściwie posunięcie z waszej strony, zapewniające muzyce mocniejsze uderzenie. To mniej więcej tak, jakbyście nadal chodzili w wadze ciężkiej, tyle że dysponując szybkością Bruce'a Lee.

Robert Vigna: (śmiech) Podobnego opisu naszej muzyki jeszcze nie słyszałem, ale wierzę na słowo. Zgadza się, część utworów jest rzeczywiście krótszych. Tak czy inaczej, z reguły piszemy numery w granicach 4-5 minut, choć na "Shadows In The Light" znalazło się kilka krótszych.

Dzieje się tak dlatego, że po tylu latach komponowania muzyki, dziś wcześniej wiemy, co najlepiej się sprawdza. Czasami po prostu wie się, w którym miejscu należy powiedzieć stop. Teraz bardziej zdajemy sobie z tego sprawę. Wszystko w muzyce musi mieć swój sens i to się liczy najbardziej. Jeśli docieramy do momentu, w którym wydaje nam się, że osiągnęliśmy zamierzony cel - na tym się kończy, utwór jest gotowy.

Z drugiej strony mamy tu też dłuższe i wolniejsze kompozycje, jak np. "The Weight Of Devotion" czy "Whispering Death". Pod tym względem nowy album przypomina mi trochę moją ulubiona płytę Immolation "Here In After" z utworami w stylu "I Feel Nothing" czy "Christ Cage".

Robert Vigna: To z pewnością najlepszy album, jaki możemy wam zaoferować, bo przecież jest to nasza najnowsza płyta. Wiesz, nasze działanie podczas pisania muzyki polega na tym, że robimy ją tak długo aż stwierdzimy, że jest lepsza od tego, co nagraliśmy wcześniej. W końcu wraz z każdym albumem jesteśmy trochę lepsi.

Jestem z tej płyty bardzo zadowolony. Ogólnie mówiąc zawiera w sobie wszystkie nasze najmocniejsze cechy, plus odrobinę czegoś nowego. Z "Here In After" też na pewno coś jest na "Shadows In The Light". Tego nie da się wymazać, bo w końcu ja i Ross gramy razem mniej więcej od samego początku. Ci sami ludzie piszą utwory.

W nowych materiałach zawsze będzie pierwiastek starszych rzeczy, co jest absolutnie właściwe. To się dzieje zupełnie naturalnie. A czy coś jest bardziej czy mnie podobne do tego lub innego albumu - to już twoja opinia.

Jeśli słyszysz tu coś z "Here In After" - dla mnie jest to najzupełniej zrozumiałe. Ale ktoś inny może równie dobrze stwierdzić, że brzmi to nieco w stylu "Harnessing Ruin" czy jeszcze innej naszej płyty. Tak to już się po prostu dzieje.

Które utwory Immolation lubicie grac najbardziej? Te krótsze i bardziej intensywne, czy może te bardziej zawiłe?

Ross Dolan: To zależy. Jeśli chodzi o granie na żywo, powiedziałbym, że te krótsze i intensywne, bo to one wydają się najbardziej przykuwać uwagę ludzi, w przeciwieństwie do dłuższych i bardziej skomplikowanych numerów, gdzie kilku fanów może jednak wybrać wycieczkę do baru!

Ja osobiście najbardziej lubię grać nowsze utwory. Czasami nie mogę znieść grania kawałków z trzech pierwszych płyt. Graliśmy je już tyle razy, że przestało to już być ekscytujące czy zabawne. Zdaję sobie jednak sprawę, że punkt widzenia fanów jest w tej materii inny. I dlatego, oczywiście, nadal będziemy je grać. Ale mnie najfajniej gra się nowszy materiał.

Zanim zapomnę, muszę cię też pochwalić za doskonałe solówki. To bez dwu zdań jeden z najjaśniejszych elementów na nowej płycie.

Robert Vigna: Dzięki. Większość z nich wymyśliłem już na miejscu, po przyjeździe do studia. Od razu je nagrywaliśmy. To było dobre rozwiązanie, bardzo spontaniczne, co w przypadku solówek bardzo dobrze się sprawdza. Lądujesz w studiu, te wszystkie emocje z ciebie wychodzą i albo coś zostawiamy, albo nie.

Sposób, w jaki je grasz jest dość charakterystyczny. Niektóre z nich są szybkie jak błyskawica, inne przypominają mi to specyficzne zawodzenie, niczym głos wieloryba.

Robert Vigna: Wiem, co nasz na myśli. Tak, w tych solówkach zawartych jest mnóstwo emocji i co do tego nie ma wątpliwości. To samo zresztą z całą muzyką. Wszystko, co się sprawdza jest w porządku. To nie może być cały czas szybkie czy wolne. Solo musi pasować do reszty, do poszczególnych partii.

Co do emocji, masz rację. Pewne partie w części utworów, jak chociażby "Passion Kill" czy "Whispering Death" są melancholijne, mają ten smutny nastrój. Szczególnie w tej drugiej kompozycji panuje wręcz uczucie kompletnej rozpaczy.

Robert Vigna: Wszystko na tej płycie brzmi bardzo mrocznie i ma w sobie ten nawiedzony czy rozpaczliwy feeling (śmiech). O to właśnie nam chodzi. Nie bardzo potrafię to wytłumaczyć i powiedzieć, jak to się w nas rodzi. Ale absolutnie zgadzam się, że są tam te uczucia. Ta płyta ma ten nastrój.

W budowaniu tego grobowego klimatu bez wątpienia ma też swój ogromny udział Ross i jego wokal. W porównaniu do inny deathmetalowych frontmanów, jego głos jest bardziej... dostojny. Ryczy najczęściej wolno i głęboko. Nie szczeka w wysokich rejestrach, jak Benton czy Barnes lub grindcore'owi wokaliści. Czasami frazuje szybciej, ale w przeważającej części jest to głębokie i piekielne mocne. To kolejny znak rozpoznawczy Immolation.

Robert Vigna: No cóż, to po prostu jego styl. Czasami próbujemy czegoś innego czy mówimy mu, żeby trochę przyśpieszył, ale nic na siłę. Jeśli coś nie działa, po co to robić. On ma na to swoje metody.

Moim zdaniem najlepsze w jego sposobie śpiewania jest to, że stara się wydobywać z siebie słowa jak najbardziej czytelnie, żeby można było zrozumieć, o co tu chodzi. Myślę, że właśnie w tym jest dobry.

Nawet jeśli nie masz przy sobie tekstów, bez zwątpienia możesz zrozumieć wiele z tego, co chce powiedzieć. W przypadku wielu innych wokalistów takiej opcji już nie ma.

Paul Orofino znów zapewnił wam bardzo ciepło brzmiącą produkcję. Tak zresztą dzieje się już od wielu lat.

Robert Vigna: Paul właśnie to stara się zawsze uzyskać. W taki sposób produkuje nasze płyty. Tak jak mówisz, to brzmienie jest bardzo ciepłe. W produkcji szukamy czegoś, co brzmi bardzo naturalnie, potężnie i ciężko, ale nie surowo. I to jest ta atmosfera.

Czytałem, że nagraliście już nowy teledysk. Klip do "Harnessing Ruin" był całkiem sobie. Mam nadzieję, że drugi nie będzie gorszy.

Ross Dolan: Tak, już sfilmowaliśmy obraz do utworu "World Agony". W sumie było to już w grudniu, kiedy pojechaliśmy do Europy na Arnhem Metal Fest. Spędziliśmy dzień w Paryżu, robiąc zdjęcia w podziemiach i tych fajnie wyglądających jaskiniach, które były kiedyś kamieniołomami, pozamykanymi już od wielu lat.

Wideoklip wyszedł rewelacyjnie. Teraz dopracowujemy już tylko szczegóły. Fajnie to wygląda i oddaje istotę tego zespołu, podobnie jak to miało miejsce z poprzednim teledyskiem.

Z innej beczki. Wiesz może, co tam porabia ostatnio Tom Wilkinson, wasz dawny gitarzysta?

Robert Vigna: Cóż, wiesz jak to jest - praca, własny interes. Zajmuje się instalowaniem telewizji kablowej i satelitarnej. Co poza tym? Ożenił się, na dwójkę dzieci, dobrze mu się żyje.

Od lat nie ma go już w zespole, ale czasami pomagał wam na albumach, ostatni raz chyba na "Unholy Cult". Od jakiegoś czasu jednak coś o nim cicho.

Robert Vigna: Współpracował z nami chyba do "Close To A World Below". Miał też czasami drobne pomysły na teksty. Ale nie nagrywa, nie gra już z nami i nie robi nic w sensie muzyki od "Here In After". Proza życia.

Immolation miał tę długą, pięcioletnią przerwę pomiędzy dwoma pierwszymi albumami, w okresie największego boomu na amerykański death metal, tak mniej więcej w połowie lat 90. Nie wydaje ci się, że właśnie z powodu tej długiej przerwy nie staliście się aż tak popularni jak Morbid Angel, Deicide czy Cannibal Corpse? Jasne, popularność nie jest tu może najważniejsza, ale przyznasz, że to był lekki niefart.

Robert Vigna: No tak, to nam z pewnością nie pomogło. Ale może dzięki temu, nagrywamy dziś nasze najlepsze albumy. Jeśli chodzi tę muzykę w ogóle, cały czas wychodzimy w tym stylu z czymś interesującym. Nie ma co ukrywać, jesteśmy jednymi z prekursorów tego rodzaju muzyki.

Bez tej popularności wciąż jednak tu jesteśmy i gramy, i to jest nasz największy sukces. Udało nam się. Taka przerwa w działalności zabiłaby każdy zespół, a my nadal istniejemy. I nie tylko, bo wciąż jesteśmy jedną z najbardziej liczących się w tej muzyce grup, która tworzy ciekawe rzeczy.

Dlatego z mojego punktu widzenia, to wszystko wygląda nieco inaczej. Niejako na odwrót. Odnoszę też wrażenie, że wiele spośród tych zespołów, które działają bez przerwy i wydają masę płyty, straciło zamiłowanie do tego, co robią. To zwyczajnie słychać w ich muzyce. Kolejne płyty co prawda wychodzą, ale traktują to dziś dość obojętnie.

A ja uważam, że my nagrywamy teraz nasze najlepsze płyty. Najbardziej agresywne, mroczne i ciężkie. I to po tylu latach. Traktuję to jako korzyść.

Dzięki za rozmowę.

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: przerwy | śmiech | utwory | Ross | granie
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama