Reklama

"Wahadełko za bardzo przesunęło się w stronę zabawy"

Jest synem słynnego Boba Marleya. Współpracował z wieloma znakomitymi artystami, w mniejszym lub większym stopniu maczał palce w niemal wszystkich projektach, które w ostatnim czasie osiągnęły sukces na scenie reggae. W dorobku ma aż siedem statuetek Grammy, mimo że wydał tylko dwa albumy. Ostatni "Revelation Partt 1" właśnie trafił do sprzedaży.

Ze Stephanem Marleyem spotkaliśmy się podczas Ostróda Reggae Festival.

"Revelation Partt 1. The Root Of Life" to dopiero Twój drugi album, nie licząc akustycznej wersji "Mind Control". Bardzo często współpracujesz z innymi artystami, ale solowo udzielasz się rzadko. Dlaczego? Nie żałujesz trochę, że to tylko dwa albumy?

- Nie określiłbym tego takimi słowami. Kocham tworzyć muzykę, tym się zajmuję i na pewno chciałbym nagrywać znacznie więcej, ale nie powiedziałbym, że żałuję. W życiu raczej niczego nie żałuję.

Powiedziałeś, że chcesz, aby ten album sprawił, że muzyka reggae powróci do swoich korzeni. Czy uważasz, że reggae trochę za daleko się oddaliło się od tych wartości, które były dla tego gatunku fundamentalne?

Reklama

- Reggae powinno może nie tyle powrócić do korzeni, co z nich wyrastać. Oczywiście nie mam nic przeciwko temu, by ten gatunek nadal się rozwijał. Wszyscy powinniśmy się rozwijać, stagnacja jest czymś złym, ale potrzebna jest pewna harmonia. Gdy reggae po raz pierwszy zostało zaprezentowane ludziom, chodziło o pewną formę zjednoczenia. Nie tylko o zabawę i taniec. Ta muzyka miała również oddziaływać na umysł i duszę. Teraz to wahadełko przesunęło się trochę za bardzo w stronę zabawy, oddalając się nieco od tego, co było i jest fundamentem tego zjednoczenia. Zależało mi więc na tym, by utrzymać pewną równowagę. Jest czas na zabawę i taniec, ale nie powinno zabraknąć go na refleksje.

Kiedy możemy się spodziewać drugiej części i czy będzie ona utrzymana w podobnym klimacie?

- W okolicach listopada. Tym razem jednak materiał będzie trochę bardziej widowiskowy.

Ostatnio, w bardzo krótkim odstępie czasu, w sklepach pojawiła Twoja płyta oraz płyta Ziggy'ego. To dość rzadko spotykana sytuacja, choćby ze względów promocyjnych. Jak wyglądają Twoje relacje z rodzeństwem? Masz poczucie jakieś rywalizacji, czy może spoglądasz na ich dokonania z punktu starszego brata?

- Zdecydowanie bardziej jako starszy brat. Ziggy akurat jest ode mnie starszy - on uczy mnie, ja uczę pozostałych (śmiech). Te dwie linie, zawodowa i prywatna raczej się nie przenikają.

Ile miałeś lat, kiedy po raz pierwszy wystąpiłeś na scenie?

- Miałem może sześć, siedem lat. Występowałem razem z moim ojcem. W 1979 roku napisał dla mnie i Ziggy'ego pierwszą piosenkę "Children In The Ghetto", którą wykonywaliśmy jako The Melody Makers.

Czy potrafisz sobie wyobrazić swoje życie bez muzyki, studia, nagrań, koncertów itp.?

- Nie. Ja nie zostałem muzykiem, nikt mnie tego nie nauczył, jak się urodziłem z muzyką w sercu i duszy. Obcowałem z nią od pierwszych dni mojego życia, muzyka mnie ukształtowała, jest ze mną, odkąd pamiętam.

Otrzymałeś siedem statuetek Grammy, gdzie je trzymasz?

- W studiu. Zresztą nie tylko ja, Damian również. Oddaliśmy je miejscu, w którym zrodziła się ta muzyka, to nie są nasze nagrody, tylko właśnie studia, muzyki.

Porozmawiajmy trochę o Afryce bo chyba nie ma wątpliwości, jak ważne jest to dla Ciebie miejsce. Co sądzisz na temat tego, co obecnie dzieje się w Somali, gdzie z głodu umarło już ponad kilkadziesiąt tysięcy dzieci. Czy uważasz, że sytuacja w Afryce kiedykolwiek się poprawi?

- Jeśli sytuacja w Afryce się nie poprawi, to z pewnością nie zaznamy pokoju na świcie. Afryka to kolebka ludzkości. Nie tylko Afrykańczyków. Każdy z nas poszukując swych korzeni, znajdzie je w Afryce. W tym właśnie sensie wszyscy jesteśmy braćmi i siostrami. Póki świat tego nie zrozumie, póty będziemy mieli do czynienia z takimi zdarzeniami.

Czy uważasz, że Afryka to taka metafora naszych czasów? Lustro, w którym odbijają się wszystkie problemy dzisiejszej ludzkości. Bieda, głód, przemoc, korupcja...

- Tak, zgadzam się w stu procentach. Cała ta sytuacja jest dla mnie bardzo śliska. Po prostu nie mogę sobie tego w żaden sposób wytłumaczyć. Jak to możliwe, że w XXI wieku gdzieś na świecie ginie z głodu kilkadziesiąt tysięcy ludzi? Technologia rozwinęła się do tego stopnia, że jesteśmy w stanie nawet w pewnym stopniu zapanować nad aurą, ale nie potrafimy sobie poradzić z tak ogromną skalą głodu. To nie jest w porządku. Spoglądając na to z tego punktu widzenia, można stwierdzić, że rozwój cywilizacyjny i technologiczny okazał się całkowicie bezużyteczny. Wygląda na to, że ludzkie życie jest mniej ważne i cenne niż baryłka ropy. To bardzo smutne.

Rozmawiał Mateusz Ciba.

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy