Reklama

"W podróży dookoła świata"

"Kiedy robisz poważną muzykę, tak jak ja teraz, jest ona dedykowana każdemu, całej ludzkości" - mówi Justynie Tawickiej grecki wokalista Demis Roussos, który po latach powrócił płytą "Demis", nawiązującą do rocka z lat 60. i 70.

Kim jest ten człowiek - nowy Demis Roussos z tego albumu?

Nie tyle nowy, co prawdziwy, stary Demis Roussos - ponieważ ta płyta jest powrotem do tego, co robiłem wiele lat temu. Wróciłem do korzeni, do ścieżki, którą kroczyłem na początku, wiele lat temu, kiedy byłem dużo młodszy.

Zanim zacząłem występować w zespole Aphrodite's Child, byłem członkiem formacji grających bluesa i soul. I właśnie do tego chciałem wrócić - ponieważ jestem bardziej muzykiem, niż piosenkarzem, i chciałem wyrazić siebie poprzez muzykę. Zdecydowałem się więc przestać na jakiś czas nagrywać i wyruszyłem w podróż dookoła świata, podczas której koncertowałem, gromadziłem nowe doświadczenia i spotykałem coraz to nowych muzyków.

Reklama

W Anglii zawarłem znajomość z młodymi ludźmi z dwóch zespołów - Little Barrie i Dirty Feeling. Okazało się, że podobało im się to, co podoba się i mnie - brzmienie "vintage" i muzyka "vintage" - a także moja muzyka i moje piosenki. Postanowiliśmy nagrać ten album w studio w starym stylu, ze starym sprzętem, tak, by brzmiał jak materiał nagrany w latach 60. czy 70. Dlatego właśnie jest to płyta w stylu "vintage".

Zobacz cały wywiad!

To prawda, w stylu "vintage" - ale moje pytanie brzmi: jako że ten album jest nie tylko "vintage", ale również bardzo amerykański i stylowy, co jest kluczem do opisania i zrozumienia nowej formy pańskiego artystycznego "ja"?

Jak już wcześniej powiedziałem, ten styl to dla mnie żadna nowość. To stary styl, który niejako ożywiłem. Przecież, zanim zacząłem śpiewać piosenki o miłości, miałem konkretny styl.

Te piosenki tak naprawdę nie odzwierciedlają tego, co robiłem w latach 70. Moja obecna twórczość jest nie tyle amerykańska, co brytyjska, z wpływami bluesa i soulu - to mieszanka wielu gatunków.

Czarne korzenie!

Czy czarne, tego nie wiem - to po prostu soul i blues. Planuję wyruszyć w trasę koncertową z tą nową muzyczną ofertą - i najbardziej zależy mi na tym, żeby zaprezentować moje piosenki z lat 70., jak "Forever and Ever", czy "Goodbye, my Love, Goodbye" w takiej właśnie oprawie, w takiej właśnie muzycznej aranżacji, którą stworzą młodzi muzycy.

To jest dla mnie prawdziwe wyzwanie i tym właśnie planuję się zająć w 2010 roku. Otwieram nowy rozdział z nowym zespołem i mam zamiar zaprezentować moją muzykę słuchaczom. Mam nadzieję, że uda mi się zawitać z nią również do Polski.

Oczywiście, to wspaniale! Pozostając w temacie tego nowego rozdziału - jakiego rodzaju reakcji może się pan spodziewać po swoich fanach? Szoku? Zaskoczenia?

Nie, nie, nie, nie, nie! Docierają już do mnie reakcje - moi fani kochają tę muzykę; przychodzą na koncerty i proszą mnie, bym śpiewał te nowe piosenki. Pozyskałem nowych fanów, których wcześniej nie miałem - mam na myśli młodszą publiczność. Z moimi fanami wszystko jest więc w porządku; uwielbiają moje najnowsze dokonania. Istnieje coś takiego, jak dobra muzyka i zła muzyka - a ta muzyka jest po prostu dobra. To jest właśnie to!

W piosence "September" śpiewa pan "I'm on my own way". Teraz i tutaj - czy to jest właśnie pańska muzyczna droga, w ścisłym znaczeniu tego słowa?

Piosenka nosi tytuł "September", bo wrzesień następuje po lecie, a także dlatego, że singel ten ukazał się w tym właśnie miesiącu. "I'm on my way" - "Kroczę własną drogą" - oznacza jednak, że wracam do korzeni, na stare tory. Wracam do etapu, który poprzedził ten okres w mojej twórczości, kiedy uprawiałem swego rodzaju "lekką" muzykę.

W innej piosence śpiewa pan "Kamień za kamieniem, cegła za cegłą, buduję swoje marzenia". O czym pan marzy?

O, artysta marzy nieustannie! Ale mówi pani o ostatniej piosence na płycie, która jest zatytułowana "Nobody Gives a Fuck!" - to o tym powinniśmy pomówić! Marzenia człowieka mają to do siebie, że czasami się nie spełniają. Widzi pani, to w istocie piosenka polityczna. To piosenka o wielkich, międzynarodowych, potężnych frakcjach, które sprawują kontrolę nad planetą Ziemia. To nie rządy mają kontrolę nad planetą Ziemia, to nie banki - banki i rządy wykonują tylko to, co zostało zaplanowane przez te wielkie, międzynarodowe frakcje.

Te frakcje planują nasze życie i g... je obchodzi, czy jesteśmy szczęśliwi, czy nie. Dlatego właśnie ta piosenka jest politycznym manifestem. Pod koniec utworu słychać głos osoby, która mówi w języku hindi. Ten głos to prawdziwy głos Mahatmy Gandhiego, tuż przed tym, jak został zamordowany. Ten polityczny manifest mówi o budowaniu marzeń, kamień po kamieniu - marzeń, które czasami obracają się w gruzy z powodu ludzkiej obojętności. Dotyczy to nie tylko mnie, ale każdego mieszkańca tego globu.

Czy dla pana jest to najważniejszy utwór na tej płycie?

To ważny manifest, dlatego też jest ostatnim utworem na albumie.

Komu chciałby pan zadedykować tę płytę?

Wszystkim ludziom. Artysta nie powinien dedykować swoich dokonań konkretnym osobom - chyba, że mowa o prostych piosenkach o miłości, jakie nagrywałem w latach 70. Nie; kiedy robisz poważną muzykę, tak jak ja teraz, jest ona dedykowana każdemu, całej ludzkości.

Za chwilę będziemy mieć Nowy Rok. Jakie są pańskie życzenia i marzenia w kontekście tego nadchodzącego roku?

Chciałbym życzyć wszystkim nadziei, cierpliwości - ponieważ obecne czasy są niełatwe - i żebyśmy starali się kochać jedni drugich. Kryzys rodzi przemoc, dlatego musimy dążyć do tej wzajemnej miłości. Przesłaniem Bożego Narodzenia jest miłość - starajmy się więc wzajemnie rozumieć i kochać.

A czym jest miłość?

Miłość jest najpiękniejszą rzeczą na Ziemi. To mały aniołek, którego rysy kryją się w wielu twarzach.

Dziękuję panu bardzo.

(Tłumaczyła Katarzyna Kasińska)

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: marzenia | miłość | piosenka | muzyka | vintage | piosenki | podróż dookoła świata
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy