Vito Bambino: Miałem na furze naklejkę z napisem "Putin c**j" [WYWIAD]

Vito Bambino ma oddane grono fanów w całym kraju /materiały prasowe

Kiedyś pożyczkę 50 euro spłacał pół roku, dziś może odrzucać oferty reklamowe za 250 tysięcy złotych. Grał w piłkę nożną lepiej niż jego koledzy, dlatego cieszył się szacunkiem na osiedlu - na osiedlu, na którym nawet Rusek miał lepszy internet. Jego wizerunek nie musi być nieskazitelny, ale fajnie by było, gdyby zaskakiwały go pozytywne komentarze niż te, które potrafią dojeżdżać. Przed wami Vito Bambino - normalny chłopak, który nie ma mainstream'owego myślenia.

Marcin Misztalski: Spotykasz "ciulików" w branży muzycznej?

Vito Bambino: - (śmiech) No oczywiście. Spotkałem bardzo wiele osób, które - jak się później okazuje - robią fuszerkę. Spotykam też takie, które są w tym biznesie tylko dla pieniędzy, nie z powodu miłości do muzyki. Nie chcę tego krytykować, rozumiem to. Ja też przecież występuję w reklamach telewizyjnych i zarabiam, by mój syn miał fajne życie. Są jednak granice, których nie przekroczę.

Gdzie sobie wyznaczyłeś te granice?

- Nie jestem w tym ideałem. Te granice często uzależnione są od kwoty, jaką mi oferują (śmiech). Każdy ma przecież jakiś słaby punkt. Ale spoko, potrafię ze spokojem spojrzeć w lustro. Odrzuciłem trochę współprac, których po prostu nie chciałem robić. Odrzucałem deale, za które mogłem zgarnąć 250 tysięcy złotych, pracując w zasadzie jeden dzień. To są dla mnie, jako osoby z klasy robotniczej i blokersa, duże kwoty. Oczywiście w momencie, kiedy mam przed sobą taką ofertę, to pocą mi się dłonie, ale po chwili przychodzi refleksja, że nie muszę swojej marki aż tak spieniężać i to w taki... dziwny sposób. Powiem ci uczciwie, że z niektórych moich kampanii jestem mniej dumny. To normalne. Nie sądzę jednak, że one mi zaszkodziły. A przynajmniej nie czuję, że tak się stało.

Reklama

Czyli dbasz o swój wizerunek.

- Nie chodzi mi o niego aż tak bardzo. On nie musi być nieskazitelny. Nie znoszę takich branżowych słów jak "marka", ale powiedziałem je wcześniej, by podkreślić, że nie chcę, by - no właśnie - marka Vito Bambino kojarzyła się tylko z produktami i reklamami. W moich tekstach za dużo jest prawdy, emocji i szczerości. Nie chciałbym przegiąć. Muszę być ostrożny.

Mam wrażenie, że asekuracyjnie się tłumaczysz... na przykład z tych reklam.

- Kurde, widziałeś film "8 Mila"? Który jesteś rocznik?

Każdy chyba widział. Rocznik 89.

- O, czyli jesteś rok młodszy ode mnie, zajebiście. Pamiętasz więc pewnie taki moment w filmie... ten moment był dla mnie bardzo ważny, to punkt zwrotny w moim życiu. Nie mam na myśli samego rapowania Eminema, bo w momencie, gdy oglądałem "8 Milę", byłem tak czarny, że ten film był dla mnie zbyt biały (śmiech). Chodzi mi o coś innego. W ostatniej bitwie Eminem zrobił taki myk, że wszystkie błędy, które za chwilę miał mu wytknąć rywal, wypowiedział przed nim, wyprzedził go. I ja trochę tak żyję. Kiedy opowiadam otwarcie o swoich słabościach, to nie rusza mnie, gdy ktoś nazywa mnie głupkiem. Przecież z góry mówiłem, że nim jestem (śmiech). Myślę, że gdybyśmy poszperali w mojej głowie, to mogłoby się okazać (z punktu widzenia psychologicznego), że może to mieć jakieś traumatyczne zaplecze. Wolę myśleć o sobie jak najgorzej, a później pozytywnie zaskoczyć się komentarzami, niż na odwrót. Internauci potrafią dojeżdżać w komentarzach.

Może i to trochę wyświechtane powiedzenie, ale by myśleć w ten sposób, trzeba mieć chyba dużo dystansu do własnej osoby.

- Czasami brakuje mi tego dystansu. Lubię robić z siebie błazna, ale na własnych warunkach. Potrafię totalnie przejąć się opinią anonimowych ludzi, zwłaszcza jeśli ktoś się postara w komentarzu. Słuchacze często zapominają, że artyści są normalnymi ludźmi, którzy też mają kompleksy - tak jak każdy. Ja np. przez całe życie przejmowałem się, że mam odstające uszy. Dopiero z czasem je zaakceptowałem. Pamiętam, że ktoś mi kiedyś napisał pod zdjęciem, że wyglądam jak Eldo (śmiech). Absolutnie nic nie mam do Eldo, ale skojarzenie dość ciekawe.

Kosi powiedział kiedyś, że hip-hop z dobrych ludzi robi złych, a ze złych dobrych. Przywołałem ten cytat, bo ty niejednokrotnie mówiłeś, że kiedyś pozowałeś na złego dzieciaka.

- Zajebiste słowa. Bardzo mądre. Dawno temu robiłem z siebie gangsta rapera, ale nie wychylałem się z tym za bardzo. Robiłem to na zdrowych zasadach. Oglądałem wówczas wielu gangusów, którzy dodatkowo świetnie rapowali, więc chciałem być taki sam. Później dojrzałem do tego, by pisać tylko o rzeczach, które naprawdę przeżyłem. Okazało się, że to też może być fajne.

Jak wygląda dziś twoje osiedle w Niemczech, na którym mieszkają Rosjanie?

- Tam mieszkają nie tylko ludzie z Rosji, ale i z Ukrainy czy z innych słowiańskich krajów. Luty/marzec to był już moment, kiedy przeprowadzałem się z rodziną do Polski. Co z kolei rodziło u Niemców pytanie: "Teraz jedziecie do Warszawy? Przecież Polska może być kolejnym celem Putina". Bo tak naprawdę nikt w lutym nie wiedział, jak ta wojna będzie wyglądać i czy rozleje się na kolejne państwa. Od najazdu rosyjskiej armii na Ukrainę, bywałem na tym osiedlu rzadko, ale bywałem. Miałem nawet na furze, którą przyjechałem z Polski, naklejkę z napisem "Putin c**j"... No i zastanawiałem się, jak zostanie to odebrane przez moich sąsiadów. Ale następnego dnia vlepka nadal była. W Niemczech czuć, że nie są krajem bezpośrednio graniczącym z konfliktem. Mają świadomość, że po drodze jest jeszcze jedno państwo. Temat wojny oczywiście bardzo ich zastanawiał, ale nie poświęca się mu tyle uwagi, co u nas.

Myślisz, że fakt, iż wychowywałeś się wśród ludzi z innych krajów, coś ci dał?

- Oj, tak. Nauczyło mnie to przede wszystkim tolerancji do ludzi z innych części świata. Powiem ci tak: chcę, by mój syn, który ma w tej chwili 2,5 roku, chodził do szkoły w Niemczech, gdyż aspekt multikulti jest czymś bardzo ważnym. Chcę, by tam dorastał. Możliwość obcowania z ludźmi z innych państw dała mi najwięcej. Stary, ja chodziłem przecież do klasy z Niemcami, Turkami, Chorwatami, Bośniakami, Serbami. Wszyscy się dogadywaliśmy, ale napięć oczywiście nie brakowało, bo każdy podkreślał skąd jest, byliśmy w tym bardzo jaskrawi. Miesiąc temu byłem w Kolonii i bardzo się wzruszyłem, kiedy znów mogłem usłyszeć, że ludzie rozmawiają w różnych językach. Tu ktoś nawija po turecku, tu po angielsku, a tam ktoś woła po włosku. To piękne. Poczułem się jak w domu. A takie odczucia miałem zawsze tylko, gdy przyjeżdżałem do Polski. Rzadko wtedy, kiedy wracałem do Niemiec. To było coś w stylu: "dobra, jadę tam, gdzie mieszkam". Tym razem autentycznie cieszyłem się i czułem, że to jednak też mój dom.

Wciąż brakuje w naszym kraju tolerancji?

- Ludzie, z którymi się trzymam są bardzo tolerancyjni. Przecież nie trzymałbym się z nimi, gdyby tacy nie byli. Poza tym tolerują mnie, a to już wiele (śmiech). Widzę, że w Polsce wciąż boimy się tego, czego nie znamy. To naprawdę widać. Podam ci przykład - nieraz wpada do mnie rodzina z Niemiec. Jest wśród nich taki dwumetrowy, czarnoskóry facet. Idziemy sobie wszyscy razem do trendowego miejsca w centrum Warszawy, a ludzie (nawet tam, w stolicy!) wciąż się za nim odwracają. Mamy przecież 2022 rok. A ich oczy nadal zbyt rzadko widzą czarnoskórego gościa. Wciąż mają podświadomy sygnał, by spojrzeć drugi raz albo to skomentować. W Niemczech od dawna nikt za nikim się nie obraca. Kolor skóry jest tam totalnie bez znaczenia.

Czułeś, że w Niemczech ktoś podcinał ci skrzydła z powodu tego, że jesteś z Polski?

- Nie. Jeśli czułem jakąś niechęć ze strony nauczycieli, to tylko dlatego, że na to zasłużyłem. Nigdy z powodu swojego pochodzenia. Nikt mi nie podcinał skrzydeł, ale pamiętam, że mojej siostrze już tak. Chodziło o jej szkołę. Miała najlepsze świadectwo z całej klasy, no i chciała pójść do liceum, by następnie zdać maturę. Jednak nie chcieli jej tam przyjąć. Powiedzieli, że powinna pójść do zawodówki. Moja mama nie mówiła za dobrze po niemiecku, więc nie mogła się wykłócać tak jak niemieccy rodzice. Kompletnie nie kumała tego, dlaczego najlepsza uczennica w szkole nie może iść do liceum. Tym razem zdecydowała się postawić i pójść do najlepszego liceum w okolicy. Okazało się, że siostrę wzięli z pocałowaniem ręki. Nikt nie robił żadnego problemu. Dopiero wtedy po raz pierwszy poczuliśmy, że niektórzy będą nas tu okłamywać, bo myślą, że nie wywalczymy swoich praw.

I faktycznie tak było?

- Zdarzały się różne sytuacje. Pamiętam na przykład, że kiedy dzwonili do nas Niemcy i chcieli przedłużyć umowę na telefon czy na internet, to moi rodzice płacili dużo więcej niż inni, bo nigdy nie zmieniali warunków. Bali się użyć języka niemieckiego do tego stopnia, że nie chcieli za bardzo dyskutować z operatorami. Telefon działa? Działa! To im w zupełności wystarczało. Mówiłem im: "Ale tato, mamy przecież najgorszy internet na osiedlu... Nawet Rusek ma lepszy" (śmiech). To nic nie dawało. Tata nie chciał słuchać. O, teraz mi się coś przypomniało. Z dyskryminacją na tle pochodzenia spotkałem się we Francji. Flirtowałem pewnego wieczora z dziewczyną, wszystko było idealnie, ona w końcu pyta skąd jestem - mówię więc uśmiechnięty, że z Polski... a dziewczyna wstała i odeszła. Naprawdę. Nigdy więcej się już nie widzieliśmy. Mój inny znajomy - też z Polski - powiedział, że doświadczył tego samego, ale wymyślił patent, by mówić dziewczynom, że jesteśmy z Czech (śmiech). Zadziałało. Dalej się uśmiechały. Czechów przecież wszyscy lubią.

Pewnie, gdyby cię dziś zobaczyła w reklamie Żabki, to by się zreflektowała.

- (śmiech) Coś ty! Ona później łamała serca innym facetom.

Mama, o której wcześniej wspomniałeś, pracuje w szpitalu psychiatrycznym.

- Tak, tak. To prawda. Mama zawsze żartowała, że moje zachowanie spokojnie kwalifikuje mnie do przebywania w takim szpitalu (śmiech). Ale teraz żarty na bok, bo to poważny temat. Powiedziała mi kiedyś, że zdarza się jej opiekować również swoimi rówieśnikami. Dopiero wtedy widzi, jak los niektórych źle potraktował i jak ludzkie życia potrafią być zupełnie od siebie inne. Dotknęły mnie te słowa. Bardzo porusza i imponuje mi jej empatia względem tych ludzi. Ja też staram się mieć w sobie dużo empatii, ale czy mam? O to należy pytać chyba innych.

Na swoim osiedlu też bywałeś empatyczny?

- Byłem blokersem z pasją do aktorstwa, więc funkcjonowałem równocześnie w dwóch światach - osiedlowym i artystycznym. Nie wychylałem się aż tak bardzo ze swoją pasją. Nie zwierzałem się chłopakom np. z tego, że całowałem drugiego faceta na deskach teatru. Od zawsze się wyróżniałem - miałem np. długie włosy, kiedy wszyscy moi koledzy nosili bardzo krótkie. Chłopaki z osiedla wiedzieli, że mam swój lot. "Dlaczego siedzisz w domu?" - "Bo robię bity". "Dobra, niech se robi". Nieraz były takie gadki. Zawsze miałem ten dopisek, że jestem z innej bajki - ten artysta, kolorowy ptaszek. Ale wszędzie mnie szanowali. Grałem w "gałę" lepiej niż oni, więc musieli mnie szanować (śmiech). Dzisiaj widzą, że ta moja inność do czegoś mnie doprowadziła i cieszą się z moich sukcesów.

Cechy, które nabyłeś na osiedlu, przydają ci się w mainstream'owym świecie?

- Kiedy na osiedlu poznajesz oszustów i złodziei, a później widzisz analogie w branży, to od razu potrafisz wyczuć osobę, która chce cię oszukać. Znasz mechanizmy, które działają w danym momencie. Odwaga i czujność nabyte na "ośce" bywają przydatne w branży. Byłem obrotnym dzieciakiem, bo pierwszą pracę miałem już w wieku 12 lat. Znam wartość pieniądza. Musiałem kombinować, byłem kreatywny. Większość pieniędzy zarobiłem w legalny sposób, ale gdybym dziś musiał zarobić szybko, to miałem otoczenie, które nauczyło mnie, jak to się robi. A co do branży... Trzeba umieć się zachować np. podczas negocjacji kontraktów. Należy mieć coś z dyplomaty, bo zły ruch i można dużo stracić, a job dostanie ktoś inny. Warto też ryzykować.

Znasz więc smak pieniądza, na który trzeba tyrać miesiąc, ale i takiego, który zarabia się w jeden dzień.

- Moje dzisiejsze zarobki to rekompensata za te wszystkie chude lata, kiedy dokładaliśmy do muzyki. Wiesz, koledzy mieli swoje kieszonkowe, a ja cały swój hajs pakowałem w sprzęt do nagrywania. Pamiętam, że brałem kiedyś pożyczkę od rodziców - 50 euro spłacałem pół roku, ale czułem się szczęśliwy, bo miałem mikrofon. Zdaję sobie oczywiście sprawę z tego, że ta cała kariera jest czymś bardzo umownym i ulotnym - może się skończyć w każdej chwili. Trzeba się więc cieszyć z każdego udanego koncertu czy dealu.

Powiedziałeś kiedyś, że nie masz "mainstream'owego myślenia". Co to znaczy?

- Nie mam myślenia, które napędzane jest pieniądzem. A widzę w branży bardzo wiele osób, które robią albumy tylko po to, by mieć z nich hajs - zero zajawki na muzykę. Kasa, kasa, kasa. Nagrywają trzy single, a reszta utworów jest po to, by zapchać tę je**ną płytę. U mnie każda linijka jest przemyślana i ma wagę. Nie ma miejsca na przypadkowe słowa, a co dopiero na przypadkowe kawałki! Wymyśliłem sobie kiedyś taki patent, że w prawie każdy numer wkładam jedno nieocenzurowane słowo. Robię to tylko po to, by nikt nie mógł mi zarzucić, że robię kawałki pod radio.

W którym momencie poczułeś, że jesteś już w mainstreamie?

- Czuję to od niedawna. Po kawałku z sanah, "Męskim Graniu", reklamie Playa, występie w programie u Kuby Wojewódzkiego... Wcześniej nikt nas nie rozpoznawał, a miałem przecież świadomość, że mainstream nas słucha. Mówili o tym otwarcie. Długo byliśmy ulubioną alternatywą raperów.

Fanki bywają męczące?

- Cieszę się, że wszedłem do gry, kiedy byłem już siwym facetem po 30. Miałem już żonę, byłem więc ugruntowany i nie myślałem o głupotach. Wielokrotnie mówiłem chłopakom, że gdybym wszedł do mainstreamu solo, to prawdopodobnie bym już nie żył... mówię ci to absolutnie serio.

Program Kuby Wojewódzkiego ma do dziś moc? Występ realnie przekłada się na popularność?

- Tak, tak, tak. Już kilka dni po emisji poznawało mnie na ulicach więcej ludzi. Nawet osoby z branży mówiły mi, że oglądali ten odcinek. Widziałem i czułem, że mój występ u Kuby Wojewódzkiego był na językach. Wizyta dała mi większą pewność siebie w negocjacjach stawek... to na pewno. Poczułem, że moja marka urosła. Mówię ci to szczerze... To nawet nie chodzi o fakt, że byłem u Kuby, tylko o to, że jego program ma tak olbrzymią oglądalność. Wszyscy nagle zaczęli kojarzyć moją twarz, a dla ludzi jest to - jak się okazuje - piekielnie ważne. Kilka razy miałem już sytuacje, że kupowałem sobie jakieś ciuchy i pani ekspedientka nie chciała ode mnie pieniędzy. Dziwnie się wtedy czuję. 

Rok wcześniej nie miałem siana, by sobie kupić taką bluzę, a teraz kiedy je mam, to ludzie nie chcą ode mnie hajsu. Nie potrafię tego do końca zrozumieć. Trochę mnie to cieszy, a trochę boli. Dają mi coś za darmo, bo znają mnie z reklamy Żabki? To już wolałbym, byś ktoś z impulsu poznania mnie dał tę przysłowiową bluzę komuś potrzebującemu. Taki gest by mi zaimponował.

CZYTAJ TAKŻE:

Polskie Znaki i Vito Bambino we wspólnym utworze. Posłuchaj "Niech monarchowie"

Ewa Bem marzy o duecie z Vito Bambino. "To by było perfekcyjne"

Vito Bambino: Czekam, aż ludzie się zorientują, że znam pięć słów na krzyż

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Vito Bambino
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama