Reklama

"Szczęśliwy traf"

Jakie może być największe marzenie młodego muzyka, dla którego najlepszymi płytami są "The Bleeding" Cannibal Corpse oraz "Haunted" i "Maximum Violence" Six Feet Under? Jak przyznają Finowie z grupy Torture Killer, nigdy nie przypuszczali nawet, że ich muzyczny mentor, amerykański wokalista Chris Barnes kiedykolwiek osobiście zaistnieje w ich twórczości. Rzeczywistość przeszła jednak najśmielsze marzenia. Lider Six Feet Under i były frontman Cannibal Corpse sam zainteresował się zespołem, aby pod koniec listopada 2005 roku, oficjalnie stać się jego wokalistą. Owocem współpracy "pierwszego gardła" florydzkiej sceny deathmetalowej z grupą z fińskiego Turku jest "Swarm!", wydany pod koniec lutego 2006 roku, drugi album Torture Killer. - Szczerze powiedziawszy, byłem całkowicie przekonany, że któryś z moich przyjaciół robi sobie ze mnie jaja - mówi w rozmowie z Bartoszem Donarski gitarzysta Jari Laine.

Nagraliście naprawdę niezły album. Przytłaczająca muzyka, ale i na swój pokręcony sposób brutalnie chwytliwa. To duży krok w stosunku do debiutanckiej płyty.

Zdecydowanie. Pierwszy album powstał w bardzo krótkim okresie czasu. Na nowej płycie nie powtórzyliśmy już błędów z poprzednich nagrań. Staraliśmy się udoskonalić to, co zrobiliśmy wcześniej. Więcej uwagi poświęciliśmy samym riffom i aranżacjom. Nie zapomnieliśmy też o pewnej chwytliwości. Analizowaliśmy wszystko po kilka razy, dlatego ta płyta jest dla nas duży krokiem do przodu.

Reklama

Zabrało wam to jednak około trzech lat.

Nie do końca. Pierwszy album nagraliśmy mniej więcej na początku 2003 roku. Płyta ukazała się na początku następnego roku i właściwie z marszu zaczęliśmy pisać muzykę na nowy materiał. Pod względem muzycznym wszystko mieliśmy gotowe w styczniu 2005 roku, wówczas też nagraliśmy podstawowe ścieżki. Także, jak widać, napisanie całego albumu zajęło nam około roku.

"Swarm!" wprowadził mnie w pewne zakłopotania. Prawdę mówiąc, początkowo nie bardzo wiedziałem, jak traktować ten album. Może to trochę nieuczciwe, ale czy nie sądzisz, że ta płyta w pewnym stopniu podważa sens dalszego istnienia Six Feet Under?

(śmiech) Nie, nie sądzę. Oni mają swój zespół, my mamy swój. Od początku naszej działalności wiedzieliśmy, że chcemy grać staromodny death metal. I w tym kierunku cały czas idziemy. To co dzieje się w Six Feet Under nie ma wpływu na naszą grupę i odwrotnie.

Nie zmienia to jednak faktu, że "Swarm!" jest najlepszym materiałem, w którym brał udział Chris od czasu - powiedzmy - "Warpath".

Miło mi to słyszeć. Od kilku tygodni rozmawiam z dziennikarzami i od czasu do czasu pojawiają się dokładnie takie same spostrzeżenia. Dla mnie jednak porównywanie obu tych zespołów jest bardzo trudne. Kiedy sam napisałeś muzykę, słuchasz jej nieco inaczej niż reszta, bo to ty tworzyłeś ją od początku do końca. Zupełnie inaczej słucha się własnej płyty niż materiału kogoś innego. Od razu dostrzegasz wszystkie błędy, które popełniłeś. To zresztą chyba dość powszechne u muzyków.

Poza brutalną ekspresją i silnym rytmem, na "Swarm!" możemy również znaleźć trochę melodii. Doskonałym tego przykładem jest choćby utwór "Forever Dead". Podejrzewam, że dla Chrisa było to nowe muzyczne środowisko, w którym bardzo dobrze się odnalazł.

Historia z tymi melodiami jest taka, że dynamika tego albumu wymagała ich umieszczenia. Ja jestem raczej przyzwyczajony do szybkich gitar, solówek, ale i tak będziemy musieli jeszcze nad nimi popracować. Wcześniej zajmowałem się głownie riffami. Mimo tego pomyśleliśmy, że te wysokie dźwięki będą nam potrzebne, choć uważaliśmy, że trzeba je zabrać nieco inaczej. Na początku byliśmy w stosunku do nich dość sceptyczni. Nie byliśmy do końca przekonani, czy takie partie są potrzebne w Torture Killer.

Do wykorzystanie ich ostatecznie przekonał nas Chris. Wysłaliśmy do niego demo z zapytaniem, co sądzi o tych rzeczach, i czy powinniśmy je zostawić. Okazało się, że Chrisowi bardzo podobają się te wszystkie melodyjne partie i w efekcie chciał, żebyśmy napisali ich jeszcze więcej. Nie mamy jednak zamiaru zmienić się w melodyjny zespół. To co jest, to właściwe drobne elementy, które w końcowym rozrachunku wprowadzają jednak pewne urozmaicenie. Poza tym te melodie nie są wesołkowate, tylko raczej przygnębiające, wolne.

Jak oceniasz wokale Chrisa na waszym pierwszym wspólnym materiale?

Rozmawialiśmy na ten temat w naszym gronie i wszyscy zgodziliśmy się, że produkcja wokalu idealnie pasuje do tego albumu. Bardzo lubię albumy Six Feet Under, ale brzmienie wokalu na naszej płycie jest chyba tym elementem, który wyszedł nam lepiej. Z tym mogę się zgodzić. Jesteśmy bardzo zadowoleni z jego pracy i wysiłku.

Czy amerykański wokalista nie jest problemem dla zespołu z Finlandii?

Właściwie to nie. Można powiedzieć, że było o wiele łatwiej, niż moglibyśmy to sobie wyobrazić. Do nas należało jedynie nagranie w Finlandii podstawowych ścieżek gitary, basu i perkusji. Taśmy z tymi nagraniami wysłaliśmy do Stanów, gdzie Chris nagrał swoje wokale. Oczywiście, wcześniej przesyłaliśmy sobie wzajemnie materiały, żeby wszystko, jak najlepiej dopracować. Ale ogólnie mówiąc było naprawdę przyjemnie, bez większych trudów. Wiesz, tak naprawdę nie ma znaczenie czy twój wokalista mieszka w tym samymi mieście czy na końcu świata, bo i tak zawsze potrzebujesz tych taśmy demo. Nie wydaje mi się, żeby ktoś pisał teksty do utworów w hałasie prób. Tego trzeba wysłuchać w spokoju, a dopiero później zastanowić się na słowami. Dlatego, i tak, choćby dla samych siebie, musieliśmy nagrać te taśmy demo. Cała sprawa polegała właściwie tylko na przesyłaniu taśmy za ocean.

Spotkałeś się już z Chrisem osobiście?

Tak, spotkałem się z nim już ze trzy razy, choć nie w studiu. Kiedy nagraliśmy podstawowe ścieżki, plan był taki, aby zarejestrować wokale w kwietniu zeszłego roku. Jednak w tym czasie Six Feet Under pojechał na trasę i wszystko się opóźniło, a przez tydzień nie bylibyśmy w stanie tego zrobić. Dlatego chciałem, aby najpierw wrócili z tournee. Tak czy inaczej, Chris to pewniak i wiedzieliśmy, że nie mamy się czym martwić. On nagrywa deathmetalowe płyty od wieków. Był tam, kiedy to wszystko się zaczynało. Byliśmy pewni, że i tak wyjdzie bardzo dobrze.

Przez ostatnie kilka lat wytrwale promowaliście Torture Killer na każdym z możliwych frontów. Może to właśnie ta wiara w zespół i wytrwałość przyczyniły się poniekąd do tego, że zainteresował się wami Barnes?

Myślę, że to mógł być jeden z powodów. Byliśmy bardzo zaskoczeni skalą promocji, o jaką postarała się Karmageddon. Zdziwiła nas duża ilość wywiadów. Ludzie dowiedzieli się, że mamy wydany album w zagranicznej wytwórni. Dzięki temu zagraliśmy koncerty z Vaderem, co w owym czasie było dla nas niemałym osiągnięciem. Ukazanie się albumu umożliwiło nam także pojechanie na europejska trasę. Niewiele jest zespołów, które mogą pojechać na trasę nie mając wydanej płyty. I może faktycznie było to jeden z powodów, dla których Chris postanowił się z nami skontaktować.

Chciałem tylko powiedzieć, że to nie był po prostu szczęśliwy traf.

Myślę, że był (śmiech). To, co robiliśmy na pierwszym albumie to norma dla każdego zespołu. Na tym etapie każda grupa robi mniej więcej to samo. Może trochę temu pomogliśmy, ale wolę uważać to za szczęśliwy traf.

Pamiętasz, jak to było, gdy Chris zadzwonił do was po raz pierwszy? Pewnie cię trochę zatkało.

Szczerze mówiąc, byłem całkowicie przekonany, że któryś z moich przyjaciół robi sobie ze mnie jaja. Byłem pewien, że to kawał (śmiech). Okazało się jednak, że nie. Gdy w końcu zdaliśmy sobie sprawę, że to wszystko na serio, poczuliśmy się bardzo zmieszani. Oczywiście był to też niezwykle miłe. Czuliśmy się zaszczyceni. Nigdy byśmy się czegoś takiego nie spodziewali. W pewnym stopniu to spełnienie marzeń.

A jak zareagowali na tę sensację wasi znajomi?

Mieli podobne miny do naszych, gdy usłyszeliśmy to samo przez telefon.

Produkcję rozłożyliście na kilka etapów. Czy koordynowanie prac zarówno w Finlandii, jak i w Stanach nie nastręczało dodatkowych problemów?

Jak na razie nie. Oczywiście jest to pewien problem, bo wokalista mieszka po drugiej stronie Atlantyku (śmiech). Six Feet Under to nadal jego priorytet. Ci ludzie są stuprocentowymi profesjonalistami. Jeśli chodzi o albumy, nie ma żadnego problemu, gdyż zawsze będziemy wymieniać się tymi taśmami. Kiedy jednak dojdzie w końcu do wspólnej trasy, będziemy musieli się wcześniej spotkać, omówić wszystko, przećwiczyć materiał na próbach. Do tej pory robimy kolejne małe kroki. Zaczniemy się martwić, jak przyjdzie na to pora (śmiech).

Z tego, co wiem na lokalnych koncertach pomaga wam inny wokalista.

Sallinen to kolega, który bardzo nam pomógł i praktycznie ocalił naszą europejską trasę. Gdy odszedł od nas wokalista, który śpiewał na debiucie, krótko potem zadzwonił do nas Chris. Jednak zdawaliśmy sobie sprawę, że zanim wszystko zostanie ustalone, zmienimy wytwórnie, to i tak minie rok. A my chcieliśmy zagrać te koncerty w Finlandii. Chcieliśmy być na chodzie, bo na tym polega metal. To dotyczy tylko Finlandii, gdzie będziemy i tak grać wybiórczo. Jeśli zaś chodzi o koncerty poza granicami naszego kraju, w grę wchodzi już tylko Chris, bo to on jest naszym oficjalnym wokalistą.

Chris zapewne pomógł wam też w podpisaniu kontraktu z Metal Blade.

Mowa. Właściwie to w chwili, gdy skontaktował się z nami Chris, przedłużyliśmy już kontrakt z Karmageddon. Mieliśmy zamiar wydać ten album właśnie dla nich. Ale kiedy stało się oczywiste, że będziemy musieli skorzystać z dwóch studiów, sytuacja się skomplikowała. Studio w Stanach miało takie stawki, że Karmageddon postanowiła zrezygnować. Wszystko wymknęło się trochę spod kontroli. Oni nie chcieli zaryzykować i zainwestować aż tylu pieniędzy w jedną płytę, bo gdyby się nie powiodło, byłby to zapewne koniec tej wytwórni. Nie powiem jednak na nich złego słowa. Zawsze traktowali nas bardzo dobrze. Wtedy też postanowiliśmy, że zaczniemy szukać nowego wydawcy.

Z propozycją wyszła Metal Blade. Z drugiej strony, Chris jest związany z tą firmą od wieków i z tego co wiem jest też zobligowany do proponowania wszystkich swoich przedsięwzięć, w których bierze udział, w pierwszej kolejności właśnie Metal Blade. Wysłaliśmy do Chrisa kilka nowych utworów, które on z kolei przekazał ludziom z Metal Blade. Spodobało im się to, co usłyszeli i tak podpisaliśmy umowę. Oczywiście, bez osobistego pośrednictwa Chrisa i jego udziału w Torture Killer zapewne nigdy nie znaleźlibyśmy się w tej wytwórni.

Mając tak znanego w death metalu frontmana można niemal wszystko. Trzeba jednak podkreślić, że "Swarm!" to nie tylko Chris i jego wokale, ale również kawał porządnej muzyki. Za cenionym wokalistą stoją nie gorsze utwory.

Wiem, o co ci chodzi. Bardzo się cieszę, że ludzie, z którymi rozmawiam wydają się zgadzać, że jedynym marketingowym punktem tego albumu nie jest Chris. Owszem, to nam bezsprzecznie pomaga w dotarciu do szerszego audytorium, jednak reakcje, z którymi się spotykamy mówią nam, że jest w tym wszystkim coś więcej niż tylko znany wokalista.

Twoje ulubione płyty z Chrisem za mikrofonem?

Wybiorę może trzy: "The Bleeding" Cannibal Corpse oraz "Haunted" i "Maximum Violence".

Jak powszechnie wiadomo, Chris znany jest ze swojego zamiłowania do palenia marihuany. Czasami nadawanie na tych samych falach co on może być utrudnione.

Ja trochę palę, ale nie za dużo (śmiech). To na mnie za dobrze nie działa. Na początku grudnia Six Feet Under było na trasie w Europie i Chris poprosił nas, żebyśmy z nimi na kilka dni pojechali, pogadać, zobaczyć koncerty. Jednego dnia polecieliśmy do Amsterdamu. Dobrze wiesz jak tam jest. To była dla mnie cenna lekcja (śmiech). Nie jestem takim zawodnikiem, jak Chris. Ja czuje się po tym jak sparaliżowany i pozostaje mi jedynie gapić się przed siebie (śmiech). Podobnie jak Polacy, tak i my, tu w Finlandii preferujemy alkohol.

Dla Chrisa to był zapewne raj na ziemi.

Stwierdził, że to jego ulubione miasto w całej Europie. Nie trudno się domyślić dlaczego.

Dziękuję za rozmowę.

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: trafiło | trafiona | jaja | koncerty | taśmy | muzyka | metal | wokalista | śmiech | Sześć stóp pod ziemią
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy