Reklama

"Skończyliśmy z love"

Wywiad z wokalistą mysłowickiej formacji Gutierez Bartkiem Woźniczko, która niedawno wydała drugi studyjny album zatytułowany "Stereo dożylnie". Z artystą rozmawiał Artur Wróblewski.

Wzmocnienie brzmienia na "Stereo dożylnie" wyszło wam na dobre. Czy to reakcja na wygładzoną - przynajmniej jak dla mnie - produkcję debiutu "Rodeo Love"?

Tak, masz rację. "Rodeo Love", które w założeniu miało być analogową, akustyczną płytą wyszło jakoś poprockowo, a tego słowa chciałbym uniknąć w kontekście Gutierez. Teraz zagraliśmy mocniej, alternatywnie, przy czym ogromne znaczenie miało podejście producenta do tego, jak ma brzmieć zespół.

Właśnie. Zmieniliście producenta. Jasia Kidawę zmienili Adam Toczko i Przemek Momot, czyli także znane i uznane nazwiska. Jaka była największa różnica w podejściu do rejestracji drugiej płyty?

Reklama

Teraz było 100% ciężkiej pracy w studio, wszystko nagrywaliśmy na miejscu w Warszawie, każdy z nas miał kilka dni na nagranie swojej partii. Cieszę się z tego, że Toczko i Momot od razu "skumali" o co nam chodzi i jak ma to brzmieć. To zajebiści fachowcy. Nagrywaliśmy na naszych "wynalazkach", starych wzmacniaczach, kilkudziesięcioletnich sprzętach, które wyczailiśmy gdzieś na aukcjach.

Przy pierwszej płycie dużo rzeczy rejestrowaliśmy u nas na sali prób i potem "Jasiek" Kidawa to montował i odsyłał nam jakieś zmiksowane już propozycje. Ten system chyba się nie sprawdził, choć "Jasiek" był naprawdę spoko gościem.

Od wydania "Stereo dożylnie" minęło już kilka miesięcy. Jak teraz widzisz (słyszysz) ten album?

Myślę, że dobrze to brzmi, realizacyjnie bez zarzutu. Wiesz, to są moje piosenki, trudno mi je obiektywnie oceniać. Myślę, że jest dużo surowego gitarowego grania i trochę smutnych, życiowych historii. Skończyliśmy z "love". Podkręciliśmy głośność, kupiliśmy trochę przesterów, wyrzuciliśmy sampler (śmiech).

Na swojej MySpace'owej stronie napisaliście, że teksty opowiadają o "coraz mniej kolorowej rzeczywistości młodych ludzi". Czy rzeczywiście jest coraz gorzej?

Teksty na płytę powstawały jakiś czas temu, kiedy w naszym "kolorowym" kraju znaczenie słowa "Peace" wyznaczało PiS. Czułem, że ktoś zaczyna dobierać się do mojego prywatnego pokoju, do mojego pilota TV, do gazet, do tego jakie mam czytać książki, itd.

Z drugiej strony śpiewasz w "Kolor mój szary", że "nie wyjedziesz stąd". W ogóle ta piosenka to taki (anty?)hymn na cześć naszej rzeczywistości...

Wiesz, setki twarzy zniknęło z mojego miasta, młodzi ludzie - pokolenie 1200 brutto, jak mówi mój znajomy, który założył punkowy band o tej nazwie. Myślę, że to nie jest łatwa decyzja, spakować walizkę i wyjechać na parę lat. Zostałem, bo mam zespół, dwa lata temu urodziła mi się córka, ale ogólnie wszystko jest trochę pokręcone - miałem chyba z 20 zawodów, granie było zawsze najważniejsze, więc czasem mnie wylali, bo pojechałem na koncert (śmiech). Przynajmniej jest o czym pisać piosenki...

W tej piosence śpiewasz jednak o synu. Jak się czujesz jako rock'n'rollowy tata?

Tak, śpiewam, że urodził mi się syn. W rzeczywistości jest Blanka, synka ma Grzesiek [Chrzaścik], który gra na gitarze - syn się lepiej "rymował" (śmiech). Dziecko jest totalnie zajmujące - ostatnio namiętnie słucham "Misiowych opowieści", znam na pamięć wszystkie animowane Barbie i jestem ekspertem od "Tubisiów". Moja córka myli Eddiego [Veddera] z Pearl Jamu z tatą, i akurat to mi pasuje (śmiech). Polecam!

Wracając do MySpace... Jako artystów, którzy mają na was największy wpływ, wymieniliście tylko jednego polskiego wykonawcę. Dlaczego akurat Homo Twist?

Dwie pierwsze płyty Homo Twist to dla mnie klasyka. Teksty najlepsze w Polsce, prawdziwe, porażające. Potem Maleńczuk trochę się rozmył w tych wszystkich projektach, Püdelsi polecieli w ostry pop, zapominając o psycho, ale dla mnie to zawsze będzie Pan Maleńczuk.

Jest także Coldplay. Jak ci się podoba ich ostatnia płyta "Viva La Vida Or Death And All His Friends" wyprodukowana przez Briana Eno? Czy to rzeczywiście krok do przodu, jak twierdzi brytyjska prasa muzyczna?

Po trochę niewyraźnym jak dla mnie "X&Y", kiedy Coldplay stał się mega "stadionową" gwiazdą, byłem ciekawy jaką pójdą drogą. Pamiętam ich pierwszą płytę ["Parachutes"], kiedy pracowałem w hurtowni muzycznej i przyniósł mi ją facet z Pomatonu EMI, mówiąc że grają podobnie jak Myslovitz (śmiech). To nie było nic nowego, trochę Jeffa Buckley'a, Radiohead... Ale oni zawsze mieli niebywały dar wymyślania zapadających w głowie melodii. Fajnie, że znowu szukają, nie odcinają kuponów. Słychać, że każda mini sekunda i każdy dźwięk jest tu przemyślany przez producenta. Niezła robota.

Wydaliście album w "klasyczny" sposób. Czy nie lepiej postawić na wydanie płyty tylko w internecie?

Wiesz, jak dla mnie to mógłbym nawet rozdać nasze płyty za "free", bo w zasadzie nic na nich nie zarabiamy, a nasza muzyka dotarła by do większej ilości ludzi...Tylko ktoś zapłacił za realizację, produkcję, za grafika, za druk, za studio... Oczywiście za parę lat płyty może znikną z półek, ja mam jakiś sentyment do okładki, digipacku... Traktuję to jako całość. Sama muzyka w necie to dla mnie jakby film bez napisów...

Na koniec nie mogę nie zapytać o koncert z Pearl Jam. Mieliście okazję spotkać członków zespołu? Czy na backstage'u zdarzyła się jakaś interesująca historia?

Możliwość zagrania na jednej scenie z Pearl Jam była dla nas największym wydarzeniem w sensie grania na żywo. W latach 90. to był dla mnie zespół prawdziwie "kultowy", nosiłem nawet zdjęcie Eddiego Veddera w dokumentach (śmiech). Miałem wtedy 17 lat, ściągałem jakieś single ze Stanów, nagrywałem klipy na VHS - czysty kosmos. Niestety, pomimo totalnego kombinowania - jedliśmy ze 3 godziny obiad na backstage'u - nie było opcji nawet minięcia się w drzwiach z Pearl Jam. Przemili panowie z security dość stanowczo nam podziękowali za występ i zaprosili pod scenę. Ale fajnie jest widzieć nazwę Gutierez w kontekście Pearl Jam...

Dziękują za rozmowę.

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: teksty | śmiech | Love
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy