Reklama

Sikorowskich sprawa rodzinna

Maja i Andrzej Sikorowscy opowiadają INTERIA.PL o nowej płycie, o radości z życia i rodziny, a także o wszystkim, co towarzyszy powstawaniu piosenki literackiej, czyli piosenki, w której o coś chodzi.

Czy można podać datę i okoliczności, w jakich okazało się, że Maja Sikorowska będzie śpiewać?

Maja Sikorowska: - Tak, można. To był rok 2003. Wcześniej byłam przez rok w Grecji. Jak wróciłam do kraju, stwierdziłam, że zajmę się zawodowo śpiewaniem.

Czy pamiętasz może kiedy ojciec zaśpiewał piosenkę i powiedział: Maju, to dla ciebie?

- Nie przypominam sobie jakiejś jednej konkretnej takiej piosenki. Tato od zawsze dla mnie śpiewał. Jak byłam takim bardzo małym dzieckiem, jeszcze w moich czasach przedszkolnych, tato bardzo często śpiewał mi piosenki. Śpiewał mi między innymi po to, żebym wstawała szybciej z łóżka.

Reklama

- Jak nie mogłam rano wstać, wchodził do mojego pokoju i śpiewał mi piosenki. Jakiejś jednej, konkretnej, nie zapamiętałam, ale były to z czasem piosenki bardzo frywolne i takie nie nadające się tutaj do przytaczania. Mnie to bardzo bawiło i powodowało, że z radością wstawałam, od razu w dobrym humorze...

Jak pamiętasz dom rodzinny? Dom Maliny i Franki Sikorowskich, bo tak przyjaciele twoich rodziców nazwali tatę i mamę...

- Dom był cudowny, bardzo ciepły. Taki jest do dzisiaj. Mama jest Greczynką i swojej greckości i ciepła bardzo dużo wniosła do tego domu. Przychodziło do nas mnóstwo osób. Wszystkie domowe imprezy wspominam bardzo fajnie. Dobrze się czułam w towarzystwie starszych, przyjaciół moich rodziców. Nasz dom zawsze był pełen życia. Pachniał różnymi przysmakami, bo mama bardzo dobrze gotuje, piecze, przyrządza mnóstwo pyszności.

- Na tatę przyjaciele zawsze mówili Malina. Po latach dowiedziałam się, że nazwała go tak jedna znajoma, która stwierdziła, że da mu taki przydomek, bo ma zawsze bardzo czerwony nos, nos jak malina! Chyba rzeczywiście coś w tym jest. - Natomiast mama została nazwana Franką, ponieważ znajomi z Kabaretu Pod Budą, w którym mama kiedyś śpiewała, uważali, że ma bardzo pretensjonalne imię, Chariklia. Stwierdzili, że jest to bardzo trudne imię do wymówienia przez Polaka i nadali jej, wg nich, najbrzydsze polskie imię. Nazwali ją Franką. Tak znajomi mówią do niej do dzisiaj.

Jesteś pół-Polką, pół-Greczynką. Czy artyście to pomaga?

- Pomaga. Dwukulturowość, posiadanie dwóch ojczyzn, bycie w dwóch kulturach bardzo człowieka wzbogaca. Daje mu coś dodatkowego. Człowiek taki sporo zyskuje: poznaje innych ludzi, inna kulturę, inną kuchnię...

- Bardzo często bywałam i bywam w Gracji. Płynnie mówię w tym języku. Mam tam rodzinę i mnóstwo znajomych. Posiadanie dwóch ojczyzn jest dla mnie swoistą nobilitacją. Śpiewam po polsku, ale też śpiewam po grecku, w języku ojczystym mojej mamy.

Jak Maja Sikorowska, która odziedziczyła po rodzicach artystach charakter i talent, osoba z duszą niewątpliwie artystki, czuje się w gronie swoich rówieśników, którzy nie zawsze kupując płyty sięgają po piosenkę literacką?

- W świecie rówieśników czuję się bardzo dobrze. Przy każdej okazji starałam się podkreślać i podkreślam, że jestem całkiem normalną dziewczyną, taką jak inne. Wiem, że nie jest to dla mnie żadne wyróżnienie, że występuję na scenie. Jest to miłe, sprawia mi dużą radość, ale to jest po prostu mój zawód. Staram się go oddzielać od takiego mojego normalnego, wolnego czasu.

- Nigdy nie dałam odczuć moim znajomym, że jestem artystką, kimś ponad... Spędzam z nimi czas jak każda młoda dziewczyna. Chodzę na imprezy, tańczę, bawię się, spotykamy się, jemy coś wspólnie razem... Nie mam żadnego dziwnego samopoczucia z tego powodu, że wykonuję taki a nie inny zawód.

A jak cię przezywają?

- Majka, Maja, Majusia... Nie mam jakiegoś takiego przezwiska, nicka, jak moi rodzice.

Jak piosenka literacka, ballada poetycka, czyli ta, jaką wykonujesz i nagrywasz na koncertach, z tatą, z Grupą Pod Budą, trafia do odbiorców? Kto przeważa na waszych koncertach?

- To jest piosenka specyficzna, dla pewnego wybranego grona odbiorców. Liczę się z tym, że nasze piosenki nie są dla wszystkich. Słuchają nas raczej ludzie starsi ode mnie, ale miłe jest też to, że coraz częściej na koncertach pojawiają się osoby młodsze.

- Przychodzą też ludzie w wieku moich rodziców - generalnie: wszyscy, którzy lubią takie właśnie piosenki, takie ballady poetyckie. Grono naszych fanów powiększa się, ale mimo to nadal jesteśmy niszowi. Mamy świadomość, że tworzymy dla określonej grupy osób.

- Ludziom, którzy nas słuchają, którzy przychodzą na nasze koncerty jestem bardzo wdzięczna. Dziękuję im przy każdej okazji za wszystkie ciepłe słowa, jakich doświadczam po każdym koncercie. To jest bardzo miłe. Obiecuję i mam nadzieję, że w dalszym ciągu będziemy poruszać serca naszych słuchaczy i widzów.

Zobacz teledysk do utworu "Blondynka blues"!

Na płycie "Sprawa rodzinna" znajdziemy twój debiut kompozytorski. Który to dokładnie utwór?

- To jest piosenka "Uczta w poście". Tato przygotował do niej muzykę, ale ja jej nie zaakceptowałam. Zbuntowałam się. Kiedy usłyszałam tę muzykę, nie byłam do końca przekonana, że jest OK. Zdecydowałam się na napisanie własnej. Z jakim rezultatem, ocenią odbiorcy. Wzięłam papier nutowy, coś tam nabazgrałam i coś tam wyszło... No i jest teraz na płycie.

Ojciec dopuścił więc do córkę debiutu kompozytorskiego, ale czy dopuści do debiutu literackiego?

- Myślę, że kiedyś dopuści. Ja nie wyrażałam na razie zainteresowania pisaniem tekstów. Byłoby to trudne, zwłaszcza w sytuacji, kiedy się ma takiego tatę - poetę, który pisze od lat. Sądzę, że gdybym sama chciała coś napisać, to by mi na to pozwolił. Jakby stwierdził, że jest to dobre i ma sens. Na pewno nie zgodziłby się, żebym śpiewała cokolwiek i o niczym.

Na forach internetowych pojawiły się wpisy krytykujące fragment tekstu jednej z piosenek z płyty "Sprawa rodzinna"...

- W piosence "Nie jestem trendy" jest fragment: "Przyszłości się nie boję, bo nie ma nic na tamtym świecie". Niektórym internautom się to nie podoba. Piszą, że śpiewam coś nie swojego, co tato napisał itd. Tymczasem to stwierdzenie z piosenki jest czymś, pod czym się podpisuję.

Nie boisz się przyszłości?

- Przyszłości się nie boję, liczy się dla mnie doczesność, liczy się dla mnie to, co jest tutaj i teraz, na ziemi, to, co mogę teraz przeżywać. Kwestie przyszłości, tego, co kiedyś mnie spotka, zawsze odkładałam na bok. Nigdy nie żyłam świadomością strachu przed przyszłością, przed tym, co będzie kiedyś, co kiedyś się zdarzy, kiedy mnie tutaj nie będzie i innych ludzi też...

- Cieszę się życiem. Cieszy mnie życie. Skupiam się na tym, co mam do zrobienia i zrealizowania tutaj, na Ziemi.

Może tato napisał te a nie inne słowa, bo mu się frazy nie zgadzały albo rymy?

- Oj, nie sądzę... To jest wszystko bardzo przemyślane! Jeżeli ktokolwiek uważa, że teksty, które tato dla mnie pisze, nie do końca pasują do mnie, czy też brzmią w moich ustach nieprawdziwie, to jest w błędzie. Wszystkie te teksty są przemyślane także przeze mnie, i są takie, które naprawdę chcę śpiewać. Mało tego: tato pytał mnie, czy taką albo inną kwestię chcę wyśpiewać, czy ona mi odpowiada - z takich czy innych względów? Ja wszystko w pełni akceptowałam. Tu nie ma takiej sytuacji, że on chce przeze mnie jakieś swoje mądrości wypowiedzieć. Wszystko jest przeze mnie zaakceptowane i zrozumiane!

Bo przecież jesteś już dorosłą kobietą...

- ...Tak, bo nie jestem już małą dziewczynką, chociaż niektórym się wydaje, że wciąż nią jestem (śmiech).

Jak płyta "Sprawa rodzinna" sytuuje się w dorobku artystycznym Andrzeja Sikorowskiego?

Andrzej Sikorowski: - Jest świadomą kontynuacją naszych zamiarów nagraniowych. Po płycie wcześniejszej, zatytułowanej "Kraków - Saloniki", która bez specjalnego wsparcia medialnego bardzo dobrze się sprzedała, postanowiliśmy pójść tą samą ścieżką. Zrezygnowaliśmy tym razem z dużego obszaru greckojęzycznego, bo tam Maja połowę materiału śpiewała po grecku.

Nie ma na niej starych piosenek?

- Nie ma. "Sprawa rodzinna" składa się z piosenek premierowych, napisanych specjalnie na tę okazję, z jednym greckim wyjątkiem. Płyta jest kontynuacja tego, co robię w zasadzie od czterdziestu lat na estradzie. To są dość osobiste piosenki, które próbują opisać nasz świat i kondycję Andrzeja Sikorowskiego, czy młodej kobiety, jak jego córka, w określonych warunkach geograficznych, politycznych, kulturowych.

Jak najlepiej określić ten nurt? Jest to piosenka literacka, poetycka czy po prostu ballada?

- To jest wciąż śpiewanie o tym, co spotyka nas na co dzień, co nas otacza na ulicy. A że jest w miarę po polsku zrymowane i spuentowane, to czasami niektórzy próbują do tego dopisać przymiotnik poezja lub poetycki. Jest to bardziej piosenka literacka, czyli po prostu piosenka, w której o coś chodzi.

Płytę pomogli nagrać muzycy z Krakowa...

- Tak. Płyta została zaaranżowana przez Michała Jurkiewicza, młodego krakowskiego muzyka, i nagrana przez plejadę innych muzyków, też krakowskich. Jest to płyta żywa w tym sensie, że nie pojawiają się tutaj żadne "plastikowe" instrumenty. To jest wszystko akustyczne, porządne, rzetelne granie. "Sprawa rodzinna" jest też ładnym bibelotem wydawniczym. Zawiera sporo dobrych zdjęć Tomka Sikory, jednego z czołowych polskich fotografików.

Mówi się, że znani artyści promują, wspierają w karierze swoje dzieci. Co na ten temat ma do powiedzenia tato Mai Sikorowskiej?

- To jest kwestia wszelkich posądzeń o nepotyzm. My mamy nieszczęście pracować w branży publicznej. Jakoś nikt nie zwraca uwagi na dzieci lekarzy, które idą w ślady rodziców, na dzieci adwokatów, które idą ich tropem zawodowym. Dlaczego? Ponieważ są anonimowi!

- Dziecko piosenkarza czy syn aktora natychmiast narażają się o posądzenie o to, że ojciec czy matka próbują swoją pociechę promować.

- Właściwą ocenę tych poczynań należy podjąć wówczas, kiedy zobaczy się, czy to dziecko jest utalentowane, i czy korzysta tylko z nazwiska, czy też podpiera się rzetelnym talentem. Jeżeli ten talent ma miejsce, to nie ma znaczenia, czy dziecko jest Jurka Stuhra, czy Grzesia Markowskiego, czy kogokolwiek z tzw. show-bussinesu. Ma być zdolne i tyle...

Maja Sikorowska taka jest?

- Tak. Ja bym nigdy nie dopuścił do sytuacji, że moje dziecko pojawia się na estradzie tylko dlatego, że nazywa się Sikorowska. Ona ma podwójnie trudną rolę do spełnienia. Ona musi udowodnić, że stoi przed mikrofonem nie dlatego, że ma takie nazwisko, ale dlatego, że po prostu umie "ryczeć"... A Maja umie "ryczeć" (śmiech)...

Rozmawiał: Zygmunt Moszkowicz

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: życia | ojciec | dziecko | piosenka | tato | piosenki
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy