Reklama

Robert Fripp : "Nie mam czasu spotkać się z żoną"

Robert Fripp jest jedną z legend muzyki rockowej. Znamy go przede wszystkim jako założyciela i lidera grupy King Crimson, ale to wyjątkowo nietuzinkowa postać. Jego muzyka wymyka się wszelkim możliwym klasyfikacjom, nie boi się eksperymentów i niekonwencjonalnych rozwiązań. Nadal nagrywa pod nazwą King Crimson, choć skład zespołu zmieniał się w ostatnich latach wielokrotnie. Mimo to nadal ma wielu zwolenników na całym świecie, w tym i u nas. Z okazji wydania nowego albumu „ConstruKction Of Light” i zbliżających się koncertów King Crimson w Polsce, 54-letni obecnie Robert Fripp spotkał się z grupą polskich dziennikarzy. Oto obszerne fragmenty tego spotkania, w którym brał udział Konrad Sikora.

Czy będąc zawodowym muzykiem, masz jeszcze zdolność beztroskiego słuchania muzyki granej przez innych, bez ciągłego jej analizowania?

Jeżeli jesteś głuchy i nie masz poczucia rytmu, taki problem nie istnieje. Kiedy jednak zaczynałem grać na gitarze – a było to 23 grudnia 1957 roku - byłem głuchy jak pień. Dzisiaj mogę słuchać beztrosko muzyki. Wystarczy, że przestawię swoje uszy na tamten rok.

Każdy z nas ma swoje inspiracje. Jakie były twoje i jak się zmieniały?

Na to pytanie odpowiem w dość nietypowy sposób. Muzyka jest pewnym niewytłumaczalnym impulsem. Impuls powodujący, że muzyka jest w ogóle pisana, wykracza daleko poza granice naszego poznania. Aby przejść ze świata możliwości do świata wykonalności, musi być on zawarty gdzieś w częstotliwościach pomiędzy 40 a 16 000 Hz. Ten binauralny impuls musi być wewnętrznie wchłonięty. Możemy słuchać muzyki i nawet dochodzić do wniosku, że jest ona profesjonalna i bardzo często to wystarcza. Jednak, kiedy życie jest ciężkie, wtedy to nie jest wystarczające. Każde pokolenie ma wśród siebie tych, którzy są odpowiedzialni za dostarczanie reszcie odpowiedniej muzyki, ma takich wybrańców. Niektórym natura daje dar tworzenia muzyki, a innym daje dar jej słuchania. Jeżeli ten impuls ukazuje się w różnych momentach każdemu pokoleniu, a w szczególności tym wybranym, którzy tym samym są odpowiedzialni za zapoznanie pozostałych ludzi z wytworami tego impulsu, czyli muzyką, to wtedy następuje w jakiś sposób jego spełnienie. Mogę więc wymienić tych, którzy mnie z nim zapoznali, gdy byłem młody, którzy wypełniali moje serce muzyką. Little Richard, Jerry Lee Lewis, Elvis Presley. Nigdy nie potrafiłem jednak zrozumieć jak to się działo, że Jerry Lee Lewis grał z tak niesamowitą energią i siłą. Dopiero gdy dorosłem zdałem sobie sprawę, że jego mózg znajdował się w jego kroczu. Elvis Presley? Czy muzyka natchnęła go wpadając gdzieś tam w małżowiny jego uszu? Nie, on także miał mózg w kroczu. Nie wiem co z Little Richardem, ale do tego klubu należał także Chuck Berry. Gdy miałem jedenaście lat i słuchałem tej muzyki, to coś w niej wyczuwałem. Musiało jednak upłynąć trochę czasu, zanim zrozumiałem co to takiego. Kiedy stajemy twarzą w twarz z muzyką, może nam się wydawać, że wiemy, co się za nią kryje. Coś delikatnego. Jednak nigdy nie będziemy tego pewni do końca.

Reklama

Bill Bruford był swego rodzaju równoważnią wpływów amerykańskich i brytyjskich w muzyce King Crimson. Jak ta sprawa wygląda na nowej płycie, na której przecież nie gra?

Prosto. Trzy do jednego dla Ameryki. Na pewno zadajecie sobie pytanie, czy to powoduje jakąś różnicę? Tak. Mam jednego mniej na swojej stronie. Dla Billa drzwi są zawsze otwarte. Być może niedługo ten stosunek sił zmieni się na 3:2, a może nawet będzie jeszcze inaczej.

Dlaczego zgodziłeś się na press tour i spotkanie z nami. Znana jest przecież twoja niechęć do dziennikarzy?

To nie ja zgodziłem się. To ja zaproponowałem zorganizowanie tego objazdu wytwórni Virgin i to oni się zgodzili.

Czy ucząc młodych muzyków gry na gitarze, każesz im grać to co czują w sercu, czy grać to, co ty wymyślisz?

25 marca Guitarcraft, moja szkoła gry na gitarze, obchodziła 15. rocznicę powstania. Ma ona już ponad 1200 uczniów z czterech kontynentów. Czego ich uczę? Jakie są ogólne zasady, które im wpajam? Po pierwsze - muszę zaznaczyć to wyraźnie - nie jestem nauczycielem, jestem instruktorem. Po drugie - zapoznaję ich z muzyką, jak z przyjacielem. Staram się nawiązać pomiędzy nimi i muzyką jakąś więź, która przełoży się na wydajność, pewność, a w między czasie, czy też jednocześnie, tworzę wiarygodne techniki ćwiczenia i pielęgnowania tego związku. Jeśli chodzi natomiast o gitarę, moim głównym celem jest wytworzenie, nauczenie ich i wpojenie im pewnych technik, tak aby po dwóch, trzech latach, powstały solidne fundamenty, które będą owocowały przez całe życie. Jeśli uczeń ma odpowiednie zdolności i nawiązał odpowiednią więź z muzyką, może usłyszeć swój wewnętrzny głos. Muzyka, którą wtedy gra, jest jego, a nie na przykład moja. Pokazuję im, jak grać na gitarze, a nie jaką muzykę grać. Często jest to zwykły sposób trzymania piórka. Uczę ich nawet tego i to jest rzecz może banalna, ale może zmienić ich życie. Pierwszą lekcją tego, jak zostać profesjonalnym muzykiem, jest zawsze po prostu usiąść na podłodze i nic nie robić przez kilkanaście minut. Wydaje się, że to takie proste. Czy naprawdę da się nic nie robić? Zaczynamy myśleć – o tym co zjem na śniadanie, co zrobię po tym, jak skończę itp. A cóż to dopiero za wyczyn przesiedzieć tak godzinę.

Czy ci, którzy pójdą na więcej niż jeden koncert King Crimson w czerwcu, mogą spodziewać się jakichś różnic w programie?

Nie liczcie na nic, w przeciwnym wypadku będziecie zawiedzeni. Jeśli pójdziecie bez żadnych oczekiwań, wtedy macie szansę czegoś doświadczyć. Jeżeli mamy ogólne tylko wyobrażenie o tym, co się będzie działo, to czekając na to, aż wreszcie się ono potwierdzi, ani nie zaspakajamy swych oczekiwań, ani nie słyszymy tego, co na prawdę się dzieje. To tak, jakby w ogóle nie było nas na koncercie. Wszystko nam umyka, bo bez przerwy czekamy na to, czego się spodziewaliśmy. Czekając, tracimy wszystko to, co właśnie trwa. Zawsze jednak mamy jakieś oczekiwania, zdaję sobie sprawę, że nie może być inaczej. Można sobie jednak z tym poradzić. Wystarczy je ze sobą wziąć z domu, ale zaraz potem zostawić przed samym wejściem na salę. Są na to pewne sposoby. Poznawanie to ich to kolejny ważny krok na drodze do zostania prawdziwym muzykiem i stania się w pełni człowiekiem.

Jakie są twoje wrażenia dotyczące współpracy z Brianem Eno. Czy może się ona jeszcze kiedyś w przyszłości powtórzyć?

Z Brianem nawiązałem kontakt w sprawie ponownej współpracy jeszcze na początku tego roku. Wymieniliśmy kilka e-maili, zaprosił mnie na lunch.Ale tak się jakoś składa, że od tego czasu bez przerwy podróżuję miedzy Ameryką i Europą. Jestem choćby tu w Warszawie, pojutrze w Argentynie i tak w kółko. Nie mam nawet czasu na to, aby spotykać się z żoną. Muszę się z nią po prostu umawiać na randki. Z resztą ona od jakiegoś czasu twierdzi, że w USA mam na pewno drugą rodzinę. Nie mogę więc pozwolić na to, aby moja tak się czuła. Mam priorytety - najpierw żona, a dopiero potem lunch z Eno. Przyznam jednak, że nie mogę się tego spotkania doczekać. Praca z nim zawsze była dla mnie wielką przyjemnością. On nigdy nie obawiał się mnie jako muzyka i zawsze zachęcał mnie, abym szedł dalej. Zdarzało mi się współpracować z ludźmi, którzy na to nie pozwalali. Pracując z nim czuję, że się spełniam, że odkrywam nowe rejony samego siebie, a poza tym to zawsze jest dobra zabawa. On bardzo lubi się śmiać.

Jeszcze jedno pytanie dotyczące zbliżających się koncertów. Jaki materiał będzie można na nich usłyszeć?

Obawiałem się tego pytania. Ale tylko z jednego względu. Wiem, że odpowiedź na nie wielu osobom się nie spodoba. Mówiąc najkrócej, zaprezentujemy jedynie materiał, który nagraliśmy po 1994 roku. Ci, którzy oczekują rzeczy z wcześniejszych płyt, niech lepiej zostaną w domu i włączą sobie płyty. Pewien okres w działalności King Crimson jest już zamknięty i nie mam zamiaru do niego wracać. Mnie interesuje to, co dzieje się teraz. Teraz ukazuje się nowa płyta King Crimson. Jest ona taka, jaka jest. Niektórym może wydać się słaba i po części może będą mieli trochę racji. Ale to jest muzyka, którą teraz gramy, to jest to, co mnie interesuje. Poza tym zdaję sobie sprawę, że wielu ludzi nie przychodzi tak naprawdę słuchać mojej muzyki. Trzymają w kieszeniach dyktafony, mini dyski i inne tego typu urządzenia. W rękach trzymają aparat fotograficzny i pełno plakatów, zdjęć i okładek płyt. Nie obraźcie się na mnie, jeśli nie będę ich podpisywał. Koncert ma być koncertem. Im wszystkim wydaje się, że nikt nie ujrzy tych małych mikrofonów wystających z marynarki, że gitarzysta nie ujrzy fleszów lampy błyskowej, a nawet jeśli tak, to co mu to przeszkadza. A ja mówię, to nie jest koncert! Ja chcę grać moją muzykę i chcę, aby ludzie ją przeżywali. Jeżeli będę spełniał życzenia i zaspokajał oczekiwania publiczności, to nikt tak naprawdę nie będzie mnie słuchał. Powtórzę jeszcze raz i miejcie to w pamięci. Na koncertach nie będzie żadnego materiału sprzed 1994 roku.

import rozrywka
Dowiedz się więcej na temat: spotkani | koncert | słuchać | żona | muzyka
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy