Reklama

Problem na łączach

Andrzej Smolik to artysta znany na polskim rynku muzycznym od początku lat 90. Jako klawiszowiec na stałe związany był m.in. z Wilkami, Robertem Gawlińskim i Kasią Nosowską, współpracował także z T.Love, Myslovitz i Hey’em. W sumie wziął udział w nagraniu około 20 płyt. Od kilku lat jest także cenionym kompozytorem i jednym z najlepszych polskich remikserów. „Smolik” to jego pierwsze solowe wydawnictwo, utrzymane w retro-chillout’owym klimacie. Z okazji wydania płyty z muzykiem rozmawiał Konrad Sikora

Stało się. W końcu nagrałeś swoją solową płytę. Kiedy dojrzałeś do tej decyzji?

Na serio zacząłem o tym myśleć dopiero jakiś rok temu. W wakacje zeszłego roku rozpocząłem pracę nad materiałem na tę płytę. Wcześniej nie miałem nic gotowego, wszystko powstawało na bieżąco.

Na pierwszym singlu z tej płyty ukazał się utwór „50 tysięcy 881”, w którym śpiewa Artur Rojek. Dlaczego właśnie to nagranie?

To jest pytanie przede wszystkim do wydawców. Ja nie do końca mam na to wpływ. Ale ten numer wydano głównie dlatego, że naszym wspólnym zdaniem jest to jeden z, powiedzmy, trzech utworów, o których można powiedzieć, że mają medialny charakter, są przebojowe.

Reklama

A to, że pojawia się w nim Artur, miało na to jakiś wpływ?

Nie. Pierwszym singlem miała być piosenka „T.Time”, w której śpiewa Kasi Nowicka. Jednak nakładem wytwórni Sony Music wkrótce pojawi się płyta Lenny’ego Walentino, na której Artur również się pojawia. Chcieliśmy uniknąć sytuacji, w której na rynku znajdują się dwa kawałki śpiewane przez niego. Nie chciałem, aby ludzie myśleli sobie, że specjalnie zaprosiłem Artura, aby nadać tej płycie większy prestiż i przysporzyć sobie splendoru. Na pewno tak nie jest.

Znając twoją twórczość, można było się spodziewać muzyki w swym charakterze bardziej alternatywnej. Na płycie znalazła się jednak muzyka dla tańczących inaczej, ale jednak tańczących.

Im więcej mam lat, tym bardziej spokojnym okiem patrzę na scenę niezależną i alternatywną. Sam mam ochotę się zrelaksować i posłuchać miłych dźwięków. W zasadzie w domu nie słucham niczego, co jest ostre i co krzyczy. Dlaczego więc miałbym nagrywać coś takiego? Zresztą nigdy nie byłem człowiekiem, który funkcjonował na scenie alternatywnej. Zawsze tkwiłem gdzieś po środku.

Na płycie, oprócz gości z naszej rodzimej sceny, pojawiają się także dwaj obcokrajowcy, o dość trudnych nawet do wymówienia nazwiskach. Jak to się stało, że zagrali na tej płycie?

Jeden z nich, Nigeryjczyk, jest związany na stałe z zespołem Biafro. Drugi, pochodzący z Iranu, przysłał nam kasetę z kilkoma swoimi piosenkami. Okazało się, że gość niesamowicie śpiewa i dlatego zdecydowałem się zaprosić go do studia.

Zapewne znajdzie się jednak grupa ludzi, która stwierdzi: „O, Smolik też uderza w stronę etno”?

Ja nie zastanawiam się, jak to coś zostanie odebrane. Mnie nie obchodzi, czy śpiewa Arab, Rosjanin, czy też Polak. Ważne jest samo brzmienie i końcowy efekt. Nie przejmuję się żadnymi modami. Muzyki etnicznej słucham już od wielu, wielu lat i to w dużych ilościach. To jest naturalna dla mnie droga. Jeśli jednak ktoś ma taką potrzebę, aby mnie zaszufladkować, to nie mam nic przeciwko temu. Osobiście nie obchodzi mnie to. Sam nawet nie próbuję sklasyfikować tej muzyki. Na pewno można to przyrównać do wielu rzeczy, ale nie o to chodzi. Zostawiam swobodę interpretacji innym. To jest po prostu moja muzyka.

Jakieś dwa, trzy lata temu taka płyta nie miałaby chyba żadnych szans na naszym rynku muzycznym, który zapatrzony był mocno w to, co dzieje się na Zachodzie. Czy uważasz, że po tym wielkim zastoju i kryzysie, wreszcie coś drgnęło i ambitniejsza muzyka znów ma szansę zaistnieć w radio i telewizji?

Chyba tak. Czuję jakiś taki świeży oddech. Dowodem na to może być choćby powstanie wytwórni Sissy Records, która wydaje moją płytę. Na przykład Ścianka - to dopiero jest alternatywna muzyka! - odniosła jakiś sukces. Sprzedali już jakieś sześć tysięcy nośników, co na tego typu produkt jest wspaniałym wynikiem. Poza tym media stały się jakoś bardziej przychylne. Zaczęły prezentować lepszą muzykę, nie tylko nachalny pseudo-pop. Może za jakieś dwa lata sytuacja będzie już w stu procentach normalna.

Dlaczego media nie chcą puszczać takiej muzyki?

W każdej komercyjnej rozgłośni, czy też stacji telewizyjnej, znajdą się jacyś pasjonaci, którzy będą chcieli prezentować tego typu muzykę. To tylko dzięki takim postaciom uda się czasami usłyszeć w radiu coś ambitniejszego. Powinien powstać jakiś alternatywny kanał telewizyjny, który prezentowałby taką muzę.

Natalia Kukulska powiedziała nam niedawno, że Radio Zet nie chciało prezentować jej piosenki, ponieważ ma trasę koncertową, którą promuje RMF FM. Czy to według ciebie jest normalne?

A mnie odmówili dlatego, iż piosenka jest po angielsku. Uważam, że jest to rodzaj jakiegoś mafijnego działania. Nie może być tak, że ludzie z rozgłośni radiowych w tak ogromnym stopniu decydują o tym, kto będzie się pojawiał, a kto nie. Mówiąc krótko, to jest niemoralna sytuacja.

Jesteś znany także z tego, że zajmujesz się remiksami utworów innych artystów. Czy w przypadku swoich własnych kompozycji też podejmiesz się tego zadania?

Na pierwszym singlu, z utworem „50 tysięcy 881”, pojawiły się dodatkowo dwie alternatywne wersje tej piosenki. Nie wiem, czy można nazwać to remiksem, ale jest to inny sposób zaprezentowania tej samej piosenki. Na następnym singlu będzie tego więcej, wyjdzie on w sumie w dwóch wersjach. Ma to być wersja komercyjna, dostępna normalnie w sklepach. Na pierwszym znajdą się trzy lub cztery remiksy, w tym może jeden mojego autorstwa. Na drugiej znajdą się natomiast dwie lub trzy wersje „T.Time” , zagrane przez inne zespoły. Będzie Ścianka, Physical Love i przypuszczalnie Homosapiens.

Czym dla ciebie jest robienie remiksów?

Wszystkim po trochu. Bardzo lubię to robić. Jest to swego rodzaju relaks. Dostaję bowiem gotowe rzeczy, mam olbrzymie pole manewru. Kiedy mam już partię wokalną, wówczas mogę ruszyć gdzieś dalej. Nie muszę wymyślać wszystkiego od nowa. Układam tylko odpowiednie klocki. Na pewno jest to także spore i wartościowe doświadczenie. Mogę bowiem w ten sposób pokazać ludziom, autorom oryginalnych wersji, jak odbieram to, co oni stworzyli.

Zazwyczaj zapewne ktoś zgłasza się do ciebie z prośbą o zrobienie remiksu. A czy zdarzyło się tak, że sam usłyszałeś jakiś utwór i stwierdziłeś, że chcesz go zremiksować?

Nie. Nie zdarzyło się. Nigdy nikogo nie prosiłem o to, bo wiem, że temu artyście będzie niezręcznie mi odmówić. Wolę, kiedy to do mnie się zgłaszają. No chyba, że to jest w gronie przyjaciół, wtedy zdarza mi się poprosić, ale na ogół nie robię tego.

Czy spędzając w ostatnich latach sporo czasu głównie przy samplerach i komputerach, czujesz się jeszcze muzykiem?

Nadal czuję się muzykiem. Gdybym nie mógł od czasu do czasu pograć sobie na normalnym instrumencie, bardzo źle bym się czuł. Jednak rzeczywiście dostrzegłem ten problem, że od jakichś dwóch lat to pracuję głównie myszką i klawiaturą, a nie palcami. W związku z tym pewne zdolności zanikają. Zastanawiałem się nad tym trochę i zacząłem nawet regularnie ćwiczyć, aby nie stracić formy. Taki zastój nie jest za dobry.

A Internet to dla ciebie zbawienie czy zło konieczne?

Jeśli chodzi o mp3, to nie mogę się na to zgodzić. Jako artysta na pewno na tym tracę. Ale w sumie ludzie, którzy to ściągają, nie czują się w żaden sposób winni swego postępowania. Wydaje mi się, że jest gdzieś jakiś błąd na łączach. Wiem, że mp3 to również sposób na promowanie muzyki, ale czym innym jest promocja, a czym innym ściąganie całych albumów i ‘wypalanie’ ich później na płytkach. Sam Internet nie jest niczym złym. Sam chciałbym wykorzystać go przy promowaniu tego albumu. Nie za bardzo się na tym znam, ale sądzę, że coś w tej sprawie wymyślimy.

Co sądzisz o powrocie Wilków? Czy jest szansa, że będzie to powrót na stałe?

Szczerze mówiąc ciężko mi cokolwiek powiedzieć. Sytuacja, jaka panuje na rynku, pokazuje jasno, że ludzie nie chcą żadnych powrotów, wolą nowe rzeczy. Wilki są ostatnim z tych wielkich zespołów z ubiegłej dekady, który zdecydował się na powrót. I nieważne, czy byliśmy dobrzy czy nie. Nasz los jest chyba już z góry przesądzony. Raczej dostaniemy batem po plecach. Bardzo jednak chciałbym, aby coś z tego wyszło. Nie ma żadnego takiego zadęcia, że chcemy robić wielką karierę. Jak na razie jest bardzo miło, w końcu spotkali się koledzy, zagraliśmy cztery koncerty i będzie jeszcze parę, może jakieś nagrania...

Może?

To znaczy na pewno. Tylko to wymaga czasu i pieniędzy. Wilki to nie zespół, który może zrobić sobie muzykę na komputerze. Musimy wejść do studia i tam pracować, a to kosztuje. Jeśli ktoś będzie zainteresowany, aby w to zainwestować, to podejrzewam, że powstaną nowe piosenki.

Powiedziałeś, że zagracie kilka koncertów, a podobno miała być trasa koncertowa w wakacje...

Niestety, tej trasy nie będzie... to miało odbyć się przy okazji Inwazji Mocy Radia RMF FM, ale skoro impreza upadła, to nasza trasa też.

A co koncertami Smolika? Masz zamiar w ogóle koncertować ze swoim solowym materiałem?

Tak, staram się zbudować taki set koncertowy. Myślę o tym cały czas. Nie będzie to klasyczny zespół, bo wszystkich wokalistów na pewno nie zbiorę, na pewno nie będzie to też zespół w klasycznym rozumieniu - bas, gitara, perkusja. Znajdzie się za to konsoleta i różnego rodzaju elektroniczne urządzenia. Będzie to bardziej taka intraktywna forma. Pierwszy występ, choć w okrojonej formie, odbędzie jeszcze w maju, a później zobaczymy.

Wkrótce na rynku ukaże się płyta grupy „Play” Sławka Pietrzaka. Wiem, że w tym projekcie też maczałeś palce. Jak to się stało, że wszedłeś z nim do studia?

To było w sumie dość dawno temu i jeszcze nawet nie słyszałem choćby singla. Myślałem, że to już nigdy się nie ukaże. Najpierw skontaktował mnie z nim Przemek Mamot, a potem spotkaliśmy się i dogadaliśmy. Zagrałem na kilku kawałkach i bardzo miło wspominam tę współpracę. Nie pamiętam już, ile dokładnie zrobiliśmy utworów, bo nagrywaliśmy co najmniej rok temu.

Na pewno teraz priorytetem jest dla ciebie twoja własna płyta. Czy jednak pracujesz jeszcze przy jakichś innych projektach?

Tak, mam mnóstwo roboty. Nawarstwiło mi się wiele rzeczy. Równocześnie ze swoją płytą rozpocząłem robić muzykę wspólnie z Bogdanem Kondradzkim i pewną dziewczyną z Jamajki, która mieszka od jakiegoś czasu w Polsce. Mamy w sumie już kilkanaście utworów i trzeba coś z tym zrobić. Będziemy próbowali też to wydać. Może te piosenki trafią do jakiegoś filmu, jakiejś niezależnej produkcji. Na razie pracuje przy tym Bogdan.

A co z Hey’em?

W sumie to nie mam na to żadnego wpływu. Jeśli będą chcieli, abym dla nich zagrał, z chęcią to zrobię. Nagrywam teraz także z T. Love, ale szczerze mówiąc, trochę ich zaniedbałem z braku czasu, ale mam nadzieję, że to się poprawi.

Dziękuję za rozmowę

import rozrywka
Dowiedz się więcej na temat: RMF | studia | Artysta | muzyka | piosenki | Andrzej Smolik
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy