Reklama

"Powrót do korzeni"

Kto dziś jeszcze pamięta duńską Progress Records, która na początku lat 90. miała nawet reklamy w polskich magazynach? To właśnie dla nich 15 lat temu nagrywali swe najlepsze płyty wyjątkowi awanturnicy z Illdisposed, Konkhry czy Infernal Torment.

Chłopacy z Aarhus byli wśród nich najbardziej skorzy do bitki i wypitki, o czym nie raz rozpisywały się ziny. Czas nieco przytemperował ich charaktery, zmieniała się też muzyka Illdisposed. Okres eksperymentów skończył się jednak na płycie "The Prestige", którą Duńczycy oddali pod koniec marca 2008 roku właśnie w ręce fanów... oldskulowego death metalu! Gitarzysta Jakob "Batten" Hansen opowiedział Bartoszowi Donarskiemu, dlaczego warto jeździć koleją...

"The Prestige" nagraliście już jakiś czas temu. Pamiętam, że tuż po wyjściu ze studia byliście bardzo zadowoleni. Czy ten dobry nastrój nadal się utrzymuje? Minęło kilka miesięcy.

Reklama

Jasne. Nie było łatwo, ale wyszło super. Album jest naprawdę dobry i nie możemy narzekać. Z dzisiejszej perspektywy wciąż podobają nam się te numery. Można powiedzieć, że nawet bardziej niż te kilka miesięcy temu. No a poza tym była to nasza pierwsza sesja nagraniowa poza Danią (szwedzkie "Studio Fredman" - przyp. red.). Byliśmy tym faktem mocno podnieceni.

Już po pierwszym przesłuchaniu zauważyłem, że ta płyta to taki wasz powrót do podstaw, patrząc na to, jak podeszliście do muzyki. Mocny konkret. Po prostu solidna deathmetalowa rzecz. Czy o to właśnie wam chodziło?

Dokładnie to było naszym celem. Chcieliśmy wrócić do czegoś oldskulowego, czegoś, co miałoby ten dawny urok. Na kilku poprzednich płytach więcej eksperymentowaliśmy; z różnymi technikami, wokalami. Myślę, że wówczas było nam to potrzebne. Uważam, że właśnie tak miało wtedy być. Teraz z kolei postanowiliśmy ponownie wrócić do naszych korzeni. Bardzo dobrze się z tym czuliśmy, najzupełniej naturalnie. Mocną, deathmetalową ścieżką będziemy też zapewne kroczyć w przyszłości.

Racja, album zdecydowanie idzie w kierunku oldskula, jest naprawdę masywny i chyba bardziej naturalny, ale moim zdaniem to i tak nie jest cała prawda o "The Prestige". Przecież ten materiał wciąż brzmi całkiem nowocześnie, jest tam ten wasz firmowy groove. To bardziej połączenie dwóch światów.

Zgadzam się. Gramy już siedemnaście lat i głupio byłoby ciągle robić dokładnie to samo, jak choćby w połowie lat 90. Nasza muzyka ulegała pewnym przeobrażeniom, ale nigdy nie zmieniliśmy się diametralnie. Dziś mamy rok 2008, a w naszej muzyce wciąż słychać nasze korzenie.

Myślę, że fajne w tym albumie jest to, że to stare granie opakowaliście współczesnym brzmieniem.

W tym wszystkim chodzi o rozwijanie kompozycji. Nie widzę nic zabawnego w graniu tego po staremu, tak jakby wciąż był powiedzmy 1992 rok. To bardziej nowoczesne brzmienie jest jednym z elementów, z których jesteśmy na tej płycie najbardziej zadowoleni.

Nie bylibyście też sobą, gdybyście nie powrzucali kilku przyzwoitych melodii, i tak stało się również z "The Prestige". Podejrzewam, że posiadanie tej swoistej brutalnej chwytliwości i podskórnych melodii jest dla Illdisposed dość istotne. Można by rzec, że to wasza firmówka, z której znani jesteście od wielu lat.

Masz rację, to także jedna z ważnych cech muzyki Illdisposed. Gdy gra się tyle lat nie można inaczej. Z wiekiem muzyka staje się coraz bardziej osobista, szczególnie dla mnie. Takie jest życie. Takie melodie zawsze siedzą w mojej głowie i to właśnie dzięki nim mogę się w pełni wyrazić. Tego podejścia nie da się przecenić.

Przyznam, że na dobrą sprawę nie ma aż tak wielu zespołów, które potrafiłyby umiejętnie połączyć brutalne brzmienie death metalu z chwytliwością czy melodiami. Wraz z Illdisposed można by tu wymienić Hypocrisy, Kataklysm...

Owszem, coś w tym faktycznie jest. To znak firmowy tych zespołów. Bardzo dobrych zespołów, dodajmy.

Na początku wspomniałeś o wyprawie do Szwecji. Jak mówisz, po raz pierwszy pracowaliście poza granicami waszego kraju. Z tego co pamiętam w "Studio Fredman" dokonaliście miksu...

Tak jest. To była czysta przyjemność, choć padało wtedy jak z cebra. (Fredrik Nordström) to wyjątkowy zawodowiec. Wszystko poszło gładko. Do tej pory nagraliśmy dziesięć albumów i wszystkie powstały w Danii.

W końcu przyszła pora na zmianę. Czuliśmy, że musimy zrobić coś inaczej. I to był główny powód, dla którego pojechaliśmy do Szwecji, do "Studio Fredman". Z wyników tej współpracy jesteśmy niezmiernie zadowoleni, to stuprocentowi profesjonaliści. Brzmienie jest naprawdę bardzo dobre, a samo doświadczenie chyba jeszcze lepsze.

Przy miksach był chyba ktoś jeszcze.

Tak, To był asystent Fredrika. Sam Fredrik był cholernie zajęty i w zasadzie tylko nadzorował i włączał się do najważniejszych spraw. Całą czarną robotę wykonał jego pomocnik (śmiech).

Nadal mówimy jednak tylko o miksie, bo właściwe nagrania tradycyjnie miały miejsce w Danii.

Większość rzeczy została zarejestrowana w studiu w Danii, a na przykład gitary w moim własnym domowym studiu.

Jest tam też taki koleś Ziggy, który zdaje się nadaje brzmienie waszym albumom nie od dziś.

Tak, to świetny koleś i nasz stary kumpel. Znamy się od piętnastu lat. Jak nie trudno się domyślić, ten człowiek doskonale wie, czego nam potrzeba i jak chcemy brzmieć. Praca z nim jest po prostu znacznie łatwiejsza i przyjemna.

Czy niejaki Mr. Franz Hellboss, wasz nowy gitarzysta, zdążył w jakikolwiek twórczy sposób włączyć się w powstanie "The Prestige"?

W sumie nie za bardzo. Większość materiału została napisana podczas moich podróży pociągiem. W drodze z Danii do Niemiec i z powrotem. Znalazłem nową dziewczynę w Niemczech i teraz sporo podróżuję pociągiem.

Niemal wszystkie utwory wymyśliłem w pociągu, bo co tu robić przez dziesięć godzin. Tylko siedzieć i patrzeć przez okno? Można powiedzieć, że główną inspiracją do napisania tego albumu był pociąg (śmiech).

To chyba faktycznie zupełnie nieznany dotąd sposób na tworzenie muzyki. Train metal? Ale zejdźmy jeszcze na chwilę z torów. "The Prestige" wydacie w nowej firmie, niemieckiej AFM Records. Czego oczekujecie?

Jest jeszcze trochę za wcześnie, żeby cokolwiek powiedzieć. Z drugiej strony to tylko wytwórnia. My tworzymy muzykę, oni ją wydaję. Co tu więcej dodawać.

Mieliście jednak kilka innych propozycji, wybraliście AFM. Chyba nie dla jaj?

Postawiliśmy na nich głownie dlatego, że Hamburg jest 300 kilometrów od nas. To bardzo dobry układ. Człowiek obiecał nam wiele rzeczy. W Roadrunner byliśmy tylko jednym z wielu. Tu jesteśmy dużą rybą w małym stawie. Obiecano nam również, że album będzie wydany w Stanach. Roadrunner nie wypuszczał naszych płyt w USA, co stanowiło dla nas spory problem.

Nie uważasz, że Roadrunner oczekiwał od was zbyt wiele? W końcu Illdisposed to ekstremalny metal.

Myślę, że tak właśnie było. Oczekiwali, że będziemy sprzedawać setki tysięcy albumów. A to oczywiście nie jest możliwe dla takiego zespołu jak nasz. To nie jest muzyka, którą kupują masy.

Co ciekawe, jakoś na nich nie narzekacie za bardzo.

Bo zawsze dawali nam to, o co prosiliśmy. Płacili wtedy, kiedy trzeba było płacić, pozwalali nam robić to, co chcieliśmy. Cała tę współpracę z Roadrunner będę wspominać dobrze, szkoda tylko, że nie dali rady w USA.

Co by nie mówić, staliście się chyba nieco więksi dzięki temu kontraktowi. Otworzyło się przed wami kilka nowych możliwości.

Też tak myślę. Złapaliśmy sporo dobrych kontaktów. Nie ma co narzekać. Było dobrze.

Dzięki za rozmowę.

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: korzeń | studio | muzyka
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy