Reklama

"Polska to bardzo ekscytujący kraj"

Jego głosu nie sposób nie rozpoznać. A przeboje takie jak "Killer" czy "Crazy" znane są na całym świecie. Seal wystąpił na tegorocznej edycji Pozytywne Wibracje Festival w Białymstoku. Przy tej okazji z artystą spotkał się Konrad Sikora.

Znów pojawiłeś się w naszym kraju. Tym razem w Białymstoku. Jak ci się podoba to miasto?

- Nie miałem zbyt wiele czasu, żeby zobaczyć Białystok, chociaż wiem, że to piękne miejsce. Przyjeżdżając do danego miasta, lubię pospacerować, zobaczyć, jak wygląda życie. Zawsze spaceruję ze swoim aparatem, bo uwielbiam robić zdjęcia. Może uda mi się również jeszcze tutaj wyskoczyć na chwilę. Ale ogólnie jeśli chodzi o Polskę, to mam z tym krajem same dobre wspomnienia. Pierwszy raz byłem tutaj jakieś 20 lat temu, gdy wracałem z Azji. To było zupełnie inne miejsce, inne czasy. Teraz widzę zmiany. To bardzo ekscytujący kraj.

Reklama

Miałeś jakieś sygnały od fanów z Polski, że czekają na twój koncert?

- Tak dostajemy dużo maili. Zarówno z Polski, jak i innych krajów, w których przychodzi nam grać na trasie. Dzięki takim sygnałom wiemy, że na nas czekacie. Zresztą w Polsce zawsze byłem dobrze przyjmowany, dlatego z taką ochotą tutaj wracam. Wsparcie fanów jest dla nas bardzo ważne, bo dzięki temu wiemy, że to, co robimy, ma sens. Wychodząc na scenę, zawsze chcę nawiązać jak najlepszy kontakt z publicznością. Dopiero wtedy koncert może być udany.

Mówi się, że wokalista powinien mieć w sobie coś z aktora, bo to właśnie wtedy jest w stanie pobudzić publiczność.

- Coś w tym jest, to prawda. Nigdy nie występowałem w filmie, więc nie wiem, co to znaczy aktorstwo. Ale kiedy jesteś na scenie i występujesz przed ludźmi, to twoje piosenki są jak słowa w rozmowie. Próbujesz nawiązać kontakt z publicznością, okazujesz jej swoje emocje. Wykonując niektóre utwory przez wiele, wiele lat, czasami możesz się nimi znudzić. Ale musisz spróbować wywołać ten emocjonalny kontakt za słuchaczami. Ich reakcja zaczyna cię napędzać i wtedy znów czujesz radość ze śpiewania tej piosenki. Są dwa sposoby na przeciwstawienie się rutynie. Spróbuj odtworzyć te pierwsze emocje związane z tą piosenką, co nie zawsze jest możliwe, albo nawiąż ten emocjonalny kontakt z publicznością, niech ona cię poniesie.

Zamykając wątek związany z naszym krajem - czy to prawda, że jesteś fanem zespołu Kult?

- Kult?... (milczenie) No cóż. Jeśli gdzieś coś takiego przeczytałeś, to zapewne musiałem to powiedzieć. Ale to prawdopodobnie była refleksja na temat tego, co być może w danym momencie usłyszałem w radiu. Niestety nie znam twórczości polskich muzyków. Ale jestem pewien, że Kult to dobry zespół.

Podobno jeszcze kilkanaście minut temu w swoim hotelowym pokoju pracowałeś nad jakąś nową piosenką. To prawda?

- Tak teraz wygląda życie. Nie ma cyklu nagranie-wydanie-promocja-trasa. Nie mamy czasu na to, aby pracować spokojnie tygodniami w domu czy studiu i po prostu komponować. Dlatego często robię to właśnie w taki sposób. Teraz studio każdy może mieć w swoim komputerze. Dlatego sporo piosenek powstaje w hotelach. To na razie luźny szkic i trudno o niej coś konkretnego powiedzieć. Jest zatytułowana "Trippin' On The Outside". Na pewno to będzie rytmiczny utwór i jest szansa, że pojawi się już na następnym albumie. Ten materiał będzie bardzo taneczny. Oczywiście nie w znaczeniu muzyki dance czy klubowej. Zależy nam na pisaniu i graniu muzyki, przy której będzie można się dobrze pobawić. Bardzo zależy mi na komponowaniu dobrych piosenek.

Zobacz teledysk "Amazing" z 2007 roku:

Na tej trasie grałeś głównie solowe koncerty, ale zdarzyło się również, że występowałeś na festiwalach jazzowych. Czy to wymagało od ciebie zmian w repertuarze, czy wszędzie graliście ten sam zestaw utworów?

- Szczerze mówiąc, jakieś tam drobne różnice były. Nasza muzyka nie daje się jednoznacznie zaszufladkować, ani to jazz, ani to soul, ani to pop - krążymy gdzieś między tymi gatunkami. Poza tym publiczność zjawiająca się na naszych koncertach również nie może być jednoznacznie sklasyfikowana. Słuchają różnych rzeczy. Po prostu są miłośnikami dobrej muzyki. I to jest dla nas doskonałe rozwiązanie. I z tego właśnie wynika fakt, że aż tak bardzo nie musimy zmieniać setlisty.

Zobacz teledysk "A Change Is Gonna Come" z 2008 roku:

Osobą, która odpowiada za fenomenalne brzmienie albumu "Soul" jest David Foster. Co sprawiło, że z nim współpracujesz?

- Na tym świecie zostało już naprawdę niewielu wybitnych producentów muzycznych. I kiedy mówię wybitnych, to mam na myśli producentów w klasycznym tego słowa znaczeniu. Producentów, którzy zajmują się aranżacją, mają pojęcie o sprzęcie, wyposażeniu studia, potrafią komponować, posiadają umiejętność pracy w zespole, a do tego są w stanie poradzić sobie z różnymi osobowościami muzyków w studiu. David jest pod tym względem niesamowity. Nigdy nie spotkałem kogoś takiego jak on. Stawiam go obok Quincy Jonesa i Trevora Horna. Niesamowitych fachowców. Prawdziwa elita. Więc jeśli pojawia się szansa pracy z takim człowiekiem, to żaden muzyk by chyba nie odmówił. To jest jak spełnienie marzenia.

- Płyta "Soul" jest najważniejszym albumem w mojej dotychczasowej karierze. Przypomniał mi o tym, jak bardzo ważne jest to, aby pisać dobre piosenki. Znalazły się na nim niesamowite utwory, szkoda, że nie są moje. Niektóre z nich mają już nawet 60 lat! I wciąż fascynują. Mam świadomość, że ten album i trasa odniosły spory sukces głównie dzięki temu. Nie dlatego, że ja go nagrałem. Tylko dlatego, że są na nim wybitne utwory, które my spróbowaliśmy zagrać i zaśpiewać jak najlepiej. Biorąc się za takie klasyki, musisz być bardzo ostrożny, bo mierzysz się z legendą. To są skarby kultury. Musisz okazać im szacunek. I dlatego mogłem to zrobić tylko z Davidem. Jest świetnym producentem i wspaniałym człowiekiem. Potrafi wydobyć z ciebie to, co najlepsze i prawdziwe.

Album "Soul" i trasa ją promująca spowodowały spore przemeblowanie w zespole, który ci towarzyszy na scenie. Z czego to wynikało?

- Potrzebowałem wreszcie mieć profesjonalne chórki, nie tylko muzyków, którzy podśpiewują czasami. Pojawił się nowy człowiek, który wspiera nas aranżacyjnie, a do tego doszedł do nas nowy perkusista. Niesamowity gość. Mogę powiedzieć, że on naprawdę robi różnicę. Dorzućmy jeszcze saksofonistę - również wspaniały muzyk. Teraz jest nas więcej na scenie i powiem szczerze, że głęboko żałuję, iż ten białostocki koncert jest ostatnim na trasie. Bo kiedy masz świetnych muzyków, którzy do tego są jeszcze cudownymi ludźmi, to trudno się rozstać. Jeśli masz wokół siebie przyjaciół, to jest wspaniale. A gdy jeszcze ci przyjaciele są wyśmienitymi muzykami, to masz niewiarygodne szczęście. I ja się tak czuję. Tylko mając taki zespół, jestem w stanie poświęcić życie rodzinne i ruszyć w trasę.

Wracając do tego znużenia pewnymi utworami, nie miałeś czasem ochoty zagrać koncertu, na którym nie zabrzmiałyby w ogóle "Killer", "Crazy" i "Kiss From The Rose"? Czy raczej uważasz, że publiczność powinna zawsze tych utworów wysłuchać.

- Nigdy nie zagrałem koncertu bez tych utworów. Dlatego, że jeśli jesteś muzykiem i udało ci się nagrać chociaż jeden utwór, którego ludzie chcą ciągle słuchać, to jesteś szczęściarzem. A jeśli jest ich więcej, to już tym bardziej. Dlatego te utwory nigdy mi nie zbrzydną, bo wiem, że ludzie bardzo na nie czekają. A to przecież oni doprowadzili do tego, że teraz gram wielkie trasy koncertowe. Bo polubili te piosenki, bo kupowali moje płyty. Oczywiście w wolnym czasie na pewno nie śpiewam ich sobie przy goleniu albo gdy siedzę w domu kawą w piżamie. Ale na pewno nie będę marzył o tym, żeby nie wykonywać ich na koncertach. Słynne przysłowie mówi "Uważaj o czym marzysz, bo może się spełnić" (Be careful what you wish, you might get it). Dlatego nie mam zamiaru odbierać ludziom radości z tych piosenek.

To na zakończenie opowiedz jeszcze coś o swoim niedawnym występie z Prince'em. Jak do tego doszło?

- To niesamowita historia. Piękna, a zarazem tragiczna. Jestem wielkim fanem Prince'a. Kupowałem wszystkie jego klasyczne płyty. Znam doskonale niemal wszystkie piosenki z tych albumów. Dlatego bardzo chciałem skorzystać z okazji zobaczenia jego koncertu. Prince ma ogromne wymagania. Nie pozwala być za kulisami nikomu oprócz swoich muzyków i asystentów. Nigdy nie pozwala nikomu na to, aby ktoś przyglądał się jego koncertom ze sceny. Tym razem zrobił wyjątek. Byłem z tego powodu bardzo zadowolony.

- Nagle, już w trakcie występu, podszedł do mnie i zapytał, czy nie zaśpiewałbym z nim utworu "Mountain" z płyty "Under The Cherry Moon". No i tu pojawił się problem, bo akurat to jedna z tych piosenek, której zbyt dobrze nie znałem. Wszystkie pozostałe grane tego wieczoru znałem bardzo dobrze, ale akurat tego jednego nie. No więc miałem kłopot z tekstem. Do tego na scenie nie było odsłuchów, abym mógł słyszeć, co śpiewam. Nie mogłem rozpoznać w jakiej tonacji gra zespół. Oj, naprawdę nieźle się natrudziłem. Na pewno nie był to mój najlepszy występ, żałuję, że nie mogłem zrobić tego lepiej. Ale tego występu mimo to nigdy nie zapomnę. Prince to artysta wyjątkowy. Kiedy zakończy karierę, to na tym świecie długo nie będzie nikogo takiego jak on.

Dziękuję za rozmowę.

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: kraje | Seal | Pozytywne Wibracje
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy