Pjus: Czuję, że znów żyję

- Kończyć karierę? Nie wiem nawet, czy ją już zacząłem - mówi Pjus /Paweł Zanio /materiały prasowe

- Słowa mają w sobie tyle mocy, że chętnie się nią dzielą i przyciągają kolejne. Oby tak było i tym razem - opowiada w rozmowie z Interią Pjus, raper, autor tekstów oraz pomysłodawca i twórca pionierskiej na polskim rynku płyty "Słowowtóry", na której raperzy i wokaliści zmierzyli się z napisanymi przez Pjusa piosenkami.

"Najpierw stracił słuch, teraz posłuszeństwa odmawia mu także głos. Pjus jednak nie odpuszcza i postanowił napisać album, który wykonali wybrani przez niego wykonawcy" - czytamy w materiałach prasowych na temat płyty "Słowotwóry". U Pjusa (Karola Nowakowskiego), członka składu 2cztery7, w 2004 roku wykryto neurofibromatozę typu 2. Choroba sprawiła, że na nerwach słuchowych rapera powstały guzy (jeden pojawił się także na kręgosłupie). Dzięki zaangażowaniu znajomych Pjusa udało zebrać się pieniądze na operacje usunięcia guzów (jedna z nich trwała 14 godzin) oraz wszczepienia mu implantów pniowych. W ten sposób Pjus stał się pierwszym człowiekiem na świecie z cyfrowym słuchem.

Reklama

Walkę z poważną chorobą raper podsumował albumem "Life After Deaf" z 2009 roku.  Niestety, wkrótce okazało się, że posłuszeństwa zaczął odmawiać również głos rapera, przez co praca w studiu była dla niego "czasowo-fizyczną katorgą". Pjus jednak nie poddał się i postanowił spełnić się muzycznie z nieco innej strony. Tak właśnie powstały "Słowowtóry".

Daniel Kiełbasa, Interia: "Słowowtóry" to pierwsza tego typu płyta w Polsce. Czujesz się z tego powodu pionierem? Masz wrażenie, że przecierasz innym szlaki?

- Pioniersko jest na kilku poziomach, od ghostwritingu przez proces doboru artystów np. tworzenia autorskich duetów po wyjście poza, czasem niszową językowo i ubogą tematycznie, hiphopową twórczość. Czy czuję się pionierem? Przede wszystkim czuję, że znów żyję, ale wiem, że przełamanie kilku granic to dobre punkty wyjścia do dalszej eksploracji. Nawet jeśli tylko dla mnie.

Wszyscy słuchacze, którzy myśleli, że to będzie "Life After Deaf 2" będą pewnie zaskoczeni. Etap opowiadania o walce z chorobą w swoich tekstach zostawiłeś za sobą, czy nie chciałeś, aby opowiadali o tym inni artyści?

- Ja choroby za sobą nie zostawię - jest ze mną już na zawsze, ale twórczo i życiowo chcę się rozwijać. Ja już swoje batalie stoczyłem, mogę i umiem więcej niż osiem lat temu. Stąd pomysł na ucieczkę poza siebie i swoje problemy w szerszą, nie tak introwertyczną perspektywę. Choć paradoksalnie pewnie nie zrobiłbym takiej płyty, gdybym nie był chory.

15 niepowiązanych ze sobą utworów, opierających się na ciągłej zabawie słowem. Od początku był taki koncept?

- To się rodziło wraz z przybywaniem utworów. Zabawa słowem jest dla mnie naturalna, robię to na co dzień jako copywriter, przekręcam sobie znane tytuły, czy zapisuję wymyślone podczas jazdy autobusem neologizmy. I to one także bardzo naturalnie zaczęły stawać się punktami wyjścia dla całych historii, pojawiać w tekstach, więc stwierdziłem, że to też fajna klamra dla całości.

A nie przeszło ci przez głowę, żeby opowiedzieć jedną, spójną historię?

- Był taki moment, że chciałem z nich zbudować jakąś taką książkową formę - rozdziałów, które tworzą spójną całość. Ale to mogłoby sprawić, że płyta byłaby nieczytelna (nomen omen) i przekombinowana. Miks słów, myśli, tematów, wykonawców, obrazów podpowiada zatem, by pójść w różnorodność, której jedynym punktem stycznym są moje teksty.

Wróćmy na chwilę na sam początek - wszystko zaczęło się, jak sam podkreślałeś w wywiadach, na imprezie sylwestrowej i od propozycji Stasiaka. Pamiętasz jak była twoja pierwsza reakcja na taki pomysł?

- Złożyłeś w jeden moment dwa dość odległe punkty. Pomysł Stasiaka pojawił ponad trzy lata temu i od razu przypadł mi do gustu - był odpowiedzią na moje ograniczenia i możliwości, ale chyba zbyt prostą, bo nikt, kompletnie nikt, nie wiedział jak się do tego zabrać. A ja chyba nie miałem w sobie jeszcze tyle determinacji. Pierwsze teksty i zapraszanie wykonawców niestety nie zaowocowały gotowymi numerami. Musiałem wziąć ten temat w tryby produkcyjne, zmierzyć się z tym, być scenarzystą, operatorem i reżyserem w jednym. No więc w sylwestra 2015 roku powiedziałem sobie: teraz albo nigdy.

Jak mocno finalne "Słowowtóry" odbiegają od początkowych założeń?

- Najbardziej obsadą, procesem wykonawczym - jednego i drugiego musiałem się nauczyć w trakcie - nie miałem kogo zapytać, jak taką płytę zrealizować.

Pamiętasz, który z numerów powstał jako pierwszy?

- Pierwsze wokale, które ostatecznie trafiły na płytę zostały nagrane w marcu 2016 i należą albo do Mateusza Holaka albo Korteza i to te dwa utwory z ich udziałem były kołem zamachowym całego projektu. Kolejne powstały do lipca 2017.

Sprawdź tekst utworu "Coffee Paste" w serwisie Teksciory.pl!

Czy to był ten moment, że przekonałeś się, że ten projekt ma rację bytu?

- Że ma rację bytu wiedziałem od początku, ale od racji do finału długa droga. Punktem, w którym poczułem, że zrobię wszystko, by tę odległość pokonać, była sesja nagraniowa Włodiego i Piotrka Pacaka, która tchnęła we mnie twórczą moc.

Oglądałem wywiad z tobą i wspominałeś, że niektóre teksty nie były przeznaczone do raperów, którzy je wykonali. Zastanawiam się jednak, czy pod każdy numer miałeś kilka wykonawców do konkretnego numeru. Gdyby jedna osoba się wykruszyła, to miałeś ławkę rezerwowych?

- Z wykonawcami było różnorodnie. Z drogami do ich "obsadzenia" w tej roli także.  Jest także grupa osób, którą sobie wyobrażałem na tym albumie, ale z równie różnorodnych powodów jej nie ma. Zasada była jedna, zero pisania do szuflady i chowania się za niepowodzeniami. Ostatecznie zaowocowało to jeszcze większym miksem.

Wspominałeś też, że nie miałeś problemów, gdy ktoś odmawiał. A spotkałeś się z opinią, że ktoś nie mógł wziąć udział w projekcie, bo uważa, że nie chce interpretować obcych tekstów?

- Nawet jeżeli ktoś tak myślał, to nikt tego nie zwerbalizował. Przeszkodą były zawyczaj prozaiczno-życiowo-czasowe niekompatybilności. Niektórzy z tych, którzy są na płycie mieli obawy, czy dadzą sobie z tym radę, bo nigdy tego nie robili, ale nie odrzucali możliwości pracy nad nimi. Więc nikogo nie zmuszałem, bo nie chciałem, by mierzyli się ze mną, ale właśnie ze sobą, ale to właśnie etos pracy i wyzwanie twórcze były największymi sprzymierzeńcami w pokonywaniu barier.

Skoro poruszyliśmy temat interpretacji, na ile wolności mogli liczyć współpracujący z tobą wykonawcy? Na ile ingerowałeś w ich pracę w studiu?

- Najczęściej najpierw był tekst i muzyka. Jeżeli wykonawca, do którego się odezwałem zaakceptował pomysł całości, siadaliśmy, czasem tyko mailowo, do pracy nad nim. Były pytania o sens słów, o moje przemyślenia. Ponieważ pisałem w swoim stylu, często delikatnych przeróbek wymagało dopracowanie niuansów pod wykonawcę - zabranie lub dodanie słów, bez zmiany znaczenia całego utworu. Robili to już sami, nawet podczas nagrania. A do interpretacji już bardziej wtrącali się studyjni realizatorzy czy producenci. To oni byli moimi uszami (śmiech).

Nie chcę się wypytywać o współprace z konkretnymi artystami z jednym wyjątkiem. Chodzi mi o Pelsona, który żegna się ze sceną twoim tekstem. Zastanawia mnie czy okoliczności sprawiły, że bardziej dopracowywałeś jego linijki?

- Akurat to jeden z pierwszych tekstów na płytę i choć Pelson pasował tu stylistyką i tematyką od razu, pisałem go z myślą, o kimś przekornie kontrastującym, kto nie nagrywał wcześniej do takich kalifornijskich brzmień. Może to spowodowało, że tej osoby nie ma, a numer trafił do Tomka w 2016 roku, kiedy nikt jeszcze nie wiedział o decyzjach dotyczących kariery. Chyba po prostu zadziałała wspólna chemia, zajawki muzyczne i szacunek poparty dobrą znajomością.

Jak przebiegała natomiast współpraca z producentami? Dużo mówi się o zapraszaniu wokalistów i raperów, ale producenci również na albumie odwalili kawał roboty. Sugerowałeś im, jaki podkład widziałbyś pod dany tekst, czy jednak zawierzałeś ich kreatywności?

- Na samym początku był jeden - Głośny i to on miał wyprodukować całość, ale bardzo spowolniona praca nad materiałem i jego wybory pozamuzyczne spowodowały, że nie mogłem go tym wszystkim obciążać - musiałem znaleźć kolejnych producentów.  Jak z wykonawcami, nie było jednego schematu wyboru, ale zajmowałem się tym sam. Raz prosiłem znajomych o nowe beaty i konkretną stylistykę, raz wybierałem z gotowych już produkcji, czasem pytałem ludzi z branży o kontakty do kolejnych twórców. Swego rodzaju zaskoczeniem dla mnie był Tymon, który sam przygotował autorską propozycję muzyki. Oczywiście aranże do nagranych wokali, dobór instrumentalistów to już ogromna i kreatywna praca samych producentów, w którą trudno mi się było wtrącać, choćby z tytułu ograniczonego słuchu. Muzycznie pewnie znam tę płytę pewnie najgorzej ze wszystkich (śmiech).

Zastanawiam się też, co by było, gdyby wyciąć muzykę. Jesteś w stanie myśleć o swoich tekstach jako o krótkich opowiadaniach, traktować je kategoriami literackimi, a nie muzycznymi?

- A ja się nie zastanawiam póki co. Wciąż jestem blisko muzyki i chcę być. Czasem piszę felietony, taka czy inną polemikę, ale na dłuższe formy pisane też chciałbym mieć konkretny pomysł, a nie być tylko kolejnym, co napisał opowiadania. Pablopavo swoim pełnym wyjątkowego klimatu zbiorem "Mikrotyki", pokazał mi jak dużo mi brakuje. Ja dopiero wracam do prawdziwie kreatywnego pisania.

Album ghostwritterski masz już więc na koncie. Co dalej? Bo rozumiem, że nie masz ochoty kończyć kariery...

- Kończyć? Nie wiem nawet, czy ją już zacząłem. Nadal, jak widać i słychać, próbuję. Czy będzie to pisanie tekstów piosenek czy sztuk teatralnych, nie wiem. Słowa mają w sobie tyle mocy, że chętnie się nią dzielą i przyciągają kolejne. Oby tak było i tym razem.

Sprawdź tekst utworu "Z tłustymi i w tłuszczy" w serwisie Teksciory.pl!

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Pjus
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy