Reklama

Perfect Pussy: OFF to pierwszy zagraniczny festiwal, na który nas zaproszono (wywiad)

Po krótkiej lekcji geografii i ustaleniu gdzie leżą Katowice, a gdzie Kraków, Perfect Pussy w niepełnym składzie - Garret Koloski (perkusja), Ray McAndrews (bas) i Shaun Suthus (klawisze) opowiedzieli o tym, jak to jest grać dobrego punk rocka. Z zespołem rozmawiał Bartosz Rumieńczyk.

Perfect Pussy wywiad zaczęli od krótkiego koncertu na butelkach z piwa.

- Dajcie znać jak skończycie jammować.

- (śmiech) To pomieszczenie ma świetną akustykę, chociaż dziwnie w nim pachnie...

Skróciliście swój występ?

Shaun: Nie!

Ray: Zagraliśmy cała płytę i trzy kawałki z demówek...

Shaun: Nie zagraliśmy całej płyty! Nie zagraliśmy ostatniego kawałka, bo jest do d**y.

No to szybko wam poszło. Mieliście też małe kłopoty z nagłośnieniem...

Garret: Tak już jest na festiwalach, robi się odsłuchy i jedni robią to dokładnie, a inni po łebkach.

Reklama

Wydaje mi się, że dzięki tym problemom zagraliście całkiem agresywny koncert.

Shaun: Dzięki!

Wasze zachowanie na scenie też jest agresywne, zwłaszcza Meredith, której niestety z nami nie ma. Co was tak wkurza?

Shaun: Nie możemy mówić za Meredith, ale wiesz, każdy z nas ma swoje wzloty i upadki.

Garret: Według mnie granie muzyki jest dobrym sposobem na skanalizowanie swojej agresji, chociaż nie mogę powiedzieć, że cały czas jestem wkurzony na scenie. Dziś na przykład dobrze się bawiłem.

Shaun: Ja też się dziś dobrze bawiłem, ale pomyśl o czasie spędzonym na próbach. Wtedy skupiamy się na byciu w konkretnym miejscu. I nie wiem jak wy chłopaki, ale ja zawsze myślałem o tym jako o odskoczni od codziennego życia, o spotkaniach dwa razy w tygodniu, podczas których będę wśród ludzi, którym ufam i których kocham.

Ray: Tak samo jest ze mną, miałem trochę g**niano w życiu, więc dobrze było się oderwać...

Shaun: Wiesz, nie mieliśmy nic do roboty - postanowiliśmy zacząć się spotykać i grać. I zrobić coś naprawdę. To była nasza ucieczka, w zasadzie od wszystkiego. Nie tylko od złych rzeczy. Dobrze jest rozładować frustrację grając czy tworząc sztukę. Lubimy się, fajnie się nam gra, więc chcieliśmy coś zrobić - bez zastanawiania się co może nam z tego wyjść.

Garret: Wszyscy wtedy pracowaliśmy i to całkiem sporo, i wiesz, to była jedyna dobra rzecz, spotkać się i grać.

A teraz jesteście na urlopie?

Shaun: Teraz już nie pracujemy. To znaczy to jest nasz praca, chociaż nie traktujemy zespołu jako pracy, choć niektórzy muzycy tak robią. To dla nas nowe doświadczenie i staramy się podchodzić do tego na spokojnie.

Garret: Jak to młodzi, nie bierzemy niczego zbyt poważnie (śmiech).

No, ale dużo się wokół was dzieje...

Shaun: No tak, ludzie nas zapraszają na festiwale, bardzo daleko od domu...

Garret: W zasadzie to dostaliśmy zaproszenie na OFF jeszcze przed naszą trasą po Wielkiej Brytanii. Pierwsza międzynarodowa impreza, 8 miesięcy temu, zanim cokolwiek się stało, zanim nagraliśmy "Say Yes To Love".

Shaun: Zgadza się! Zostaliśmy zaproszeni na OFF, gdy mieliśmy demówkę z czterema kawałkami, a teraz, jesteśmy tu, mamy płytę na koncie i wiele koncertów za nami.

To jak wam się podoba w Polsce?

Shaun: (śmiech i głośne otwarcie piwa) Super, wszyscy są dla nas mili...

Ray: I to była chyba największa scena na jakiej graliśmy do tej pory.

Garret: A na odsłuchach były ze cztery osoby. Myślałem, że to będzie cała nasza publiczność. Potem się połapaliśmy, że w tym czasie grają inne zespoły. Ale później wszyscy się zeszli i to już było szaleństwo.

Tego pytania pewnie nie znosicie, ale kto z was wpadł na taką nazwę?

Shaun: Meredith! Następne pytanie (śmiech).

Okej, to polećcie jakąś dobrą muzykę.

Shaun: Karlheinz Stockhasuen...

Garret: XTC, kapela z lat 80. Cały czas myślałem, że muzyka z lat 80. jest do kitu i okazało się, że sporo tracę.

Ray: Joanna Gruesome, koncertowaliśmy z nimi po Wielkiej Brytanii.

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy