Patrycja Markowska: Warto pielęgnować życiową radość

Patrycja Markowska wydaje dziewiąty album, "Wilczy pęd" /Materiał prasowy /materiały prasowe

Od debiutu Patrycji Markowskiej i pierwszego przeboju, "Musisz być pierwszy", minęły 22 lata. W tym czasie wydała 8 albumów, a dziewiąty "Wilczy pęd" właśnie pojawia się na sklepowych półkach i otwiera nowy etap w jej karierze. Z okazji premiery opowiedziała Mateuszowi Kamińskiemu o kulisach powstawania krążka, współpracy z legendarnym tatą, a także swoim ulubionym duecie.

Mateusz Kamiński, Interia.pl: Spotykamy się z okazji premiery Twojej pierwszej od trzech lat płyty, "Wilczy pęd"...

Patrycja Markowska: - Ale czekaj, już trzech? Jak to liczysz?

Płyta "Droga" wyszła w 2019 roku, przed pandemią.

- No rzeczywiście, zobacz jak ten czas leci. Rzeczywiście, myślałam, że to dopiero dwa lata, a tu już będą trzy.

Pandemia wyjęła nam z życia kawał czasu, wydaje się, że wszystko się działo pół roku temu... A jak to wyglądało u Ciebie? Wykorzystałaś jakoś ten czas?

Reklama

- Wiesz, zawsze staram się wprowadzać pewną higienę pracy, ale też jednocześnie nakręcać samą siebie twórczo, nawet w tych trudnych czasach. Choć z drugiej strony myślę, że ta pandemia była idealnym momentem na tworzenie nowej muzyki, bo nie grałam koncertów. Miałam potrzebę bycia z ludźmi, czułam za nimi tęsknotę, a przez ten czas łatwo się było rozleniwić i trochę się tego bałam. Akurat wtedy przeprowadziłam się do domku, gdzie jest mały ogródek, więc zaczęłam grzebać w ziemi. Zaczęłam pichcić po raz pierwszy w życiu i bałam się, że jak stracę ten czas tylko na takie życie domowe, to coś mi umknie, że się rozleniwię. I bardzo się cieszę, że wyjechaliśmy wtedy z tatą [Grzegorz Markowski, wokalista grupy Perfect - przyp. red], który miał spadek sił witalnych. Zmagaliśmy się z wieloma problemami, również z utratą bliskiej osoby w rodzinie. Chciałam nas z tego dołka jakoś wyciągnąć. Poprosiłam go wtedy, żeby kupił gitarę przez internet i zaczęliśmy jammować. I tak się narodził początek mojej płyty, tata już po tym nie brał udziału w jej tworzeniu, bo nie chciał, a zresztą płytę "Droga" mamy już za sobą.

Ale dało mi to taki impuls do tego, bo najtrudniej jest zacząć. Tata w ogóle nie wierzy w siebie jako kompozytora, a zobacz - ze spotkania z nim wyszły "Wilczy pęd", "Piosenka na zakończenie dnia" i numer "Kieszenie", który miał premierę 20 maja. I to wszystko się zaczęło dziać właśnie od spotkania z tatą. A potem dołączyli moi muzycy.

Co nastąpiło po tym przypływie pierwotnej weny, tego poczucia zjednoczenia z naturą?

- W ostatnim czasie udało mi się trochę to wszystko przewartościować. Jedną rzeczą jest pandemia, ale druga rzecz, to to, że przekroczyłam czterdziestkę i wiesz, fizycznie i psychicznie czuję się na dużo mniej (śmiech), ale nadszedł taki czas podsumowań w moim sercu. I to wszystko się zbiegło w jednym momencie. Dlatego nazwałam ten album "Wilczy pęd", żeby nie tracić w sobie tego dzieciaka, nie tępić pazurów. Żeby w pandemii nie skapcanieć, nie zabić apetytu na życie. A poza tym przekroczyłam ten moment, w którym zrozumiałam, że mogę nagrać płytę jaką chcę, że mogę mieć solówkę na harmonijce, która trwa dwie minuty i nie muszę się spieszyć. Pandemia, która była ciężkim przeżyciem dała mi tego poczucie, że wszyscy może za bardzo pędzimy i zmuszeni do zwolnienia odkrywamy nowe strony i uroki życia. Kiedy wybuchła wojna w Ukrainie temat wolności pojawił się sam. Odczuwam ją i potrzebuję na wielu płaszczyznach ale teraz jest to dla mnie temat aktualniejszy niż kiedykolwiek. Stąd tyle o tym w tekstach.

Kto pomógł Ci stworzyć całą płytę, kogo możemy na niej usłyszeć?

- Przede wszystkim bardzo ufam intuicji. "Piosenkę na zakończenie dnia", która jest dziełem taty i Maćka Mąki, mojego gitarzysty, zaśpiewaliśmy razem z tatą na demówce. A poza tym większość tekstów na płytę napisałam sama, ale tekst do "Na zakończenie dnia" napisała Żaneta Lubera, moja towarzyszka z "Ameryki Express" i była uczestniczka "The Voice of Poland". Ja wiedziałam, że ona fajnie pisze, myśli - tak trochę indiańsko i szamańsko. Wcześniej napisała jeden tekst na płytę "Droga". I jej sposób myślenia, ten fragment "Wierzę wciąż, że idę w dobrą stronę" jest mi bardzo bliski. I bardzo się cieszę, że dałam Żanecie pole do stworzenia tego tekstu.

To wszystko też się teraz zbiega z naszą akcją, z Dawidem Karpiukiem (Dziwna Wiosna) pojedziemy do tego, kto wpłacił najwięcej na pomoc Ukrainie i zagramy koncert w jego sypialni czy ogródku. To było dla mnie ważne, żeby uczestniczyć w akcjach pomocy. W ogóle cała ta myśl o "Na zakończenie dnia" wzięła się z tego, że oglądaliśmy z tatą serial "Peaky Blinders" i wiedziałam, że chcę nagrać taki trochę łobuzerski numer, żeby on nie miał typowej konstrukcji zwrotka-refren-zwrotka refren. I szukałam takiego faceta, który będzie trochę łobuzem. Więc jak zobaczyłam Dawida Karpiuka, który jest jak żywcem wyjęty z "Peaky Blinders", a przy okazji ma coś w głosie z Ryśka Riedla, którego kocham, od razu zaprosiłam go do numeru.

A drugi gość, który sam się do mnie zgłosił to Robert Gawliński [lider grupy Wilki]. Jestem jego skrytą fanką od lat, a on miał dla mnie piosenkę! Ja uważam, że Robert to jest wielki talent pod każdym względem, czy to tekst, czy muza, cała jego postać jest mi bardzo bliska. Więc jak już wydaję płytę "Wilczy Pęd", to nie może zabraknąć naszego naczelnego Wilka (śmiech). Ale nie chciałam, żeby on tę piosenkę mi dał - chciałam, żeby zaśpiewał ze mną. I tak myślę sobie teraz, czasami ja i moi koledzy artyści, że dwa lata pracy nad płytą, potem nie wiadomo jak ona się sprzeda, nie wiadomo czy radia zagrają. Ale tak naprawdę, na końcu, to ch** z tym. Dlatego, że to jest tak przyjemny proces i taka satysfakcja w środku. Że my potem możemy sobie grać te numery na koncertach, dawać tę muzykę ludziom. To jest piękne, jestem po prostu szczęśliwa, że ta płyta jest.

Słuchacze na pewno wyczuwają brak szczerości - w tej relacji z publicznością wydaje się, że ona jest najważniejsza. A ten klimat country, indiańskość, która bije z okładki "Wilczego Pędu" i dźwięków na płycie skąd się wzięła? Masz to gdzieś w swoim DNA?

- Na pewno! Wiesz, ja to przez lata odkrywam, bo do pewnych rzeczy trzeba dojrzeć. Bardzo się cieszę z tej drogi, bo jeśli ja od początku byłabym na przykład wykreowana przez wytwórnię, ktoś by mnie wymyślił, albo ja bym się włożyła w jakieś buty, w których nie do końca się dobrze czuję, to może bym się wypaliła i przestała być szczęśliwa w tym zawodzie. A to są prawdziwe, małe kroczki. Poszukiwanie siebie. Ludzie zawsze czują swoim szóstym zmysłem, czy coś jest wykreowane, czy prawdziwe.

Moi rodzice są takimi prawdziwymi hipisami i ja wychowywana przez nich, przez tatę, który dużo opowiadał mi zawsze o kulturze rdzennych Amerykanów, o swojej ukochanej książce "Wilk stepowy". O tej wewnętrznej wolności, o byciu w naturze, to gdzieś we mnie zawsze rezonowało.

Ale jako dzieciak uciekłam z Józefowa, bo chciałam do miasta - grać głośno i się drzeć. Byłam spragniona zaznaczenia swojej obecności w muzyce i na tym mi najbardziej zależało, wiem o tym i nie chciałabym teraz cofnąć czasu. Ale z wiekiem, drobnymi krokami coraz bardziej odkrywam, że nie muszę nikomu nic udowadniać. Mogę grać akustyczną wersję rocka, którą czuję w sobie. W moim logo znalazł się taki indiański symbol obrony przed złymi duchami i to był taki drobny krok ku temu, a piosenka "Wilczy pęd" razem z teledyskiem są ukoronowaniem tego mojego poszukiwania w ostatnich latach.

Czujesz już w kościach, gdzie w muzyce może ponieść Cię intuicja następnym razem?

- Nie, byłam tak pochłonięta pracą nad "Wilczym pędem". Zobacz, ile my singli już wydaliśmy przed premierą płyty! "Niepoprawna", "Pod wiatr", "Wilczy pęd", "Na zakończenie dnia", a teraz premierę ma mój duet z tatą "Kieszenie".  To wesoły, breakoutowy numer. Uwielbiam go, będzie się cudownie sprawdzał na koncertach. Zamierzamy też na jesień wydać winyl "Wilczy pęd" i promować go kolejnym numerem z tej płyty. Teraz po prostu dużo się dzieje, jestem tym bardzo pochłonięta. Będziemy mieć też trasę klubową na jesieni...

Podczas początkowych prac towarzyszył Ci tata. Jak dobierałaś innych muzyków na "Wilczy pęd"? Jak współpracuje się z jednym z najlepszych polskich wokalistów, zwłaszcza ze świadomością, że "masz go" w piosenkach w trochę inny niż tylko artystyczny sposób?

- Ja dalej mam tak, że jak stoimy razem na scenie, razem coś śpiewamy i on otworzy paszczę i zaczyna śpiewać, to ja... po prostu - ja pierdzielę! Czy ma kaca, czy jest zmęczony, czy podziębiony, zawsze ma taki wygar. Za każdym razem mnie to inspiruje. I przy okazji piosenki "Kieszenie" pomyślałam, że może tym razem zaproszę kogoś innego, po prostu nie tatę. I zrobiłam sobie taki przegląd w sercu kogo chciałabym z takich łobuzerskich wokali tam usłyszeć. I Maciek Waśko, który pomagał mi przy tej płycie, powiedział: "Szukasz głupia, jak masz pod nosem najlepszego wokalistę w Polsce". I to tak trochę jest, że ja po prostu mam to szczęście. Jesteśmy ze sobą blisko, lubimy się, zwierzamy się sobie, lubimy jammować. To nie jest wykalkulowane i jakoś obliczone.

Za każdym razem mam taki kompas w sercu, taki nowy powiew. Potrzebowałam na tej płycie zahaczyć o bluesa, o takie bliskie mi klimaty i zaprosiłam Mariusza Obijalskiego, który jest mistrzem harmonijki w Polsce, on gra na co dzień z Fiszem Emade i przy tym angażuje się jeszcze w milion projektów. Ale właśnie przy nim poczułam, że chcę z nim grać. Pojechałam do niego na poddasze, gdzie było chyba 100 stopni Celsjusza i po prostu robiliśmy tę muzykę bez napinki, bez myślenia o singlach i innych, tylko ta muzyka płynęła nam z duszy.

I to jest bardzo fajne, że ja mam taką możliwość od Agory podążać za tym, co ja chcę robić, że oni mi ufają i nie mówią "teraz musisz mieć piosenkę elektroniczną, a teraz taką, bo grają to w radio". Nigdy mnie do tego nie zmuszali i bardzo mi ufali. Jedyne o co mnie prosili, a za co jestem im teraz wdzięczna, to założenie TikToka, bo to jest fajna zabawa - platforma do przekazywania swoich rzeczy innym.

Na nowej płycie jest kilka duetów. Na swoim koncie masz ich też kilka w ostatnich latach. Czy z któregoś jesteś najbardziej dumna?

- Nie mogę wybrać jednego. Niedawno śpiewałam z Arturem Gadowskim na koncercie piosenkę "Ocean". Mam ciarki za każdym razem, jak to wykonujemy. Współpracowałam z Leszkiem Możdżerem, Markiem Dyjakiem. To bardzo siedzi w moim sercu. Ale takim najbardziej wyjątkowym jest chyba ten z Ray’em Wilsonem, "Constantly Reminded" ("Bezustannie"). A to chyba dlatego, że byłam zakompleksioną dziewczynką z Józefowa, a tu dzwoni do mnie wokalista Genesis i pyta, czy z nim zaśpiewam. I ta piosenka mogła nie wyjść, bo czasem jest tak, że masz wszystkie fajne składniki i okazuje się, że coś nie klika. A nam wyszedł jeden z najpiękniejszych utworów, jakie przyszło mi śpiewać. Są takie momenty, że myślę co bym puściła swoim wnukom - to właśnie tę piosenkę.

Ray Wilson jest w swoich piosenkach niezwykle autentyczny.

- Tak, on śpiewa w tak niezwykle poruszający, prawdziwy i prosty sposób. Mnie w śpiewaniu od zawsze raczej nie pociągały popisy. Nie miałam czegoś takiego, że chciałabym, a może nawet powinnam więcej pracować nad techniką, ale w moim sercu zawsze zajmowali artyści śpiewający w nieprzekombinowany sposób. Tacy, że wiedziałam, że z nikim się nie ścigają. Są nimi na przykład Annie Lennox, Mick Jagger, Alanis Morissette, Sheryl Crow. Śpiewanie bez napinki. Ray jest facetem, który wychodzi na scenę z gitarą i nieważne, czy ma za sobą orkiestrę, czy jest sam. On się zawsze mimo wszystko do tych ludzi przebije. To jest taki rodzaj charyzmy.

W ostatnim czasie Grzegorz Markowski wycofał się z muzyki. Czy planujesz kolejne duety z tatą?

- To jest taki niepisany układ, ale podejrzewam, że piosenka "Kieszenie" to jest już nasz ostatni duet. Wiesz, to z tego względu, że tata nie chce śpiewać. To ja go zmuszam, ja wyciągam. To jest trochę tak, że najpierw siedliśmy z gitarą, potem poprosiłam, by ze mną zaśpiewał. A teraz jeszcze trzeba pójść i gdzieś to pokazać, wykonać, a on tego nie chce. Więc to ja go ciągnę. Mówię: "Tato, chodź, może się rozkręcisz", ale tutaj muszę uszanować jego decyzję o tym, że on nie chce. Tak więc to ja go trochę zmuszam i naciskam, ale to nie może wiecznie trwać. Więc ja szanuję tę decyzję i myślę, że to nasz ostatni utwór.

Szkoda, bo widać, że Grzegorz Markowski ma w sobie jeszcze sporo witalności, sam to widziałem na jednym z ostatnich koncertów Perfectu...

- Wiesz, on wyśpiewał sobie, że "trzeba wiedzieć kiedy ze sceny zejść niepokonanym". Nie chce po prostu przeciągać tej chwili.

Przez chwilę byłaś jurorką w "The Voice of Poland". Czy myślałaś nad tym, żeby powrócić na stołek jurorski?

- Nie wrócę już raczej do programu. To jest za***iste show, tam pracują sami profesjonaliści. Natomiast jest tak, że jedni się do tego nadają, a inni nie. Michał Szpak, chłopaki z Afromental - oni tam żyją. Ja - zaciśnięte gardło, zaciśnięta dusza, zaciśnięte plecy, które bolały. Ja nie spałam. Ten rodzaj wyścigów w muzyce jest mi obcy, więc to nie było moje miejsce. Po prostu.

Ten program ma chyba to do siebie, że czasem najbardziej obyte ze sceną gwiazdy mogą mieć problem z odnalezieniem się za odwróconym fotelem.

- Tak, jak wychodziłam na finały, to miałam poczucie, że my musimy pokazać tych finalistów, że to oni mają błyszczeć. A jak odsuwałam się na dalszy plan, to potem czytałam o sobie w internecie, że "ty, ale ona jest beznadziejna" (śmiech). Tam się trzeba nastawić na siebie. Tam się wtedy błyszczy, tam jest ring - walka. A w muzyce? Czy to się liczy? Ile taki Bob Dylan przeszedłby odcinków?

Bob Dylan? Wątpię, czy ktoś by się obrócił (śmiech)

- Tak, a nie ma większego od niego artysty na świecie. Więc do wszystkiego trzeba mieć dystans, a mnie go tam ewidentnie brakowało.

W takim razie jeśli w "The Voice" Cię nie zobaczymy, to co po "Wilczym pędzie", jakie masz plany na najbliższy czas?

- Planów mam bardzo dużo. 20 maja wyszła płyta "Wilczy pęd", wyszedł singel "Kieszenie". Nakręciliśmy do niego świetny klip "W Oparach Absurdu" na Pradze, zajął się nim Alek Wilk. No i później czeka mnie seria koncertów, rozpiska wszystkich jest na moim Facebooku. Na jesieni ukaże się winyl, zacznę trasę klubową, wyjdzie też nowy singel. Także tych aktywności jest naprawdę bardzo dużo.

Tak się niby mówi, że higiena pracy jest ważna, ale coś w tym jest - teraz mam dużo obowiązków, a ja muszę o siebie dbać, nie mogę balować (śmiech). Przez co zaniedbuję przyjaciółki. Muszę dbać o formę, by na koncertach dawać z siebie wszystko. Ale bardzo lubię, jak trochę mnie życie zaskakuje. Na przykład "Ameryka Express" - ja tego nie planowałam! Powiedziałam kiedyś mojemu przyjacielowi, fryzjerowi Łukaszowi, że chciałabym się pojawić w programie. On zadzwonił do jakiejś znajomej i udało się. Nie da się wszystkiego zaplanować, te rzeczy same przychodzą. 

Czyli czujesz nad sobą ten "boży palec"?

- Tak, to jest jak "boży palec", który czuję u siebie przez całe życie. I im więcej mam zaufania do ludzi, takiej radości z życia, to to wszystko wraca. Jedyne czego bym sobie życzyła, to żeby pielęgnować w sobie ten "wilczy pęd", żeby nie gorzknieć. Każdy dostaje od życia milion ciosów i wszyscy są napięci, zdenerwowani przez czas pandemii, a teraz wojny. Dlatego myślę, że warto pielęgnować w sobie ten "wilczy pęd", czyli życiową radość.

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Patrycja Markowska
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy