Oliver Sim (The xx): Tworzymy muzykę i to ona jest na pierwszym miejscu

- Teraz stoję na scenie i czerpię z tego przyjemność, to już nie jest takie bolesne - mówi nam Oliver Sim /Tom Ordoyno /materiały prasowe

- Zrozumieliśmy, że jeśli zamierzamy zrobić coś nowego, różnego od tego, co robiliśmy wcześniej, to cały proces tworzenia musi być inny - mówi nam basista i wokalista zespołu The xx, Oliver Sim. Z muzykiem porozmawialiśmy o tym, jak powstawała najnowsza płyta grupy "I See You" oraz dzięki czemu przyjaźń między nim, Romy i Jamiem xx przetrwała, ba, ma się lepiej niż kiedykolwiek!

Brytyjskiej trio The xx tworzą obecnie: mój rozmówca Oliver Sim, wokalistka i gitarzystka Romy Madley Croft oraz odpowiedzialny za elektronikę i produkcję Jamie xx. Ich drogi splotły się w londyńskiej Elliot School, a efektem tego był debiutancki album "xx" z 2009 roku, który przyniósł zespołowi nie tylko międzynarodowy rozgłos, ale i prestiżową statuetkę Mercury Prize. Trzy lata później ukazała się ich druga płyta "Coexist", po promocji której relacje między członkami uległy poluzowaniu, a Jamie xx z powodzeniem rozwijał solową karierę. W tym roku fani w końcu doczekali się trzeciego albumu The xx, "I See You", a wraz z nim sporo zmian...

Reklama

Justyna Grochal, Interia: - Zacznijmy rozmowę od świeżynki, czyli waszego najnowszego teledysku "I Dare You", w którym wystąpiła Paris Jackson i Millie Bobby Brown. Skąd pomysł na klip?

Oliver: - Pracowaliśmy z Alasdairem McLellanem, który wyreżyserował nasze dwa poprzednie teledyski i wiedzieliśmy, że chcemy zrobić trylogię. On robił nam też zdjęcia promujące naszą nową płytę. Wiedzieliśmy również, że chcemy po prostu ciepła i młodości. A on jest w tym królem! Dlatego kontynuujemy współpracę z nim od ostatniego roku, zmierzając w kierunku, który obraliśmy wraz z tym albumem. Pierwszy klip, do "On Hold", był kręcony w Teksasie, w Marfie, gdzie nagraliśmy większość naszego materiału; drugi w Londynie, a trzeci w Los Angeles, gdzie znów nagraliśmy dużą część płyty.

Stąd wniosek, że bardzo dbacie o wizualną stronę i chcecie, żeby szła w parze z waszą muzyką.

- Tak, to jest bardzo ważne, ale to też świetna zabawa. My w trójkę jesteśmy bardzo cichymi osobami, cieszymy się z całej wizualnej strony tego, co robimy, ale też bardzo to kontrolujemy. (śmiech) Lubimy być tego częścią. Ale wiesz, to tak naprawdę jest drugorzędne. Tworzymy muzykę i to ona jest na pierwszym miejscu. Dopiero później, kiedy słuchamy tego, co zrobiliśmy, na podstawie tego, co słyszymy, możemy zacząć projektować. A ta płyta brzmi dużo "jaśniej" niż poprzednie dwie. Jest więcej optymizmu, po prostu brzmienie jest jaśniejsze. Jest to więc uzasadnione, by cała wizualna koncepcja była znacznie bardziej jaskrawa, promienna, a my bardziej widoczni - pamiętasz, nasze głosy były zawsze jakby w cieniu. A dodatkowo tłumaczymy to wszystko również na język sceny, na koncertach - mamy za sobą lustra.

Powróciliście z nową płytą po pięciu latach. Jak bardzo zmieniła się relacja między waszą trójką?

- Myślę, że jest teraz lepsza niż kiedykolwiek. Ale był czas, kiedy nie było tak super. Koncertowaliśmy z "Coexist" przez dwa lata, więc skończyliśmy w 2014 roku. Wiesz, to jest niecodzienne wśród najlepszych przyjaciół, żeby razem pracować, widzieć się cały czas, codziennie. Na końcu tej trasy, dotarliśmy do punktu, w którym uważaliśmy, że coś nam się od drugiej strony należy. Spędzaliśmy czas ze sobą, ale właściwie nie rozmawialiśmy. Wróciliśmy do domów, nadszedł czas rozłąki i zrozumiałem, jak bardzo za nimi tęsknię. Nawet jak byliśmy w trasie razem, przez cały czas, to i tak czułem, że za nimi tęsknię, bo właściwie przestaliśmy ze sobą gadać. No więc po tym powrocie i rozłące dotarło do nas, jak ważna jest ta nasza przyjaźń. Nie było żadnej kłótni między nami, po prostu nie dawaliśmy sobie wystarczająco dużo czasu. A teraz mamy się bardzo dobrze, bo zrozumieliśmy, że musimy ze sobą rozmawiać.

Myślisz, że wasza relacja jest teraz silniejsza niż kiedykolwiek wcześniej?

- Tak. Też dlatego, że my sami dojrzeliśmy. Czasami, jeśli się z kimś przyjaźnisz, zaczynasz myśleć, że pewnych rzeczy nie musisz mówić tej drugiej osobie, bo ona przecież dobrze wie, jak się czujesz. A właśnie, że nie - musisz to powiedzieć głośno, bo inaczej z tego rodzą się nieporozumienia. Ale między nami jest teraz bardzo dobrze.

A jak w związku z tym zmienił się proces tworzenia nowej płyty? Było inaczej niż przy poprzednich dwóch albumach?

- Tak, było zupełnie inaczej. Myślę, że zrozumieliśmy, że jeśli zamierzamy zrobić coś nowego, różnego od tego, co robiliśmy wcześniej, to cały proces tworzenia musi być inny. Dotąd pracowaliśmy tylko w naszym rodzinnym Londynie i to nigdy w porządnym studiu. Zawsze byliśmy bardzo skryci. Nigdy nie dzieliliśmy się z nikim tym, co powstaje. No więc... opuściliśmy Londyn, pojechaliśmy do Reykjaviku na Islandii, do Marfy w Teksasie, Nowego Jorku, Los Angeles. Pracowaliśmy w prawdziwych studiach, zaprosiliśmy do udziału inne osoby, czyli artystów, których uwielbiamy. A także próbowaliśmy nowe piosenki, robiliśmy takie krótkie trasy, podczas których graliśmy nowe utwory. Czuliśmy się dużo bardziej wolni, dużo bardziej otwarci. Wiesz, podczas prac nad drugą płytą po raz pierwszy nagrywaliśmy płytę mając fanów. Dużo myśleliśmy o tym, co im się w nas spodobało, bo tego się chcieliśmy złapać. A teraz spróbowaliśmy powrócić do robienia muzyki dla nas samych.

Co było najtrudniejsze w pracy nad "I See You"?

- Najtrudniejsze było... (następuje dłuższa chwila zastanowienia) Myślę, że najtrudniejsze było wpuszczenie nowych pomysłów i... Właściwie to nie. Wiesz, co było najtrudniejsze? To, ile czasu nam to zajęło. Praca nad płytą trwała długo. I to uczucie, kiedy chcesz, by ludzie usłyszeli to już, teraz... To było trudne. A Jamie był daleko, występował jako DJ na całym świecie, więc ciężko było go sprowadzić.

Na płycie "I See You" poruszacie sporo emocjonalnych, osobistych tematów. Czy podczas koncertów wracasz w jakiś sposób do emocji, jakie towarzyszyły ci w trakcie tworzenia?

- Tak i nie. Niektóre piosenki nabierają dla mnie jakby nowego znaczenia. Nawet kilka utworów z tej płyty zostało napisanych w trudnym dla nas czasie. Było w nich dużo smutku. Gram je teraz i nie sprawiają, że się smucę, ponieważ jestem już jakby po drugiej stronie, przebrnąłem przez to. Więc właściwie, w jakiś sposób powodują we mnie radość. A na przykład piosenkę "VCR" [utwór pochodzący z debiutanckiej płyty The xx zatytułowanej "xx" - przyp. JG] napisaliśmy, mając po 15 lat. A teraz mamy po 28, więc zyskuje dla nas zupełnie nowe znaczenie.

Nad nową płytą pracowaliście na Islandii, w Nowym Jorku, w Teksasie. Które z tych miejsc miało największy wpływ na wasz album?

- [długie zastanawianie się]

Czy miejsca w ogóle inspirują was do tworzenia muzyki?

- O tak! Miejsca są bardzo inspirujące. A wszystkie te, które wymieniłaś, dosyć różnią się od Londynu. W szczególności Reykjavik i Teksas. W Teksasie byliśmy na pustyni, a Reykjavik jest taki przestrzenny. Byliśmy tam latem, kiedy nocą ciemno jest tylko przez dwie godziny. Tak więc masz dużo energii, ale czujesz się lekko zdezorientowany. (śmiech) Myślę, że ten piękny krajobraz zdecydowanie działa na człowieka. Kiedy jesteś na Islandii i nie otacza cię za dużo ciemności, to zdecydowanie sprawia, że sam promieniejesz. Nie potrafię wybrać... Kiedy byliśmy w Reykjaviku, słuchaliśmy dużo islandzkiego radia, gdzie leciało wtedy sporo popu. I tam nagraliśmy kilka bardziej popowych numerów, takich jak "I Dare You". W Los Angeles słuchaliśmy dużo soft rocka, np. Fleetwood Mac - tam napisaliśmy utwór "Replica". Wydaje mi się, że słychać każde z tych miejsc na albumie.

A jak zmieniły się wasze koncerty po wydaniu trzeciej płyty? Już się nie chowacie, więcej się dzieje.

- Tak. Pierwszym dwóm płytom towarzyszyło sporo bolesnych przeżyć, zawodów miłosnych. Teraz mamy całkiem nową energię, jakiej nigdy wcześniej nie mieliśmy. Na tym albumie tempo jest szybsze, jest więcej elektroniki, co czyni nasz set bardziej zróżnicowanym. No i jesteśmy starsi i bardziej pewni siebie. Nagrywając pierwszą płytę, byliśmy nastolatkami. Występowałem tak [Oliver wykonuje gest gry na gitarze i pochylenia głowy w dół], po prostu patrzyłem na swoje buty, bo to było dla mnie za dużo...

A przecież nie gracie shoegaze’u...

- (śmiech) Dokładnie! Ale tak właśnie było. Raz na jakiś czas podnosiłem głowę i spoglądałem na publiczność. A teraz... stoję na scenie i czerpię z tego przyjemność, to już nie jest takie bolesne. Wciąż bardzo się stresuję, ale naprawdę to lubię i mogę występować.

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: The xx | Open'er Festival
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy