Reklama

"Nostalgia mnie nie kręci"

Chris Cornell, były wokalista Soundgarden i Audioslave, zaskoczył wszystkich - niekoniecznie pozytywnie - albumem "Scream", nagranym we współpracy z superproducentem Timbalandem (m.in. Madonna, Justin Timberlake, Missy Elliott). W wywiadzie udzielonym INTERIA.PL zdradza kulisy powstania płyty, tłumaczy dlaczego w muzyce nie kieruje się sentymentami i wyjaśnia, czemu sesja nagraniowa i balanga wykluczają się wzajemnie. Z Chrisem Cornellem, na zapleczu Szczecin Rock Festival, rozmawiał Jarek Szubrycht.

Pearl Jam świętują 20-lecie grunge'u specjalną reedycją debiutanckiego albumu, a ty... nagrywasz taneczną płytę z Timbalandem. Nie lubisz żyć przeszłością?

To prawda, przeszłość niezbyt mnie kręci. Nawet najnowsza płyta wydaje mi się stara, gdy wychodzę ze studia. (śmiech) Wiem jednak, że muzyka budzi w ludziach nostalgię. To szczególnego rodzaju wspomnienia. W miarę upływu lat zaciera się w nas pamięć o wszystkich złych rzeczach, które się w tamtym czasie wydarzyły, pamiętamy tylko to, co dobre. Sam jednak traktuję muzykę jako ścieżkę dźwiękową do teraźniejszości. Zawsze gonię za tym "tu i teraz", nie rozpamiętuję przeszłości, nie piszę o niej piosenek. Moje płyty są jak rozdziały z pamiętnika, w którym możesz wyczytać, co robię na danym etapie życia.

Reklama

"Scream" też taka jest?

Jak najbardziej. Pracy nad tą płytą i ludzi, którzy pomogli mi ją stworzyć nigdy nie zapomnę. Równie ekscytującym doświadczeniem jest trasa koncertowa, dodanie nowych utworów do tych, które wykonuję od lat. Dzięki "Scream" widzę na koncertach nowych ludzi. To bardzo odświeżające uczucie. Podobnie jak zestawienie nowych i starych piosenek, na przykład "Scream" z "Loud Love", który napisałem w 1989 roku. Doskonale do siebie pasują. Mogę więc wciąż grać stare utwory, ale nie kieruję się nostalgią. Za każdym razem nabierają dla mnie nowego znaczenia.

Kto wpadł na pomysł połączenia twojego głosu z bitami Timbalanda?

W pewnym sensie to był mój pomysł. Chociaż to Timbaland zaproponował, żebyśmy spróbowali razem popracować przy kilku numerach. Mam jednak bardzo świadome podejście do tworzenia muzyki. Nie lubię takich sytuacji: W porządku, możemy się spotkać, zobaczymy czy będzie pomiędzy nami jakaś chemia, jeśli będzie dobrze, to nagramy razem płytę... Tego nienawidzę. Myślę, że to wprowadza bardzo zły klimat. Nie lubię takich sytuacji na pół gwizdka. Jeśli próba się powiedzie, jeśli wszystkim będzie się podobać, to może to wydamy? Bez sensu. Lubię spotkać kogoś i już w pierwszej chwili wiedzieć: Tak, musimy razem nagrać ten pieprzony album! Jeśli tego nie czujesz, lepiej w ogóle nie próbować. Powiedziałem więc Timbalandowi: Dobrze, możemy coś razem zrobić, ale to musi być płyta. - Jasne, świetny pomysł - odpowiedział natychmiast. I tak się stało. Nie wiedzieliśmy jeszcze, co to może być, jaki będzie rezultat i czy fajnie nam się będzie razem pracowało.

Rozumiem, że nie było z tym problemów?

Wręcz przeciwnie, świetnie się dogadywaliśmy. Nie było w tym niczego dziwnego, czy niezwykłego. Ludzie, którzy siedzą w hip hopie opowiadali mi różne niestworzone historie. Ostrzegali, że producenci hiphopowi są bardzo chaotyczni, że po studiu ciągle plączą się jacyś niepotrzebni kolesie, że takie sesje to jedna, wielka, nigdy nie kończąca się impreza. Nigdy czegoś podobnego nie doświadczyłem. Wszystkie zespoły, w których śpiewałem, traktowały pracę w studiu bardzo poważnie.

I jak? Była impreza?

Lenny Kravitz otworzyło nowe studio w Miami i to właśnie my mieliśmy je przetestować. Pierwszego dnia pojawiło się w studiu mnóstwo znajomych Timbalanda, do tego jacyś inni ludzie, którzy akurat byli w mieście i postanowili wpaść tam, zobaczyć, co się dzieje. Nikt mnie o tym nie uprzedził. Przychodzę więc do studia, a tam lekko licząc 25 osób. - O mój Boże! - myślę sobie. - Nic z tego nie będzie. W takich warunkach nie mogę pracować... Na szczęście już następnego dnia wszyscy zniknęli. Zostałem tylko ja, Timbaland i ze dwóch, może trzech innych ludzi, którzy byli niezbędni do pracy nad płytą. Od tamtej pory było już z górki. Ciągle się zaskakiwaliśmy, bo przecież poza tym, że nagrywamy razem album, niczego nie ustalaliśmy. Nigdy nie wiedziałem z jakim pomysłem czy loopem wyskoczy Timbaland, on z kolei nie miał pojęcia, jak ja na to zareaguję. Myśleliśmy, że skończymy na 16 utworach, ale nie przestaliśmy pracować. On w błyskawicznym tempie podrzucał mi nowe pomysły, a ja przekształcałem je w gotowe utwory. Nie pokłóciliśmy się ani razu. Ciągnęlibyśmy to pewnie dłużej, gdyby nie wyproszono nas ze studia, bo ktoś inny już je zabukował.

Ile utworów nagraliście?

Mamy 20 kawałków. Wszystkie wystarczająco dobre, by wydać je na płycie. Na "Scream" trafiło 14 utworów, ale pozostałe też zamierzam wykorzystać, w taki czy inny sposób. Może trafią na jakiś mini-album? Nie powinny się zmarnować, bo to dobre kompozycje.

Dla ciebie współpraca z Timbalandem była wyzwaniem. Czy on podobnie do tego podszedł?

Kiedy wynajmujesz Timbalanda, by stworzył hit na listę przebojów dla jakiejś gwiazdki, wie co ma zrobić, robi swoje i nic poza tym. W przypadku "Scream" nie było takich założeń, nikt nie rozliczał go z konkretnego wyniku. Mógł zrobić z tą płytą wszystko, co przyszło mu do głowy, więc naprawdę się zaangażował... Kiedy skończyliśmy sesję w Miami, wziął materiał do siebie i pracował nad nim jeszcze przez dwa czy trzy miesiące. Dogrywał te wszystkie interludia, zmieniał tonacje, dodawał nowe instrumenty, a potem to wszystko zmiksował i zrobił mastering. Dzięki niemu "Scream" brzmi raczej jak soundtrack, niż płyta z piosenkami.

Zdajesz sobie sprawę z tego, że "Scream" zawiódł wielu twoich fanów? Boją się, że rozwalając tę gitarę na okładce płyty pożegnałeś się z rockiem na dobre.

Nagrałem 15 płyt. Na 14 znajdziesz muzykę rockową... Nie podoba ci się "Scream" to go nie słuchaj. Jako artysta nie lubię się powtarzać, niezależnie od tego, co myślą inni. Nagrywałem już bardzo odmienne rzeczy i wciąż zamierzam to robić. Wszystkie te kontrowersje wokół "Scream" uważam za sztucznie rozdmuchane. Tak, nagrałem taką płytę i co z tego? Kogo to obchodzi? Przecież to tylko muzyka.

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Się kręci! | timbaland | studia | Chris Cornell
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy