Reklama

"Nie jesteśmy zespołem planującym przeboje" (wywiad z Dream Theater)

Najpopularniejszy zespół progmetalowy świata - o ile nie włączamy do tej kategorii Tool. Ukochany w Polsce i Polskę kochający - nakręcił u nas teledysk. Dream Theater. 24 września wydaje nowy album - dwunasty w karierze, za to pierwszy, zatytułowany tylko nazwą zespołu. Dlaczego tak? O tym opowiedział nam wokalista, James LaBrie.

Spotkanie z frontmanem Dream Theater odbyło się w połowie sierpnia w Berlinie. Skupiony, zaangażowany w rozmowę - przed kamerą LaBrie czuje się znakomicie. Bez oporów, a może nawet z pewną satysfakcją opowiada chociażby o odejściu ze składu w współzałożyciela i współtwórcy repertuaru grupy, perkusisty Mike'a Portnoya - co nastąpiło w 2010 roku.

Cóż, Dream Theater bez niego nie stracił nic ze swej artystycznej siły. James to wie. A na dowód daje nam rewelacyjny "Dream Theater" - album. Z wokalistą rozmawiał Jordan Babula.

Skoro wydajecie płytę zatytułowaną nazwą zespołu, czy oznacza to, że pokazuje ona wszystko, o co chodzi w twórczości Dream Theater?

- Myślę, że to idealny sposób ujęcia tej sprawy. Album podsumowuje, kim jesteśmy jako zespół. Mamy więc otwierający płytę utwór "False Awakening", który jest bardzo filmowy, przypomina dobry soundtrack. Szybko przechodzi w "The Enemy Inside", który jest zabójczym numerem metalowym. A przy tym naprawdę bardzo melodyjnym. Dalej jest utwór instrumentalny - "Enigma Machine". Minęło już trochę czasu, odkąd nagraliśmy rzecz instrumentalną, a przecież to ważny element przeszłości Dream Theater. I raz na jakiś czas będzie się u nas pojawiał.

Reklama

- Do tego powracamy z długim, epickim utworem. Zwykle w takich kompozycjach przychodzi moment, kiedy zespół prezentuje rozbudowany fragment instrumentalny. My podeszliśmy do sprawy inaczej - w połowie utworu przechodzimy do atmosferycznego dźwiękowego krajobrazu, wszystko się uspokaja, każdy się wycisza. To efektowny moment, niesamowity, hipnotyzujący.

- Widzę ludzi ze słuchawkami na uszach wciąganych do innego świata. Potem mamy urocze smyki. A potem uderzenie meteorytu! Trafia w Ziemię i zaczyna się fragment jak z lat 70., gdzie drę się na całe gardło. Epickie utwory takie są, to niesamowita jazda. Poza tym jest "Along For The Ride", który brzmi jak hymn. Sprawdzi się na żywo, ludzie go podchwycą. Poczują się razem i zaśpiewają.

- Ogromnie lubię "The Bigger Picture" - jest piękny, melodyjny. Mówi wiele na temat Dream Theater i czemu album zasługuje na tytuł "Dream Theater". To odważna i mocna deklaracja. Poza tym położyliśmy nacisk na melodie wokalne. Na całym albumie bardzo się wyróżniają, zapadają w pamięć i urozmaicają album. I dają słuchaczowi wspaniałe wrażenia.

Nagrałeś solowy album, który jest bardzo przebojowy. A czy wyobrażasz sobie Dream Theater w Top 10 na liście singli?

- Gdyby tak się stało... Nie chciałbym, abyśmy kiedykolwiek napisali coś, co z założenia ma być singlem. Nasz największy hit "Pull Me Under" nie został nagrany, żeby być singlem. Po prostu go napisaliśmy - a on szczęśliwie dla nas załapał w radio. I jeśli ma się to stać na tych warunkach, jeśli utwór na płycie będzie nosił wszystkie cechy przeboju - to będzie coś pięknego. Ale nie jesteśmy zespołem planującym takie rzeczy.

- Na moim solowym albumie "Impermanent Resonance" chcieliśmy stworzyć po prostu dobre piosenki - mam na myśli mnie i Mike'a Guillory'a, mojego muzycznego partnera na solowych płytach, a także producenta Petera Wichersa z Soilwork i fenomenalnego Niclasa Lindina. Tworząc, czuliśmy, że właśnie tak chcemy się wyrazić w tym akurat momencie i tego właśnie potrzebuje nasz album. Reakcja na "Impermanent Resonance" była świetna i są tam utwory ewidentnie radiowe. "Back On The Ground", "Say You're Still Mine", "Amnesia", "Lost In The Fire" - one naprawdę są blisko "akceptacji radiowej". Zobaczymy!

Podobno Mike Mangini, wasz nowy perkusista jak matematyk liczy i dodaje takty, odtwarza muzykę dwa razy wolniej, żeby się jej dobrze nauczyć.

- Mike jest wyjątkową postacią. Jest fenomenalnym bębniarzem, bez dwóch zdań. Udowodnił już, że należy do najlepszych na świecie. I rzeczywiście, kiedy usłyszy fragment muzyki, potrafi niesamowicie się zapalić: tutaj będzie tak, tam inaczej. Rozpracowuje podziały rytmiczne. Najczęściej jednak siedzi za bębnami i słucha co gramy - co robi Jordan, jego progresje akordów, John Petrucci, jakie gra riffy, albo John Myung, zarzuci basowy groove. Pytamy go: Mike, co o tym sądzisz? "Zagrajcie to jeszcze raz" - i bang!, zaczyna zasuwać na bębnach. Już to ma. Analizuje matematycznie, ale wkłada w to duszę, ma groove i potrafi potężnie przyładować. To silny facet.

Wasz poprzedni Mike - Portnoy - chciał w pewnym momencie do was wrócić.

- Pewnie, że chciał. Ale rzeczywistość jest inna. Mamy człowieka, który jest i będzie naszym perkusistą. Wszyscy podejmujemy życiowe decyzje, nic nie dzieje się bez przyczyny, sprawy toczą się tak, a nie inaczej. Najważniejsze, że Mikiem Manginim wciąż produkujemy muzykę, która brzmi jak Dream Theater. Jesteśmy tym samym zespołem i tworzymy muzykę, pod którą z dumą możemy się podpisać. I która nas porusza. A Mike Mangini grając na żywo jest niesamowitym showmanem, świetnie się go ogląda. Wszystko jest na swoim miejscu.

Zobacz teledyski Dream Theater na stronach INTERIA.PL!

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Dream Theater | James LaBrie
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy