Reklama

"Nie interesują nas trendy"

Bergen, obok Oslo i Trondheim to największe miasto Norwegii, a zarazem jedno z najważniejszych miejsc na światowej mapie black metalu. To tam z początkiem lat 90., z piwnicznych czeluści. na światło dzienne wyszły takie grupy, jak Immortal, Gorgoroth czy Burzum. Od kilku lat czarne miasto przybiera więcej kolorów oraz urody, a wszystko za sprawą zdominowanej przez kobiety formacji Octavia Sperati. Pierwszy album "metalowych maniaczek", jak same siebie określają, wydała w połowie czerwca angielska wytwórnia Candlelight. W rozmowie z gitarzystką Gyri S. Losnegaard, Bartosz Donarski starał się prześledzić dotychczasową karierę Norweżek oraz drogę powstawania debiutanckiej płyty "Winter Enclosure".

Nie minę się chyba z prawdą, jeśli powiem, że poza Norwegią mało kto kojarzy dziś nazwę Octavia Sperati. Niespodzianka będzie tym większa, że wasz zespół tworzą same kobiety, grające, nazwijmy to, pełen emocji doom, w jednej ze stolic światowego black metalu. To dość niecodzienne, nie sądzisz?

Oczywiście. Po pierwsze, generalnie rzecz biorąc, nie ma zbyt wielu kobiet grających hard rocka czy metal. Tak w Norwegii, jak i wszędzie indziej. Jeszcze bardziej niecodzienne staje się to wówczas, gdy mamy do czynienia z grupą w pełni żeńską. Oczywiście kuszące było dla nas granie black metalu i zyskanie statusu norweskiego zespołu tego gatunku. Mogłyśmy starać się skorzystać z szacunku i reputacji naszej blackmetalowej sceny.

Reklama

Ale black metal nie byłby dla nas naturalnym wyborem. Słuchamy i lubimy tę muzykę, ale interesujemy się również wieloma innymi stylami. Nasza muzyka jest fuzją różnych osobistych gustów każdej z nas. W trakcie ewolucji zespołu, ten styl stopniowo przybierał kształtów.

Poza "Winter Enclosure" w waszym dorobku odnaleźć można również demo "Guilty". Jak tamte utwory mają się do tych z debiutanckiej płyty?

Cóż, utwory na "Guilty" były pierwszymi, jakie w ogóle zrobiłyśmy. W tamtym okresie nowością było też dla nas samo pisanie i aranżowanie kompozycji. Uważam jednak, że tamto demo ma w sobie te same nastroje i melodie, tyle, że podane w surowszej formie. Na "Winter Enclosure" dodaliśmy trochę szybkości i mocniej pracowałyśmy nad aranżacjami, w których pojawia się więcej różnych niuansów. Ogólnie mówiąc, to naturalna ewolucja od momentu, w którym to wszystko się zaczęło.

Pierwsza rzecz, o której pomyślałem słuchając tego albumu były głosowe podobieństwa waszej wokalistki Silije do Anneke z The Gathering. Nie jestem pewnie pierwszy.

Cały czas słyszymy te porównania! Ale każdy człowiek rodzi się z takim czy innym głosem i tego nie da się zmienić. Zamiarem Silje nie jest próba naśladowania Anneke, czy kogokolwiek innego. To po prostu jej barwa głosu. Sądzę, że Silije jest świadoma tych podobieństw i chce pokazać, że posiada własny i unikalny styl śpiewania. To coś, co stara się udowodnić od samego początku.

Dopóki istnieje tylko kilka zespołów z kobietami za mikrofonem w tym gatunku, dopóty porównania między tymi grupami są niemal nieuniknione.

Przyznam szczerze, że poczułem sporą ulgę, gdy zorientowałem się, że Octavia Sperati nie ma nic wspólnego z wątpliwą modą na odgrzewany gothic metal z panną na wokalu. Mogłyście grać łatwą muzykę dla dobrych dzieci, ale zdecydowałyście się nie iść na skróty. Godne pochwały.

Wielkie dzięki, naprawdę to doceniamy. Motywem założenia tego zespołu nie była chęć przywrócenia do życia jakiś mód, ani też zrobienie czegoś pionierskiego. Nie interesują nas trendy. Robimy to wszystko, dlatego, że autentycznie lubimy metal, a zaczęłyśmy grać, aby wnieść coś do tej sceny. Coś, co zakorzenione jest w naszych muzycznych upodobaniach.

Macie też na koncie wideoklip do utworu "Lifelines Of Depths". Kompozycja ta znalazła się również na innym specjalnym wydawnictwie.

To była metalowa kompilacja składająca się na serię składanek dystrybuowanych przez Music Export Norway (MEN), jako sposób na promocję norweskiej muzyki za granicą. Innymi grupami, które reprezentowały nasz kraj były: Audiopain, Einherjer, Red Harvest i Zyklon. Wybranie nas do udziału w tej płycie było dla nas pewnym zaszczytem

Skąd pomysł na nazwę?

Nazwa Octavia została zapożyczona od imienia siostry cesarza Augustusa, władcy Imperium Rzymskiego. Była rywalką Kleopatry, która nawiasem mówiąc skradła jej męża. Ale nawet pomimo utraty swojego mężczyzny, cieszyła się sympatią i szacunkiem Rzymian, pozostając łagodną, mądrą i silną kobietą o pięknej urodzie. Gdy odkryłyśmy, że w Boliwii istnieje już zespół o ten samej nazwie, dodałyśmy do naszej nazwisko Sperati.

W początkach XX wieku, w naszym miejscowym teatrze pracowała aktorka o takim samym nazwisku. Dziś ponoć nawiedza ten budynek. Mówi się też, że, gdy teatr został spalony, jedyną rzeczą, która pozostała nienaruszona było jej zdjęcie.

Płytę wyprodukowali wam dwaj członkowie Enslaved. Swoje trzy grosze dorzucił też Pytten, w Grieghallen. Jak nawiązałyście te znajomości?

Kilku nagrań dokonałyśmy w Grieghallen, wspólnie z Pyttenem, jednak większość materiału została zarejestrowana w studiu Earshot, w Bergen, za co odpowiedzialni byli Herbrand Larsen i Arve Isdal ? muzycy Enslaved. Znamy ich bardzo dobrze. Z Enslaved dzielimy też tę samą sale prób. Scena metalowa nie jest tutaj zbyt duża i każdy każdego zna. Gdy przymierzałyśmy się do nagrania płyty promocyjnej w 2003 roku, oni byli naszym pierwszym wyborem. Byłyśmy wówczas raczej mało zorientowane w kwestiach nagraniowych i bardzo dobrze się stało, że w tych pierwszych próbach mogłyśmy pracować z kimś, kogo znamy.

Wokół takiego zespołu jak Octavia Sperati musi się kręcić sporo facetów. Jakieś komiczne sytuacje, dziwne zachowania?

Kontaktuje się z nami trochę dziwnych ludzi, ale na szczęście, jak do tej pory, nie było żadnych paskudnych incydentów. Jeszcze!

Dziękuję za rozmowę.

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: bergen | metal | trendy
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy