Reklama

Natalia Kukulska: Bateria wysiada w najgorszych momentach (wywiad)

Natalia Kukulska doskonale zdaje sobie sprawę, jak często postrzegana jest przez pryzmat małej Natalki śpiewającej "Puszka Okruszka", większej Natalki z hitem "Im więcej ciebie tym mniej", a także rodziców - Jarosława Kukulskiego i Anny Jantar. Spomiędzy tych perspektyw wychyla się ambitna i mająca wiele do powiedzenia wokalistka, która właśnie wydała nową płytę "Ósmy plan".

Z Natalią Kukulską rozmawialiśmy nie tylko o nowych piosenkach z albumu "Ósmy plan", ale również o złośliwej jak diabli technologii, fenomenie "50 twarzy Greya", niedocenionym Krzysztofie Zalewskim, hienach cmentarnych i o wspaniałej Annie Jantar.

Michał Michalak, Interia: Na początek mam takie pytanie natury formalnej: poprzedni album "CoMix" był duetem, a ten funkcjonuje jako pani solowy materiał, choć udział pani męża był tutaj równie znaczący. Dlaczego właśnie tak ten album został podpisany?

Natalia Kukulska: - Fajnie, że pan o to pyta, bo mało kto to zauważył. Z jednej strony trochę żałuję, że tamten album był nazwany Kukulska / Dąbrówka, ponieważ gdy się patrzy na listę moich płyt solowych, to jej tam nie ma. Wygląda to tak, jakby jej w ogóle nie było w mojej dyskografii, a przecież to też moja solowa płyta. Z drugiej strony bardzo mi zależało, żeby podkreślić pracę naszego duetu, stąd pomysł, by wydobyć Michała. To był mój pomysł, ale przyznam szczerze, że Michał nie za dobrze się czuł w roli osoby, która też ma brać udział w promocji. Jego ta część pracy bardzo krępuje.

Reklama

Woli drugi plan i pracę artystyczną.

- Zdecydowanie tak. Ja też wolę (śmiech).

Ale ktoś musi (śmiech).

- Tak, ktoś musi wyjść do ludzi i o tym opowiedzieć. Michał nie czuje się zręcznie na wywiadach, jego to trochę peszy. Najbezpieczniej czuje się albo w studiu, albo za bębnami. I to był główny powód, dla którego podpisałam tę płytę tylko swoim nazwiskiem. Ale w sumie cieszę się, że zwróciłam uwagę, że jest to nasza wspólna praca.

Zresztą teraz, przy "Ósmym planie", też to jest wszędzie podkreślane.

- I bardzo dobrze!

Na ile jest harmonijna ta wasza współpraca artystyczna? Więcej sporów toczycie w studiu czy poza nim?

- W ogóle z tymi sporami to u nas jest nuda. Naprawdę nie ma ich za dużo. Jakiś rodzaj podenerwowania czy konfliktu powstaje wtedy, kiedy za dużo się...

[W tym momencie wywiad przerywa splot nieszczęśliwych okoliczności. Nie dość, że rozładowuje się dyktafon, to jeszcze połączenie zostaje przerwane. Dzwonimy do Natalii Kukulskiej ponownie.]

Technologia zawsze zawiedzie w najbardziej newralgicznym momencie!

- Coś o tym wiem. Mam takie traumy z koncertów, kiedy w najgorszych momentach bateria wysiada albo coś innego...

Wtedy jest wielki popłoch?

- Nie ma mocnych na takie rzeczy. Zwłaszcza jak jest o jakaś transmisja.

Najgorzej.

- Miałam taką sytuację w radiowej Czwórce. To był koncert transmitowany na żywo. Oczywiście mikrofon nie zadziałał. Okazało się, że nie miał baterii, a technik, który był w zastępstwie, nie wiedział, jak się baterię wymienia, bo to aż takie skomplikowane było. Wzięłam mikrofon od chórzystki. Ja w ogóle nazywam się Natalia "Przygoda" Kukulska. Przyciągam takie akcje.

Wszystkie prawa Murphy'ego w jednej osobie.

- Tak! To ja (śmiech).

Co symbolizuje ten stary telewizor na okładce "Ósmego planu"?

- To jest pomysł grafika i mojego przyjaciela Adasia Żebrowskiego, którego estetykę bardzo cenię i bardzo mu ufam. Chcieliśmy znaleźć element, który byłby charakterystyczny i spójny dla całego obrazu. Można go interpretować różnie... Telewizor to pozostawienie tego, co zamyka się w jednym kadrze.

- Ja już na poprzedniej płycie śpiewałam, że bardzo ubolewam nad postrzeganiem rzeczywistości w sposób płytki, jednostronny, obrazkowy. Zawsze uważałam, że pod takim obrazkiem kryje się inny plan, drugie dno, znacznie ciekawiej jest szukać głębiej niż pływać tylko na powierzchni.

A na ile komercyjny wymiar albumu, czyli jego wynik na listach sprzedaży, ma dla pani znaczenie przy płycie numer osiem?

- Myślę, że każdy, kto ją usłyszy, będzie wiedział, że nie ma znaczenia. Można ją oczywiście zamykać w kategorii pop, ale kategorie w ogóle są czymś niezwykle ciasnym i totalnie ograniczającym dla muzyki.

- Ja rozumiem, że są potrzebne do tego, żeby łatwiej było coś znaleźć na półce, zweryfikować, ale teraz, w dzisiejszych czasach, to wszystko się ze sobą łączy, tasuje, to jest sprawa niezwykle umowna i, moim zdaniem, kalecząca muzykę. Więc moja płyta to zapewne pop, ale na pewno nie mainstreamowy. Łączy różne gatunki i inspiracje. Zamykam to w formę piosenki, ale staram się, by ta piosenka nie była zbytnio uładzona, staramy się wyciągać rzeczy charakterystyczne, nie bać się innych form niż te, do których przyzwyczaiła nas muzyka pop i to myślę, że słychać na tej płycie.

Potwierdzam.

- No to bardzo się cieszę. Kierowanie się tym, że to ma się spodobać masom... nie mam na to ochoty, ani do tego głowy. Wydaje mi się, że to jest taki etap w życiu, żeby po prostu robić swoje. Oczywiście, każdy, kto coś tworzy, ma nadzieję, że będzie na to odbiorca, że ktoś coś przy tym przeżyje. Natomiast musi to być szczere, w zgodzie z muzyką, bez kalkulacji. Już byłam w tym punkcie komercyjnym w latach 90. i to mi wystarczy. To nie jest miejsce dla mnie, ja już przez to przeszłam.

Powrotu nie ma?

- Nie ma powrotu, ponieważ za bardzo cenię słuchacza i mam zbyt duży szacunek do muzyki. Moje podejście zmieniło chyba to, że sama zaczęłam tworzyć, być autorem tekstów i współautorem muzyki.

No właśnie bardzo przypadły mi do gustu pani zabawy ze słowem, jak choćby w singlu "Miau". To zresztą bodaj najciekawszy tekstowo pani album. Nasuwa mi się pytanie, którzy z tekściarzy są dla pani najbardziej inspirujący?

- Słowo "tekściarz" jest słowem trochę ograniczającym. Od dziecka fascynowałam się poezją. W czasach liceum miałam chłopaka, który był poetą, pisał teksty, później również dla mnie. Obracał się środowisku ludzi z liceum Rejtana w Warszawie, gdzie spotykaliśmy się, czytaliśmy wiersze i był to taki ciekawy świat, gdzie słowo było bardzo ważne.

- To wszystko miało na mnie duży wpływ. Choć przez jakiś czas inni autorzy dla mnie pisali, to ja też uczestniczyłam w powstawaniu tych tekstów do momentu, kiedy stwierdziłam, że skoro tak chcę wszystko wszystkim zmieniać, to może sama spróbuję. Bo aż mi było głupio, kiedy ktoś miał dla mnie pisać, a ja w zasadzie wchodziłam w jego buty. Miałam ciągle sugestie - tu ma być to, tu ma być tamto. Bez sensu. Podjęłam wyzwanie, ale przyznam szczerze, że nie przyszło mi to łatwo.

- Czytałam ostatnio dużo Wisławy Szymborskiej. To jest dla mnie taki rodzaj poezji, który jestem w stanie przełożyć na piosenki. Bardzo do mnie przemawia ten rodzaj obserwacji, użycia słowa, inteligencji. W stu procentach trafia to w moją wrażliwość.

- Nie będę oryginalna, jeśli powiem, że bardzo cenię Kasię Nosowską. Ona jest autorką, która ma swój język. Ten język jest naśladowany przez wielu, których też lubię. Ale zdecydowanie czuję jej wpływ na polskich tekściarzy, to co słyszymy u Meli Koteluk, Karoliny Kozak... jest sporo ludzi zajmujących się muzyką i słowem naraz. Z tego co wiem, u Kasi Nosowskiej teksty często są pierwsze. Ja pisałam teksty już do muzyki. Przyznam szczerze, że momentami to było wyzwanie, które sprawiało, że opadały mi kompletnie skrzydła.

No tak, to są sztywniejsze ramy, nie można sobie folgować.

- Trochę krzyżówka. Wiemy, co chcemy powiedzieć, ale trzeba użyć odpowiednich słów. Jest kilka tekstów, z których jestem na tej płycie dumna. Niektóre powstawały bardzo wolno, inne bardzo szybko. Piosenka "Miau" powstała bardzo szybko. To był taki "zajawkowy" tekst.

Sprawdź tekst "Miau" w serwisie Teksciory.pl!

Jednym z ciekawszych momentów na płycie jest utwór grupy Rezerwat w duecie z Krzysztofem Zalewskim. Mimo zwycięstwa w "Idolu" i bardzo fajnej płyty z zeszłego roku Krzysztofowi wciąż nie udało się odnieść spektakularnego sukcesu na polskim rynku. Czy uważa to pani za pewną niesprawiedliwość dziejową?

- Z jednej strony nie życzę mu, żeby stał się artystą mainstreamowym, bo żeby tak się stało, musiałby się pewnie ponaginać kompletnie. On robi muzykę niszową. Ja jestem totalną fanką jego płyty "Zelig". Przez długi czas nie wyciągałam jej z odtwarzacza. Do teraz jej słucham. Uważam, że jest bardzo oryginalna, nieziemska produkcyjnie, wokalnie i ma taką hipnotyzującą świeżość, że zakochałam się.

- Gdyby to ode mnie zależało, dostałby za nią wszystkie Fryderyki. Myślę, że zdobyła sporo fanów, ale, tak jak pan mówi, nie stała się hitem, prawda? Nie tylko sprzedażowym, ale też nie krzyczano, jak dobra jest artystycznie. Nie wiem, dlaczego tak się stało.

To jest bardzo dobre pytanie, bo ja też właśnie nie wiem.

- Ale cieszę się, że pan się ze mną zgadza, bo rzeczywiście czuję jakiś rodzaj niesprawiedliwości, że tak świetne dzieła nie odnoszą sukcesów, na jakie zasługują.

"Ósmy plan" zbiera natomiast bardzo pochlebne recenzje. Czy jest pani tym zaskoczona czy raczej po cichu na to pani liczyła, znając wartość tych nagrań już wcześniej?

- Ja już zostałam tak przeczołgana przez różne opinie przez całe moje życie... Coś, w co w stu procentach wierzyłam, nagle było bardzo ostro krytykowane... Te recenzje oczywiście dotarły do mnie, są bardzo pochlebne, miłe i bardzo mnie cieszą. Natomiast muszę być zdystansowana i zimna na takie emocje, bo za chwilę ktoś może napisać coś druzgocącego o tej płycie.

Teraz już się nikt nie będzie wychylał (śmiech).

- Wie pan, naprawdę może być bardzo różnie. Wystarczy sobie poczytać opinie w internecie.

Tego nie należy chyba traktować poważnie.

- Nie powinniśmy zaglądać do kanalizacji, to prawda (śmiech).

Pani płyta na listach sprzedaży rywalizuje m.in. ze ścieżką dźwiękową do "50 twarzy Greya". Wielu zachodzi w głowę, jak tak źle napisana książka mogła odnieść tak spektakularny sukces. Jaka jest pani interpretacja tego fenomenu?

- Jestem w stanie sobie wyobrazić panie, które chciały sobie urozmaicić życie intymne różnymi pseudopikantnymi opowieściami z pogranicza "romantic porno", czy jak to nazwać... Taki erotyk pobudzający wyobraźnię określonej grupy kobiet, bo na pewno nie jest to książka dla każdego. Później wszystko poszło już jak burza. Czyli tak: mamy sukces książki, mamy sukces filmu, jaki by on nie był i mamy sukces ścieżki dźwiękowej, jaka by ona nie była.

Domino.

- Tak, takie domino. Jak już jest sukces, to na każdej płaszczyźnie. Za chwilę będzie kolekcja ubrań.

Pewnie już jest (śmiech). Spotkałem się z takim zdaniem wypowiedzianym przez panią w jednym z wywiadów: "Moje dziecięce śpiewanie ciągnie się za mną do dziś". Czy traktuje to pani jak balast?

- Ja nie mam złych uczuć do tych wspomnień, bo one są znakomite. Jest to jednak jakieś ograniczenie w patrzeniu na mnie. Mam już prawie 40 lat. Dwa dni temu rozpoczęłam ostatni rok z trójką z przodu.

No to jeszcze!

- Jeszcze cały rok będę się cieszyć tą trójką. Ludzie, którzy nie śledzą wnikliwie, co się ze mną dzieje, mają kilka perspektyw, przez które na mnie patrzą. Jedna perspektywa to śpiewające dziecko, druga to jest ten rodzaj muzyki, jaki wykonywałam w latach 90., czyli początek mojej drogi zawodowej, a poza tym jeszcze są rodzice.

- Z tyloma perspektywami patrzenia i upraszczania człowiekowi nie jest łatwo, jeżeli chciałby się rozwijać i robić swoje. Na pewno jest to jakiś rodzaj balastu. Być może stało się to źródłem mojej ambicji, być może z tego powodu chciałam komuś coś udowodnić. Zwariowałabym, gdybym sama musiała na siebie patrzeć przez te pryzmaty.

Sprawdź tekst "Na koniec świata" w serwisie Teksciory.pl!

14 marca przypada 35. rocznica śmierci Anny Jantar. Przeboje pani mamy nie tylko nie pokryły się kurzem, ale notują miliony odtworzeń w sieci - więcej niż ma wielu aktualnych wykonawców uznawanych za wiodących. Na czym polega ten fenomen?

- Jest to dla mnie bardzo miłe, że ludzie pamiętają o mamie, że miałam mamę, która mocno odznaczyła się w polskiej piosence. Ja w zasadzie nic nie muszę robić, oprócz tego, że zależy mi na tym, żeby rzeczy, które są wydawane, miały określoną jakość - żeby były dobre wersje piosenek, żeby była dopracowana oprawa, żeby pokazać to, co było w twórczości mojej mamy ciekawe, fajne i na przykład jeszcze nieodkryte.

- Trudno jest mi powiedzieć, co spowodowało ten fenomen. Myślę, że jest to połączenie wielu kwestii. Na tamte czasy moja mama robiła rzeczy ciut wyprzedzające epokę, zwłaszcza pod koniec życia nagrywała utwory, które były bardzo nowatorskie, choćby "Nic nie może wiecznie trwać". To była zupełnie nowa ścieżka. Poza tym mama była lubiana. Po prostu. Miała w sobie taki rodzaj ciepła i serdeczności, które sprawiły, że Polacy ją pokochali. A kiedy zginęła, cała Polska żyła tym tematem... Straciła życie, będąc u szczytu kariery, twórczości, kiedy jej piosenki hulały po listach przebojów. I nagle jej nie ma. Została pustka. Myślę, że również dlatego tak często wspomina się moją mamę.

- Zdarzają się jednak różne publikacje, które mnie przerażają. Jest mnóstwo, przepraszam, że użyję mocnego wyrażenia, hien cmentarnych, które żerują, by wyciągać tematy, manipulować faktami, grzebać w życiu prywatnym, ja w to jestem wciągana... Nawet dzisiaj rano przeczytałam publikację, gdzie napisano o moim stosunku do jakiejś książki... gdzie ja nawet nie wiedziałam, że jest jakaś książka. Szczerze mówiąc, trzeba mieć na to żelazne nerwy. Chyba nie mogę na to reagować, bo znowu będę żyła przeszłością, a nie o to mi chodzi.

Całe życie można by pewnie poświęcić na sprostowania. Pamiętam, jak rozmawiałem z panią Danutą Grechutą i ona była załamana sensacyjnymi publikacjami na temat Marka Grechuty.

- Mnie przeraża, jaką człowiek potrafi mieć naturę, jak potrafi być perfidny, jak potrafi kombinować. To jest smutne. Teraz jestem wciągana w różne historie, czytam, że nie mogę promować płyty, bo jestem zdruzgotana, leżę i nie wychodzę z domu. Uśmiałam się jednak gdy przeczytałam tytuł "Tajemnica zaginionej kołysanki" - skąd ci ludzie to wymyślają? Mam bliski kontakt z Natalią Niemen, która też przeżywa różne katusze i niesprawiedliwości. To trochę taki nasz los. Trzeba się na to uodpornić.

No to może zakończmy na tę smutną, melancholijną nutę.

- Ale naprawdę potrafię się czasem szczerze uśmiać z tych głupot.

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Natalia Kukulska
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy