Reklama

"Myślałem, że to kawał i sztuczna krew..."

W sobotę (16 kwietnia) grupa IAMX wystąpi w warszawskiej Stodole, gdzie będzie promować najnowszy album zatytułowany "Volatile Times". Można być pewnym, że hala w stolicy zostanie wypełniona, bo zespół charyzmatycznego Chrisa Cornera ma w naszym kraju sporą rzeszę oddanych fanów. To między innymi wierni wielbiciele formacji byli przedmiotem rozmowy z Chrisem Cornerem, który opowiedział Arturowi Wróblewskiemu także o tematach poruszanych na najnowszej płycie, jak muzyczny show-biznes czy świat celebrytów.

Zanim rozpoczęliśmy rozmowę, zapytałem Chrisa o jego zdrowie. Artysta pod koniec marca złapał jakiegoś wstrętnego wirusa i była obawa, że koncert w Polsce może nie dojść do skutku. Na szczęście z liderem IAMX wszystko już w porządku i - jak sam artysta stwierdził - "znów czuje się jak człowiek".

Powiedziałeś, że po latach bicia głową w mur, za sprawą "Volatile Times" wreszcie nastąpił przełom. Co oznaczają te słowa?

- To, że muzycznie to najbardziej nieprawdopodobna rzecz, jaką udało mi się stworzyć. Najlepsza. Ale mam tu na myśli moje osobiste osiągnięcia. Eksplorowałem terytoria i tematy, których wcześniej nie badałem. I mówię tutaj o swoim wnętrzu, bo sporo rzeczy na tym albumie opowiada o osobistych przeżyciach. Ale jest też sporo tematyki politycznej i antyreligijnej. Spraw, które stały się dla mnie znaczące. To prawdopodobnie najbardziej szczery album, jaki do tej pory nagrałem. Byłem na nim szczery przede wszystkim wobec siebie.

Reklama

Jednym z tematów poruszanych na płycie jest również muzyczny show-biznes. W jednym z wpisów na swoim blogu ostro skrytykowałeś osobę, która wrzuciła do internetu "Volatile Times". Jaka przyszłość czeka zatem rynek muzyczny i artystów w tych "gwałtownych czasach"?

- Czułem to od zawsze i powoli staje się to dla mnie coraz bardziej oczywiste, że pomiędzy artystą a publicznością musi istnieć pewien poziom porozumienia. Nić porozumienia pomiędzy szczerymi wobec siebie osobami. Oczywiście, nie mam prawa wypowiadać się w imieniu każdej osoby, ale mogę powiedzieć, że w moim mniemaniu sprawy zmierzają w kierunku stanu, kiedy muzyka przestanie interesować artystów. Nie tylko ze względów finansowych, bo to przestaje się opłacać, ale także dlatego, że tego typu sytuacje, jak wycieknięcie albumu do internetu, nie tylko dosłownie zabierają nam muzykę.

- Wydaje mi się, że osoby słuchające muzyki IAMX mają świadome i moralne podejście do tego przedsięwzięcia. I wiedzą, że trzeba je wspierać, dlatego większość z nich kupuje płyty. Oczywiście, pewnie kilka osób nie darzy tego zespołu takim szacunkiem i nie kupuje albumów, tylko nielegalnie ściąga muzykę. To też w porządku, bo zawsze przewidywałem, że sprawy zmierzają właśnie w tym niewłaściwym kierunku. Nie zaskoczyło mnie też, że "Volatile Times" za sprawą jakiejś osoby wyciekło do internetu. Niektórzy ludzie po prostu tacy są. Ale jeśli masz świetne porozumienie ze swoją publicznością, to oni będą cię wystarczająco szanować, by wspierać twoją pracę. A jeżeli tego nie będą robić, to ja nie będę w stanie więcej tworzyć muzyki.

W mojej opinii twoi fani to rzeczywiście osoby bardzo świadome, a nawet coś więcej. Wydaje mi się, że IAMX wykreował grupę zaangażowanych fanów, także w Polsce gdzie jesteście bardzo popularni.

- Naprawdę? Dziękuję bardzo. Jaki jest sekret? Nie wiem, najprawdopodobniej istotna jest tu szczerość, o której mówiłem. IAMX to nie jest plastikowy, popowy projekt, kontrolowany przez machinerię przemysłu muzycznego, która wytwarza wrażenie, że coś jest prawdziwe, a w rzeczywistości prawdziwe nie jest. A IAMX jest prawdziwy i ludzie to czują, bo potrafią odróżnić szczere wypowiedzi od takich, w których ktoś coś mówi, bo mu się wydaje, że takie słowa powinny paść.

- Ale szczerość to nie wszystko, bo przecież mógłbym codziennie prowadzić bloga, w którym wypisywałbym, że właśnie zjadłem obiad, a teraz idę się wysrać. To nie jest ten poziom szczerości, o którym mówię. Mnie chodzi bardziej o wyruszenie we wspólną podróż. Moi fani to czują, a ja dzięki temu czuję kontakt z nimi. I rozumiem, dlaczego czynią to w tak oddany sposób.

Kolejnym tematem poruszanym na "Volatile Times" są celebryci. Czujesz się jak jeden z nich? Jesteś gwiazdą?

- Nie, nigdy nie czułem się w ten sposób. Wydaje mi się, że lubię badać taką tematykę. Ale w taki sposób, by odczuwać i inspirować się negatywnymi emocjami wynikającymi z kultury celebrytów. Ja dosyć wcześnie zostałem umieszczony w sytuacji bycia w odnoszącym sukcesy, komercyjnym zespole [Chris mówi o grupie Sneaker Pimps - przy. AW]. Doświadczyłem bycia celebrytą w młodym wieku, bardzo szybko i bardzo intensywnie. Zobaczyłem, że to coś obrzydliwego. Coś, co mnie zupełnie nie interesuje. A im bardziej wsiąkałem w tą sytuację, tym bardziej się jej brzydziłem. Odrzucała mnie ta cała machineria, pracująca wokół celebrytów. Świat gwiazd to coś, co nie istnieje w rzeczywistości i nie jest prawdziwe, a jednak ludzie odbierają to jako prawdziwą sytuację. To równocześnie coś wyniszczającego. Dlatego jest to dla mnie temat bardzo ciekawy do badania i odkrywania. Zwłaszcza dla osoby takiej jak ja, która wciąż jest wystawiona na działanie tej machinerii. To fascynujący temat.

Miałem okazję rozmawiać z osobą organizującą koncert IAMX w Krakowie i usłyszałem, że dochodziło tam prawie do "beatlemanii". Oczywiście na mniejszą skalę, ale jednak. Twoi fani potrafią zachowywać się w szaleńczy sposób, prawda?

- (śmiech) Tak, ale czasami jest to dla mnie dziwna i niekomfortowa sytuacja, bo jestem osobą, która w ogóle nie jest zainteresowana byciem celebrytą. Ten moment, kiedy wychodzę na scenę, a na sali panuje ta atmosfera oczekiwania i czuje się energię... Zawsze wtedy zastanawiam się: "Czy ja jestem tą osobą, która weszła na scenę? Czy ja jestem bogiem? Czy jestem tego wart?". Mnóstwo tego typu pytań pojawia się w mojej głowie. Ale mam na to receptę. Po prostu trzeba mieć poczucie humoru i dystans wobec siebie. Uwielbiam moich fanów za to, że z taką pasją podchodzą do mojej muzyki, bo ja również traktuje ją z pasją. Tak jak zresztą przesłanie płynące z moich piosenek, bo to bardzo poważne przesłanie. Oczywiście, w utworach jest również czarny humor, ale to o tych poważnych sprawach chcę bardziej rozmawiać. Nie oznacza oczywiście, że ja cały czas jestem osobą z moich kompozycji. Wydaje mi się, że moi fani to rozumieją. Jak również humor w tych utworach i fakt, że oni sami mogą się nim pobawić. Moja muzyka ma im otworzyć drzwi, za którymi oni sami już mogą przemyśleć pewne sprawy. A na koncertach IAMX mogą wyrażać własne osobowości. To oczywiście działa w dwie strony, bo ja również czerpię z mojej publiczności i ich energii.

- Było wiele takich sytuacji, kiedy moi fani przekraczali pewną granicę. Są pozytywne historie, ale też takie, które wolałbym, by nie miały miejsca. Na przykład na jednym z koncertów wyszedłem na bis, by zagrać sam piosenkę w wersji akustycznej. W pierwszym rzędzie tuż przede mną stała dziewczyna, której torebka leżała na scenie. Przez cały czas krzyczała i prosiła mnie, by zaśpiewał jedną z piosenek. Kiedy wreszcie zacząłem grać ten utwór, ona zaczęła czegoś gwałtownie szukać w torebce. Później wyciągnęła żyletkę i podcięła sobie żyły. Na moich oczach, tuż pod sceną... Przepraszam za to co teraz powiem, ale początkowo myślałem, że to jakiś kawał i sztuczna krew. Dalej śpiewałem piosenkę i pomyślałem, że to dosyć zabawny wyraz czarnego humoru... Okazało się, że to wcale nie jest żart. Ta dziewczyna trafiła do szpitala...

- To był naprawdę bardzo zły i smutny przykład ekstremalnego i emocjonalnego przeżywania mojej muzyki. Oczywiście, takie sytuacje na szczęście nie zdarzają się na co dzień, ale jednak się zdarzają. Szczerze mówiąc jestem tym przerażony, bo nikt nie chciałby doświadczyć takich sytuacji. W większości reakcje moich fanów są jednak bardzo pozytywne.

To rzeczywiście wstrząsająca historia. Zmieńmy temat. O ile na kontynencie IAMX jest dobrze znany, to w Wielkiej Brytanii - skąd przecież pochodzisz - zespół nie jest tak popularny?

- Brytyjczycy w ogóle nie znają IAMX. To znaczy, kiedy gramy koncerty w Londynie, zawsze pojawia się grupa wiernych fanów i te występy zawsze są udane. Londyn to pewniak. A reszta kraju? Wydaje mi się, że nie wiedzą zbyt wiele o IAMX. Oczywiście, za sprawą internetu to się pewnie zmienia, ale tak naprawdę nigdy nie mieliśmy okazji zagrać w północnej Anglii. Nie przejmuję się tym jednak, bo nigdy nie było to moim celem (śmiech). Zresztą odkąd pamiętam czułem się bardziej jak Europejczyk z kontynentu. Koncerty w Londynie są zawsze przyjemnością, ale pojawiamy się tam wtedy, gdy ma to sens i gdy nam to się opłaca, bo przecież ja mieszkam w Berlinie.

Dziękuję za rozmowę.

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: show-biznes | kawał | IAMX
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy