Reklama

Myles Kennedy: Najfajniejszy dzieciak w szkole (wywiad z Alter Bridge)

Kto śpiewał z Led Zeppelin, śpiewa ze Slashem, a do tego stoi na czele jednego z najciekawszych zespołów współczesnego rocka? Jest jedna taka osoba - Myles Kennedy! Jego Alter Bridge właśnie wydaje nowy album, "Fortress", a w tematach rozmowy z wokalistą (i gitarzystą) można przebierać.

Bo jak tu nie spytać o próby z Jimmym Pagee'm, Johnem Paulem Jonesem i Jasonem Bonhamem, które Myles odbył, gdy Robert Plant postanowił zrezygnować z Led Zeppelin? Jak nie poruszyć tematu Slasha i piosenek Guns N' Roses, które Kennedy co wieczór wykonuje na żywo - i które wykonał także w Polsce, 13 lutego 2013 r.?

Jak nie dopytać o Creed - megagwiazdę amerykańskiego rocka, której legendę musiał udźwignąć, niejako przejmując obowiązki wokalisty Scotta Stappa? I jak nie zahaczyć o Velvet Revolver - zespół, w którym Myles mógł śpiewać, a który wciąż poszukuje wokalisty? O tym wszystkim artysta opowiedział nam podczas spotkania w Berlinie. Zaczęliśmy jednak od czwartej płyty Alter Bridge, rewelacyjnej "Fortress".

Reklama

W jaki sposób zareklamujesz "Fortress" słuchaczom?

- Jeśli jesteś fanem Alter Bridge, ta płyta pokaże ci ewolucję zespołu. To, jak staramy się przekraczać muzyczne granice, zwłaszcza w kwestii aranżacji. Jak podejmujemy wyzwania. Odkryliśmy bowiem na płycie "Blackbird" z 2007, że ludzie lubią naszą epicką stronę, nasze muzyczne podróże. Nie baliśmy się ich tutaj, mamy przynajmniej trzy utwory dłuższe niż pięć minut. Jeśli więc lubisz długie numery, kup "Fortress" (śmiech).

Ale są tu także hity?

- Tak, są utwory z wielkimi refrenami, krótsze. Staramy się utrzymać równowagę, dbamy przykuwające uwagę górki i dołki, o dynamikę - nie, że w kółko to samo.

O czym śpiewasz na tej płycie? O upadających fortecach?

- Rzeczywiście, utwór tytułowy skupia się na tej prawdzie o życiu, że nic nie trwa wiecznie. Kiedy byłem młody, wierzyłem, że pewne rzeczy będą trwały w nieskończoność, lub przynajmniej tak długo, póki ja żyję. Ale tak nie jest. Związki się rozpadają - przyjaźnie, małżeństwa, instytucje, systemy wierzeń. Wszystko się zmienia - i to jest ciekawy temat.

Podobno uważasz, że albumy są mniej ważne, niż koncerty - to prawda?

- Nie, i jedne i drugie są potrzebne. Oczywiście w kwestii finansowej, koncerty zawsze wymagają, by zapłacić, żeby je obejrzeć. A płytę, jak się uprzesz, ściągniesz za darmo z sieci. Dlatego też zespoły polegają bardziej na koncertowaniu, jeśli chcą zarobić na chleb. Ja osobiście wciąż uwielbiam proces tworzenia albumów tak samo jak występowanie. Niektórzy nie znoszą nagrywania, inni nie cierpią tras, dla mnie wszystko ma dobre i złe strony. Podczas tras jesteś z dala od rodziny, nie zawsze wszystko idzie jak trzeba. Ale to wciąż fantastyczny sposób na życie. Nie mogę narzekać.

Zazdrościsz grupie Creed, na gruzach której powstał w 2004 roku Alter Bridge, a która sprzedała 30 milionów płyt?

- Czy im zazdroszczę? Cóż, bez dwóch zdań sprzedali masę płyt, bo działali w czasie, kiedy przemysł muzyczny był jeszcze w świetnej kondycji. Ludzie wciąż kupowali płyty. Dopiero około roku 2000 wszystko zaczęło się zmieniać. Problem jednak w tym, że nie wiem, jak bym sobie poradził z takim sukcesem, w zespole, który jest tak wielki. Zawsze wolałem nie być na widoku, nie być obserwowanym. Czy fajnie sprzedać tyle płyt? Bez wątpienia, świetna sprawa, wielki rozrost ego. Ale nie wiem, jak bym się w tym odnalazł.

Ja sam bardzo lubię Alter Bridge, za to nie przepadam za Creed. To coś dziwnego?

- U niektórych jest dokładnie odwrotnie. Creed jest inny, chociaż są podobieństwa - Mark ma wyjątkowy styl gry na gitarze, Scott i Brian mają szczególny feeling rytmiczny. Ale wokalnie Scott i ja jesteśmy zupełnie inni, inne są aranżacje

Nie mogę nie spytać cię o Led Zeppelin. Czy kiedy grałeś z nimi próby w 2008 i 2009 roku, to było spełnienie dziecięcych marzeń?

- Tak (śmiech). Żartujesz? To był kompletny odlot. Do tej pory wciąż o tym myślę. Były momenty, kiedy rozglądałem się po sali i myślałem, że otaczają mnie ludzie, którzy w zasadzie stworzyli ten styl w muzyce. Nie sądzę, że kiedyś mogłem w ogóle marzyć o czymś takim, chyba nie marzyłem. Nie usiadłem nigdy myśląc, jak by to było zaśpiewać z nimi. A kiedy to się stało, było raczej na zasadzie: chyba sobie żartujecie!

Żałujesz, że nic z tego nie wyszło?

- Wiesz co, samo to, że byłem tam z nimi, byłem częścią tego wszystkiego, to więcej niż mógłbym chcieć. Myślę, że oczekiwania świata wobec tego projektu były tak duże... Nie wiem nawet jaki był ostateczny cel tych prób. Ale naprawdę trudno byłoby komukolwiek... Zająć pozycję Roberta Planta to prawie niemożliwe.

Myślisz, że Led Zeppelin zrobią jeszcze coś wspólnie?

- Strasznie bym tego chciał. Ale wiesz, ja jestem fanem. Oni są najwięksi, bardzo bym chciał zobaczyć ich jeszcze razem.

Opowiedz mi o Slashu. Czy jest tak fajny, jak ludziom się wydaje? I na jakiego wygląda?

- O tak. Wiesz, kiedy byłem w liceum, miałem jakieś 14-15 lat, był w szkole jeden dzieciak, który był po prostu najfajniejszy ze wszystkich. Nie można określić dlaczego, po prostu taki był. Od tamtego czasu nie czułem czegoś takiego wobec nikogo - aż do momentu, kiedy poznałem Slasha. Jest naprawdę w porządku, bardzo inteligentny, szalenie utalentowany, jeden z najlepszych gitarzystów, jakich znam. Jest świetny. Klawy gość!

Ale musi mieć jakieś wady, czyż nie?

- Ja tam żadnych nie zauważyłem. Bardzo dużo czyta, ale chyba chciałbyś czegoś bardziej pikantnego. Wszystkie akcje, które odstawiał w przeszłości... Jestem z nim od czterech lat i nie widziałem niczego takiego. Teraz pije kawę. A ja piję herbatę - gdzie jest moja herbata?

Czemu nie wyszło ci śpiewanie z Velvet Revolver? Przecież byś się nadał, przyjaźnisz się ze Slashem. I dwukrotnie dostałeś taką propozycję.

- Kiedy propozycja przyszła pierwszy raz, w 2002, byłem na takim właśnie etapie kariery, po rozpadzie zespołu The Mayfield Four: wypalony, wypadłem z biznesu. I coś tak wielkiego - to było dla mnie za dużo, żeby się zaangażować. Zresztą nie wiadomo wcale, czy by mnie wzięli, mogłem odpaść na przesłuchaniach. Kiedy odezwali się kilka lat później, zakładali pewnie, że jestem wolny, bo odrodził się Creed. Ja jednak wiedziałem, że Alter Bridge nagra nowy album, za to nie wiedziałem, czy Velvet Revolver też to zrobi i czy będzie chciał grać trasę. Rozmawialiśmy z Markiem, mieliśmy plany na przyszłość. I czułem, że angażowanie się w Velvet Revolver nie byłoby właściwe. Poza tym wciąż pracowałem nad solową płytą... Wierz mi jednak, ta propozycja bardzo mi pochlebiała. Bo to wspaniały zespół.

Wciąż masz szum w uszach, którego nabawiłeś się w 2002 roku?

- O tak. Słyszę go głośniej niż cokolwiek innego w tym pomieszczeniu. To ciężka sprawa. Ale można się przyzwyczaić. Ja się przyzwyczaiłem i nie wariuję od tego - a znam takich, co wariują. Po prostu tu jest. Bzzzz...

I można z tym śpiewać i występować?

- Taak, to nie jest jak głośna muzyka w samochodzie, to po prostu przyjaciel, który ciągle do mnie mówi. Może byś się kurde zamknął? (śmiech)

Byłeś w Polsce dwukrotnie. Chciałbyś coś przekazać polskim fanom?

- Pierwszy raz byłem w Polsce z Alter Bridge i, serio, było nieziemsko. Nie wiedzieliśmy czego się spodziewać, tymczasem zaangażowanie słuchaczy było niesamowite. Kiedy wróciłem ze Slash And The Conspirators - to samo. Ogromnie się cieszę, że jesteście i że kochacie rock'n'rolla. I dlatego właśnie do was wrócimy. Kiedy ludzie są pełni pasji wobec muzyki, my jesteśmy pełni pasji wobec nich.

Zobacz teledyski Alter Bridge na stronach INTERIA.PL!

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Alter Bridge | Slash | Myles Kennedy
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy