Reklama

"Muzyki tanecznej nie było"

Latem 2006 roku polską komercyjną scenę muzyczną zdominowały produkcje spod znaku dance. Obok duetu Kalwi & Remi i DJ-a Krisa, popularność zdobył także MBrother i przebój "Trebles". Mikołaj Jaskółka, bo tak naprawdę nazywa się MBrother, z okazji premiery płyty "Just In The Mix" opowiedział portalowi INTERIA.PL o swoim wykształceniu muzycznym, poziomie krajowej sceny muzyki tanecznej i trendach w światowej muzyce komercyjnej.

Jesteś absolwentem szkół muzycznych. Jak nabyta fachowa wiedza jest przez ciebie wykorzystywana podczas komponowania muzyki techno czy dance, która uważana jest za domenę "samorodnych talentów"?

Tak, ukończyłem szkołę muzyczną I stopnia w Oświęcimiu na fortepianie. Przy okazji chciałem podziękować mojej nauczycielce, która na początku chyba za bardzo we mnie nie wierzyła, ale teraz już wierzy (śmiech). Po liceum ogólnokształcącym zdecydowałem się na wyższe studia muzyczne w Cieszynie. W ich trakcie zacząłem zajmować się produkcją muzyki tanecznej, a po ich ukończeniu zająłem się także jej promocją, by wszystko sfinalizować.

Reklama

To nie jest do końca tak, że muzykę techno i ogólnie muzykę taneczną może tworzyć laik. Oczywiście, wykorzystuję swoja wiedzę muzyczną w każdym stopniu produkcji, przy komponowaniu melodii, linii wokalnych, rozłożeniu całej harmonii. To jest o tyle wygodniejsze i przydatne, że przyspiesza całą produkcję muzyczną. Jest ona też barwniejsza i wygląda tak, jak sobie zamarzę.

Jakie jest twoje największe dotychczasowe osiągnięcie?

Moje osiągnięcia? Udało mi się wydać muzykę w kilu krajach zagranicą, na kilku kontynentach. To nie tylko Europa, ale też Azja. W tym tylko roku skończyłem dwadzieścia produkcji - a mamy dopiero wrzesień. Nie liczę pozostałych lat, bo zgubiłem się w rachubie...

Ale najważniejsze jest to, że moja muzyka podoba się ludziom, że mogłem znaleźć tutaj w Polsce partnera, który mi ją wydał, czyli My Music. I że ukazał się mój album "Just In The Mix", który skromnie polecam (śmiech).

Wspomniałeś My Music. Jak trafiłeś do tej wytwórni? Czy spowodował to sukces Kalwi & Remi?

Szczerze mówiąc wyglądało to tak, że jako wydawnictwo Goblin Records działaliśmy już w kilku krajach i szukaliśmy w Polsce dobrego partnera. W każdym kraju mamy taką firmę, z którą pracujemy i ustalamy strategię wydawniczą. Tylko w Polsce było inaczej.

Widząc działania My Music z muzyką taneczną - a zrobili coś, czego nie zrobiono wcześniej, muzyki tanecznej nie było, wszystko zaczęło się od "Explosion" Kalwi & Remi - skontaktowaliśmy się z Remikiem [szef My Music - przyp. red.]. To była chwila. Akurat wysoko stała jedna z naszych produkcji na listach niemieckich i austriackich, przedyskutowaliśmy całą sprawę i wszystko potoczyło się w mgnieniu oka. Oczywiście na plus. I miejmy nadzieję, że będzie tak dalej.

A co możesz powiedzieć o Goblin Records?

Goblin Records jako firma działa już około 15 lat i należy do mojego ojca. Z inicjatywą otworzenia labela wpadłem jakieś 3-4 lata temu. I powoli podpisywaliśmy umowy z innymi firmami, wyjeżdżałem też na targi muzyczne, gdzie proponowałem innym wytwórniom sprzedaż naszego materiału. Tak jak to wygląda na całym świecie.

W ten sposób zdobyliśmy przedstawicielstwa w Niemczech, Austrii i nawet w Japonii i Indonezji, a także w wielu innych krajach.

Nasi forumowicze zastanawiali się, czy MBrother jest Polakiem. Czy oznacza to, że twoje produkcje są tak dobre i nie odstają od światowego poziomu, czy też nasza scena dance jest po prostu tak słaba?

Jest mi bardzo miło, że ludzie uważają moje utwory za muzykę na wysokim poziomie. Z mojej strony dokładam wszelkich starań, by była to muzyka na wysokim poziomie. Nie wiem, czy to mi się udaje, ale staram się. Ale z tego, co widać po wypowiedziach forumowiczów, tak właśnie jest.

Natomiast jeśli chodzi o muzykę w Polsce, to mamy wielu zdolnych ludzi. Naprawdę. Potrafią robić muzykę i przysyłają ją do naszej wytwórni. Z tym, że często tym osobom brakuje finalnego wykończenia produkcji, brakuje strony muzycznej...

Jeśli tylko mogę to staram się pomóc. Czasami jednak za szybko chcą wszystko zrobić. Ale wydaje mi się, że jeżeli taka zdolna osoba przejdzie przez odpowiedni tryb czasowy - że tak powiem - wszystko skończy się dobrze.

Czy z muzyki tanecznej da się wyżyć w naszym kraju?

Czy się da? (śmiech) Da się. Z tym, że pewne organizacje, które zajmują się ściąganiem tantiem - pozdrawiam panie, które przełączają mnie z telefonu na telefon - muszą troszeczkę szybciej podziałać. Myślę, że idzie to w dobrym kierunku.

Do kogo kierujesz swoją muzykę?

Swoją muzykę kieruję do osób, które nie tyle chcą odpocząć, co raczej chcą się zabawić i potrzebują swobody. Wiadomo, że takich dźwięków nie słuchają tylko młodzi ludzie, ale także starsze osoby, co sam zauważyłem. Ludzie wracający po pracy czy idący do klubu potrzebują czegoś łatwego i przyjemnego. Coś, co łatwo zapamiętać i łatwo wchodzi do głowy.

Tworzę także trudniejszą muzykę, ale ona sprzedaje się przede wszystkim na Zachodzie.

A jakiej muzyki słuchasz prywatnie?

Naprawdę wszystkiego. Również zawodowo robiłem różne rzeczy. Na przykład na studiach napisałem partyturę na orkiestrę, dyrygowałem chórem. Robię też rzeczy ambientowe i trance'owe.

Ale to, co można wydać, co ludzie chcą słuchać, to jest muzyka komercyjna. Staram się nadążać za rynkiem, za tym, czego chcą słuchać ludzie.

Czy zatem komponując starasz się nagrać coś, co spodoba się ludziom?

Mnie również podoba się ta muzyka. Nie jest tak, że nagrywam coś dla ludzi i mówię sobie: "Kurcze, ale to jest kijowe. Ale wiadomo, że ludzie to łykną i wydamy to". Nie, to nie jest tak. Utwór musi spodobać się mnie, ale także odbiorcy.

To wcale nie jest takie łatwe, jak się na pozór wydaje. Można napisać wiele utworów, ale trudno jest chociaż z jednym z nich trafić do ludzi.

Tobie się to udało za sprawą "Trebles"...

Z tym utworem związana jest ciekawa historia, bo powstał on bardzo spontanicznie. Cała struktura piosenki powstała w 10 czy 15 minut. A później były już tylko wykończenia. To był jeden wielki przypadek. Usiadłem w studiu i pomyślałem, że zrobię coś takiego, czego niektóre osoby, muzycy, mogliby się powstydzić. Stwierdziłem, że zamknę się i zrobię coś, co będzie podobać się ludziom i mnie. Zrobiłem to dla żartu. To była chwila. Utwór wypłynął i spodobał się, z czego jestem bardzo zadowolony.

A jak powstał animowany teledysk do "Trebles".

Klip wyprodukował mój dobry przyjaciel z FTB Film Studio. To były dwa dni pracy, a razem z nim pracował człowiek, który składał całość w Irlandii. Zdjęcia były zrobione w Polsce, a całość została realizowana i montowana właśnie w Irlandii. Stamtąd przyszła prosto do Polski, a później trafiła na wasze ekrany.

A masz już kolejny przebój w zanadrzu?

Następnym singlem promującym "Just In The Mix" będzie "What (remake)", czyli nowa wersja utworu "What", który wydałem już półtora roku temu. Z tym, że to będzie nowa wersja, która powstała jakieś półtora miesiąca temu.

Piosenka bardzo mocno nawiązuje do "Trebles", dlatego mam nadzieję, że każdemu przypadnie do gustu. Klip na razie zostaje owiany tajemnicą (śmiech).

Jak podobają ci się współczesne trendy w komercyjnej muzyce elektronicznej, które wyznaczają na przykład produkcje Pharrela Williams czy Timbalanda?

Tutaj mógłbym wrócić do tego, co już wcześniej powiedziałem. Z muzyką komercyjną trzeba dotrzeć do ludzi. A w muzyce komercyjnej ludzie nie zwracają dokładnie uwagi na brzmienie. Nie twierdzę jednak, że brzmienie trzeba olewać. Dobiera się brzmienie i muzykę tak, by jak najlepiej się tego słuchało.

Dziękuję za wywiad.

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: przebój | śmiech | muzyka
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy