Reklama

Monika Kuszyńska: "Wszyscy we mnie wierzą"

Wszyscy fani zespołu Varius Manx zastanawiali się nad jego przyszłością, gdy stało się faktem, że odchodzi od niego Kasia Stankiewicz. Co bardziej tragiczne scenariusze kreślone w wyobraźni wielbicieli twórczości grupy, zakładały pewnie nawet możliwość zniknięcia jej ze sceny. Robert Janson jednak nigdy się nie poddaje, a że przy tym los mu sprzyja w trudnych momentach, przypadkiem spotkał Monikę Kuszyńską. Po niedługim czasie okazało się, że to ona będzie następczynią Kasi Stankiewicz. Z Moniką właśnie Varius Manx zarejestrował pierwszy po czteroletniej przerwie album z nowymi piosenkami. Lesław Dutkowski rozmawiał z Moniką Kuszyńską tuż przed premierą płyty "Eta" między innymi o tym jak się czuje w zespole, jak postrzega jego lidera i czy jest przygotowana na porównania do swoich poprzedniczek.

Czy granie w Varius Manx traktujesz jako spełnienie marzeń? Kiedyś byłaś przecież fanką tego zespołu, a teraz stoisz na scenie obok tych, których podziwiałaś?

Oczywiście, że jest to spełnienie wielkiego marzenia i szczerze mówiąc, chyba jeszcze nie do końca dowierzam temu, co się dzieje.

Ale przecież miałaś już okazję pracować z chłopakami w studiu, poznać ich.

Tak. My już mamy kilkanaście koncertów za sobą i wiadomo, że stało się to dla mnie normalne w pewnym sensie, ale kiedy stoję koło Roberta Jansona i pozostałych muzyków z Varius Manx, uświadamiam sobie ile tak naprawdę miałam szczęścia.

Reklama

Z tego co mi wiadomo, wcześniej śpiewałaś rocka w zespole Fahrenheit. Czy ten zespół miał na koncie jakieś wydawnictwa?

Był jeden singel wydany przez Universal. Miał być drugi, ale jakoś nie doszło do tego. To była muzyka pop rockowa, może bardziej z tendencją do rocka, ale mimo tego przypominająca troszeczkę dokonania Varius Manx, tak więc zmiana stylu w moim przypadku nie jest zbyt duża.

Czy jesteś już psychicznie przygotowana na to, że będziesz porównywana do swoich poprzedniczek - Anity Lipnickiej i Kasi Stankiewicz?

Ciężko powiedzieć. Wszyscy zadają mi pytanie, czy nie boje się tych porównań. Czy jestem przygotowana, to się jeszcze okaże, bo na razie nie spotkałam się bezpośrednio z krytyką czy oceną negatywną mojej osoby. Szczerze powiem, że nie wiem czy jestem przygotowana. Akurat jestem w tej dobrej sytuacji, że jestem w zespole i wszyscy w nim wspierają mnie i wierzą we mnie, co jest dla mnie bardzo ważne.

A czy ty wierzysz w siebie?

Zdarza się, że nie, ale na szczęście Robert jest taką osobą, która potrafi mi takie nastawienie skutecznie wybić z głowy. Jak mam chwile słabości, które nie zdarzają się oczywiście zbyt często, on potrafi dać mi kopa i wszystko jest OK. Na pewno ma na mnie dobry wpływ.

Jak się czujesz śpiewając stare hity zespołu na koncertach? Czy zaaranżowano je inaczej dla ciebie?

Nie, absolutnie nie są inaczej zaaranżowane. Powiem ci szczerze, że super się czuję. To jest jednak ogromna przyjemność dla mnie, to jest niesamowite, że mogę te utwory śpiewać, a ludzie bardzo spontanicznie reagują. Jest to naprawdę ekstra sytuacja. Publiki nie interesuje chyba do końca to, kto śpiewa. Dla niej są to utwory ważne, ona je pamięta, śpiewa razem ze mną i bardzo dobrze to wychodzi. Koncerty są przez to takie spontaniczne, pełne życia ze strony publiczności. Jest to ułatwienie dla mnie, bo skoro ludzie znają te utwory, a są to przecież same hity, to ja mam łatwiejsze zadanie.

Kiedy i gdzie miał miejsce twój chrzest koncertowy?

To było parę miesięcy temu, wczesną wiosną, w Krynicy Górskiej. Chyba w marcu tego roku. Było to podczas bankietu, zamkniętego dla publiczności. Jakiś miesiąc później śpiewałam na pierwszym koncercie plenerowym. Tak się złożyło, że drugi z występów odbył się w Będzinie, rodzinnym mieście Roberta.

Czyli tremy już nie masz jak wychodzisz na scenę?

Mam taką tremę jak każdy wykonawca, kiedy wychodzi na scenę. Jest ona związana z wątpliwościami, czy będę się dobrze słyszeć, czy wszystko zabrzmi tak jak powinno, czy publiczność będzie dobrze reagowała. Kiedy zorientuję się, że wszystko jest OK, to trema przechodzi. Zostaje wtedy tylko energia i żywioł.

Studiujesz na Wydziale Muzykoterapii Akademii Muzycznej w Łodzi. Kierunek ten bardziej kojarzy mi się z medycyną, niż show biznesem. Możesz powiedzieć coś więcej o przedmiocie swoich studiów?

Będę magistrem sztuki, bo jest to akademia muzyczna. Aczkolwiek rzeczywiście, tak jak mówisz, ma to więcej wspólnego z medycyną, niż z muzyką. Są podstawy muzyki, takie totalne, że się tak wyrażę, nie ma jednak jakiegoś większego zakresu nauki. Jest to rodzaj medycyny niekonwencjonalnej, przypominającej rehabilitację, psychologię. Ludzie coraz częściej uciekają się do takich metod. Odsuwa się coraz bardziej medykamenty i stara się coś osiągnąć naturalną drogą. Ponoć dowiedziono, że muzyka pomaga w terapii. Myślę, że jest to jakoś uzasadnione psychologicznie, iż muzyka potrafi zbawiennie oddziaływać na umysł ludzki, rozwój dzieci.

Rozumiem, że te studia były twoim świadomym wyborem i bardzo się interesujesz tą tematyką?

Tak, to naprawdę bardzo fajne i ciekawe studia. Wybrałam je także dlatego, że pozwalają mi one nie tylko na studiowanie, lecz również na robienie innych rzeczy. Nie będę mieć problemów z pogodzeniem tego, że śpiewam w zespole z nauką. Poza tym są to studia zaoczne, więc mało absorbujące czasowo. A przy tym przyjemne i pozwalające na nauczenie się wielu ciekawych rzeczy. Nie ma żadnego wkuwania.

Możesz powiedzieć, co twoim zdaniem właściwie zadecydowało, że muzycy Varius Manx zwrócili się do ciebie z propozycją objęcia posady wokalistki?

Myślę, że przede wszystkim głos. Decydujące zdanie ma zawsze Robert, ale wszyscy razem podjęli tę decyzję. Z kolei o tym, że się spotkaliśmy zadecydował przypadek. Robert miał okazję posłuchać demo Fahrenheita i przyznał, że spodobało mu się parę wersów zaśpiewanych przeze mnie. Bynajmniej nie powaliło go to z nóg, ale potem była taka sytuacja, że potrzebował nagrać w studiu w Łodzi utwory na jakąś płytę, szczerze mówiąc nie wiedziałam dokładnie na jaką, po flamandzku, czyli wymyślanym językiem angielskim, i nie miał wokalistki pod ręką. Chłopaki z Variusa, bo z nimi miałam większy kontakt, gdyż oni są z Łodzi i spotykaliśmy się co pewien czas, powiedzieli, że jest taka dziewczyna na miejscu, która mogłaby to zaśpiewać i nie będzie problemów ze ściąganiem kogoś z Warszawy. Ja specjalnie przyjechałam z nad morza, bo akurat nie byłam w Łodzi, przejęta byłam strasznie i zaśpiewałam te utwory. Jak się okazało, one znalazły się na naszej płycie, jeden chyba odpadł, ale pozostałe na nią trafiły. Wtedy już się Robertowi spodobało jak śpiewam. Powiedział: O, rzeczywiście masz coś w tym głosie. Dopiero on potrafił to wydobyć ze mnie.

A jak to wygląda z twojej perspektywy? Zgodziłaś się śpiewać w Varius Manx, dlatego że byłaś fanką tego zespołu, czy to było dla ciebie wyzwanie, z którym chciałaś się zmierzyć?

Myślę, że była to propozycja nie do odrzucenia, powiedzmy sobie szczerze. Coś takiego trafia się raz w życiu i chyba nie każdemu. Takie musiało być moje przeznaczenie. Nie wyobrażam sobie i chyba nikt sobie nie wyobraża, że mógłby odmówić w takiej sytuacji. Byłam wtedy akurat trochę na rozdrożu, bo z moim zespołem też do końca nie szło jak powinno. Ta propozycja była naprawdę wielkim zaskoczeniem, mimo że znałam już tych ludzi. Samo to, że ich znałam, że się lubiliśmy i spotykaliśmy raz na jakiś czas, to już było dla mnie coś bardzo ważnego. To, że sam Janson docenił mój głos, że powiedział, że jest fajny, że powinnam się rozwijać, to już było coś ogromnego. Natomiast propozycja współpracy po prostu z nóg mnie zwaliła. W końcu jest to zespół mocno kultowy, dla mnie na pewno.

Robert powiedział o tobie, że masz kapitalny głos, jesteś najbardziej roześmiana ze wszystkich wokalistek Variusa i potrafisz genialnie nawiązać kontakt z publicznością. A teraz prosiłbym ciebie, żebyś scharakteryzowała jego?

(śmiech) Co jak mogę powiedzieć? Na pewno jest to zupełnie inny człowiek, niż go postrzegają. Wiedziałam już o tym zanim trafiłam do zespołu. Robert jest osobą bardzo skrytą i mocno powściągliwą w zawieraniu kontaktów z ludźmi. Zanim zaufa komuś, otworzy się, musi minąć jakiś czas, a on musi upewnić się, że to właściwa osoba. Takich ludzi jest niewielu w jego życiu. Dlatego tym przyjemniejsze jest dla mnie, że trafiłam do tego grona. Dogadaliśmy się, okazało się, że mamy podobne charaktery i dobrze nam się rozmawia. Robert jest na pewno człowiekiem, którego motto życiowe brzmi Nie poddawać się. Bardzo to w nim cenię i również się tego uczę. Ma ogromne poczucie humoru. Ogromne, można się zaśmiać do łez. Może trudno w to uwierzyć. Jest to na pewno człowiek, z którym można pogadać o wszystkim. Inaczej odbiera się go na pierwszy rzut oka. Pytają mnie: Jak to jest? To naprawdę taki gbur, terroryzuje cię tam na tych nagraniach?. Tymczasem atmosfera jest bardzo przyjemna i pomimo różnic wieku dogadujemy się bezproblemowo.

Na koncertach czasami zapraszasz na scenę fanów, aby śpiewali razem z tobą. Jak wypadają te sprawdziany?

Różnie bywa. Niezbyt często to robię, bo czasami nie ma po prostu takiej możliwości. Częściej ja wychodzę do ludzi, podchodzę pod same barierki i jest to bardzo fajne, przyjemne przeżycie. Parę razy zdarzyło mi się zaprosić kogoś na scenę. Raz było super, bo dziewczyna bardzo się przejęła. Zdarzało się też tak, że była kupa śmiechu, gdy osobnik totalnie nic nie zaśpiewał, tylko coś tam pomruczał i przy tym namachał się strasznie. Różne skrajne sytuacje bywały. Zawsze jest jednak przyjemnie i bez żadnych problemów.

Wiem, że twoją idolką wokalną jest Sam Brown, bardzo poważasz zespół Toto. Czy masz jeszcze jakieś inne wzorce, może kogoś z rodzimego podwórka?

Ogólnie rzecz biorąc nie mam jakiś konkretnych idoli, pojedynczych zespołów czy osób. Jest tego naprawdę masa. Kiedyś wymieniłam Sam Brown, bo to była moja pierwsza fascynacja jeśli chodzi o wokal kobiecy. Ogólnie muzyka rockowa lat 70. i 80. jest w moim typie. Staram się słuchać wszystkiego, co mieści się pod pojęciami pop, rock. Chyba bardziej słucham rocka. Mamy podobny gust z Robertem i być może również z tego powodu tak dobrze nam się współpracuje. Tak naprawdę to chłopaki podsuwają mi wiele nowości, wiele ciekawych płyt, bo sami pochłaniają muzykę w ogromnych ilościach i to muzykę dobrej jakości. Są na pewno dla mnie autorytetami muzycznymi. Staram się słuchać jak najwięcej, bo to po prostu kształci.

Poprzednie wokalistki Varius Manx wydały płyty solowe. Czy tobie w ogóle coś podobnego przemknęło już przez myśl, czy jeszcze jest na to za wcześnie?

Nie, myślę, że jest na to stanowczo za wcześnie. Na razie w ogóle taka myśl mi do głowy nie przychodzi. Tak naprawdę chciałabym jak najdłużej śpiewać w zespole, bo uważam to za spełnienie marzeń. Nie wiem czy czegoś więcej jeszcze pragnę tak naprawdę. Ja lubię być w zespole, lubię być wśród ludzi, którzy ze mną dzielą nie tylko sukcesy, lecz również porażki. Nie wiem czy potrafiłabym wziąć wszystko na swoje barki, jeśli chodzi o nagrywanie solo. Do tego dochodzi kwestia kompozycji. Nie mam żadnej pewności, że ktoś mi stworzy utwory, które się sprzedadzą. Natomiast tutaj, w Variusie, ta pewność właściwie zawsze jest. Bardzo dobrze się w zespole współpracuje i byłoby co najmniej dziwne, gdybym już na dzień dobry myślała o czymś takim jak płyta solowa. Co będzie tego nie wiem i nikt tego nie wie. Nie potrafię przewidzieć. Chciałabym obiecać: Słuchajcie będę zawsze w tym zespole.

Dziękuje bardzo za rozmowę.

import rozrywka
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy