Reklama

"Moją misją jest dbanie o pomniki" (wywiad z grupą Kruk)

"W świecie tajemnic i zagadek lepiej niczego nie zakładać" - mówi nam Piotr Brzychcy, gitarzysta i lider hardrockowej grupy Kruk. Formacja z Dąbrowy Górniczej na początku czerwca wydała nowy album "Before", na którym zadebiutował wokalista Roman Kańtoch.

O płycie "Before" mówiłeś, że to bezpośrednie nawiązanie do waszych korzeni, pierwotnych inspiracji. Przekornie zapytam, czy zamiast zrobienia kolejnego kroku naprzód, wycofujecie się na z góry upatrzone pozycje?

- Tworząc zwykle kieruję się intuicją. To ona ma decydujące zdanie i jeszcze nigdy mnie nie zawiodła. Oczywiście tutaj, poza moim głosem serca, dochodzi jeszcze zdanie chłopaków, z którym bardzo się liczę i czasem traktuję jako ważniejsze niż swoje własne. W przypadku tej płyty mieliśmy bezsprzecznie podobne myśli i odczucia. Dla nas ten krok do tyłu był tak naprawdę ogromnym krokiem do przodu. Wyniósł nas na szersze wody i zaprezentował przed nowymi słuchaczami.

- Owszem, mógłbym zrobić coś z myślą o współczesności albo oddać się w ramiona eksperymentu, ale po pierwsze mamy jeszcze na to czas, a po drugie zasoby źródeł, z których czerpie muzyka rockowa są ogromne i wciąż można trafić na ukryte skarby. Dziś obserwując oceny płyty "Before" i reakcje na pierwszym koncercie w czechowickiej Chacharni, gdzie po raz pierwszy zagraliśmy cały materiał na żywo, urastam w przekonaniu, że jesteśmy jednak kolejny krok do przodu. Jeśli chodzi o myślenie to powiem tyle, w niektórych cywilizacjach dba się o pomniki, a w innych są one opluwane. W którym miejscu my jako społeczeństwo jesteśmy? Niech już każdy odpowie sobie sam, a moją misją jest właśnie dbanie o te pomniki, a im będzie nas więcej tym lepiej dla tradycji i przyszłości, która przecież z czegoś musi się brać i czymś inspirować.

Reklama

O tym kroku naprzód wspominam choćby dlatego, że na płycie zaśpiewał (i pojawił się na stałe w kruczym składzie) nowy wokalista Roman Kańtoch. Opowiedz, jak do tego doszło, bo jeszcze parę miesięcy przed premierą płyty pojawiały się pomysły, by na "Before" znalazły się utwory w wykonaniu nawet kilku wokalistów.

- W naszym zespole panuje polityka, która mówi o tym, że "każdy robi tak, jak chce". Oczywiście pewne ramy zostały sztywno wytyczone, stery zupełnie nie samozwańczo dzierżę ja, ale nigdy nikogo do niczego nie zmuszałem. Gdyby Andrzej Kwiatkowski poświęcił nam więcej czasu, kosztem oczywiście swojego zespołu, to pewnie on śpiewałby z nami. Nie ma wątpliwości, że bardzo szanuję jego zaangażowanie w swoje 'dziecko'. Tak samo było z Romanem, początkowo był chyba bardziej ustawiony na zespół, który wysoko szybuje jeśli chodzi o możliwości finansowe i gdy okazało się, że różnie to bywa, to miotał się ze swoją postawą. W końcu los sam nas do siebie zbliżył, a Roman chyba dobrze poczuł się w tej rodzinie.

- Decyzja o tym, że tylko Roman śpiewa na płycie też była zrządzeniem losu. Po pierwsze i najważniejsze, zrobił swoją robotę w sposób znakomity. Po drugie, wylądowaliśmy w trasie koncertowej i w studiu jednocześnie, co sprawiło, że nie byliśmy w stanie ogarnąć wszystkich planów jakie wiązaliśmy z nowym albumem. Jestem jednak przekonany, że to co finalnie się wydarzyło, jest bardziej niż ok. Jeśli miałbym cokolwiek zmienić, to dodałbym gościnnie w kilku miejscach właśnie Kwiatka, który oddał nam kawał serca, gdy graliśmy koncerty i wiem, że na tej płycie zrobiłby to samo.

Przeglądając informacje o poprzednich dokonaniach Romka, trafiłem na jego występy z piosenkami Andrzeja Zauchy i Czesława Niemena. To jednak trochę odległe od tego, co prezentuje Kruk. Co sprawiło, że udało wam się to skleić w całość?

- Romana ulubionym wokalistą jest David Coverdale, więc masz już odpowiedź na swoje pytanie (śmiech). Całkiem serio rzecz traktując, powiem tylko tyle, że Roman jest zwolennikiem muzyki rockowej. To czemu wcześniej nie śpiewał rocka być może wynika z tego, że nie trafił na odpowiedni zespół. Teraz wszystko w jego i naszych rękach. Mamy siebie, sympatyków rocka z krwi i kości, jeśli sami tego nie pogmatwamy, to będziemy posiadaczami idealnego układu. Fakt, że przywołujesz nazwiska polskich klasyków też o nim dobrze świadczy - ma tak jak i my szacunek do tradycji. Wbrew pozorom Niemen był jednym z najwybitniejszych głosów muzyki i jestem przekonany o tym, że gdyby śpiewał rocka, to robiłby to z ogromnym powodzeniem. Gdyby tak Czesław Niemen, Janusz Radek, albo Michał Gasz zmierzyli się z repertuarem Kruka to efekt byłby udany, podobnie jak w przypadku Romana.

Te wcześniejsze nagrania i koncertowe wykonania z Krukiem pokazują, że Romek lepiej czuje się w języku polskim. Tymczasem "Before" (poza dwoma bonusami po polsku) to materiał konsekwentnie anglojęzyczny. Myślisz, że nadal będziecie działać tak dwutorowo?

- Liczę na to, że w przyszłości będziemy nagrywać albumy w obu wersjach językowych, tak jak to było z naszym debiutem. Nie ma jednak wątpliwości, że język angielski jest właściwym językiem dla rock'n'rolla. Jest wdzięczny w tym względzie i daje więcej możliwości. Jeśli jednak mamy u boku kogoś, kto potrafi śpiewać po polsku, używać odpowiednich środków wyrazu w naszym ojczystym języku, to trzeba z tego korzystać. Sympatycy kruczej muzyki sztywno dzielą się na tych, którzy nie trawią 'polskojęzyczności' i tych, którzy jej od nas oczekują. Ja sam czuję w środku, że jedna strona mojej natury pragnie wydawnictw w 'światowym' stylu, a druga mówi, że po polsku będzie ciekawiej. Już niebawem ukaże się kolejny utwór w wersji polskojęzycznej z płyty "Before" - będzie to utwór "Last Second", do którego najprawdopodobniej nakręcimy teledysk.

A gdybyś miał porównać Romana z poprzednim wokalistą, Tomkiem Wiśniewskim - co twoim zdaniem obu panów łączy, a co ich dzieli?

- Nie da się porównać Romana z Tomkiem. Przecież z Tomkiem tworzyłem rodzinę, zaczynaliśmy gdy jeszcze nie wiadomo było czy cokolwiek z tego zespołu wyjdzie. Byłbym niesprawiedliwy porównując Tomka do kogokolwiek. Wciąż czuję z nim więź przyjaźni, która siedzi w moim sercu, a fakt, że razem nie gramy to tylko prozaiczna historia. Zespół nie jest czymś co jest ponad życie. Owszem, jest bardzo ważny i wiele dla niego poświęcam, ale są wartości, które znajdują się w strefie nietykalnej. Mogę zatem powiedzieć tylko tyle, że ich wspólnym mianownikiem jest miasto Sławków, w którym mieszka i jeden i drugi (śmiech). Zaś różnicą jest to, że Wiśnia z uwagi na rodzinę nie kokietował dziewczyn przybywających na nasze koncerty, a Roman, będąc w stanie wolnym, kokietuje wszystkie z dużym powodzeniem (śmiech). Zachowując do końca powagę dodam, że i jeden i drugi są znakomitymi wokalistami i cieszę się, a wręcz odczuwam zaszczyt, że mam możliwość współpracować z ludźmi na tym poziomie wrażliwości i talentu.

"Before" to album w pełni stworzony przez ciebie razem z żoną Ewą. Teraz chyba już nikt nie ma wątpliwości, kto rządzi w Kruku?

- Ja przyniosłem pomysły, które ożyły na gruncie zespołu. Bez chłopaków byłyby to martwe i nikomu do niczego niepotrzebne historie. Owszem, trzeba było zaznaczyć na płycie, kto jest twórcą, ale to czysta formalność. To, że ja stworzyłem materiał wstępny wynika chyba głównie z tego, że mamy w zespole jasno wytyczone role. Mało tego, te ustalenia są także wynikiem wkładu pracy w poszczególne obszary, na których działa i rozwija się zespół. Skoro moje pomysły podobają się zespołowi, a później, po zespołowej już adaptacji tych pomysłów, podobają się także zwolennikom muzyki rockowej, to znaczy, że to właściwa droga.

- Rola Ewy jest prosta - jest aniołem stróżem i największym, a jednocześnie najbardziej krytycznym recenzentem tego co tworzę. Mnóstwo pomysłów, a nawet całych numerów przez nią wywaliłem na starcie i jestem przekonany, bo oczywiście ślepo na to nie patrzę, że miała rację. Wspiera nas przy pisaniu tekstów, a nawet nie będąc wokalistką, podpowiada niektóre patenty na wokal. Jest totalnym naturszczykiem, co pozwala jej niesztampowo spojrzeć na materiał.

Wydaje mi się, że kluczowymi utworami płyty (jeśli chodzi o ogólne przesłanie) są otwierający "My Sinners" (z głosami Ewy i waszego syna) oraz "Wings of Dreams" (charakterystyczny wers "I Remember When I Was a Child"). Co w tym dzieciństwie było tak atrakcyjnego?

- Czystość myśli, ilość marzeń i beztroska. Dziś trzeba się sporo namęczyć, żeby wykrzesać z siebie właśnie taki beztroski sposób postrzegania życia i traktowania problemów także przez ten pryzmat. Jeśli potrafisz cieszyć się życiem będąc człowiekiem dorosłym, tak jak cieszyłeś się nim kiedy byłeś dzieckiem to znaczy, że jesteś zwycięzcą i szczęśliwym człowiekiem. Oczywiście, zaraz gdzieś w głowie odzywa się głos mówiący o tym, że nie każdy ma szczęśliwe dzieciństwo, że niektóre dzieciaki przechodzą przez piekło, jednak wszystkie dzieci są wrażliwe i mają swoje bezcenne marzenia.

- Utwór 'My Sinners" to wizja świata postrzeganego przez jego stwórcę, który jest zatroskany o to jak człowiek kierowany rządzą posiadania, zabijania i destrukcji potrafi być bezwzględny. Podkreśla swoją moc, którą mógłby tego człowieka zniszczyć, a jednocześnie trwa przy tym, że nie powinien ingerować w sprawy ziemskie. Oczywiście to kim jest stwórca, niech sobie dopowie każdy sam, dla ateistów niechaj będzie to zwykła opowiastka, fikcja literacka. Tekst powstał na bazie wszelakich emocji, które zrodziły się przy obserwacji sytuacji na Ukrainie. Muzycznie jest ciężko i klimatycznie, czyli Krukowo.

Muzycznie "Before" nieco wbrew tytułowi pokazuje, że ponownie nie zamierzacie zamykać się w szufladzie hardrockowej - obok Hammondów dają o sobie znać syntezatory ("My Sinners"), słychać jakieś tam echa bluesa ("Wings of Dreams"), momentami gitara wcale nie gra hardrockowo, a pulsacja i groove kierują w nieco inne rejony ("Grey Leaf"), nieco orientalny instrumental "Timeline". Tytuł jednego z utworów "Open Road" to chyba wasze credo?

- Dokładnie tak, "Open Road" jest przecież kontynuacją wyciszonego motywu z utworu "On The Station", który zamykał naszą poprzednią płytę "Be3". Jest to zatem świadoma kontynuacją pewnej myśli, która była światłem tamtej płyty. Fakt, że nie trzymamy się sztywnych ram hard rocka wynika z jednej strony z naszego rozwoju, z innej zaś z potrzeby pokazania swoich możliwości, a jeszcze z innej z chęci zmierzenia się z nieznanym. Nie wyobrażam sobie, żeby nagrywać dwa takie same albumy, to byłoby nudne. W świecie tajemnic i zagadek lepiej niczego nie zakładać. Trzeba z pokorą przyjmować to co się dzieje, cieszyć się i czerpać z tego satysfakcję, dzielić się tym z wszystkimi, którzy mają ochotę być blisko nas i blisko naszej muzyki.

- Na przykład utwór "Wings Of Dreams" marzył mi się od pierwszych chwil, gdy zacząłem grać z zespołami. Dopiero teraz znalazłem właściwe środki wyrazu aby coś w tym stylu zaserwować na płycie. Roman idealnie wpasował się w ten klimat. Podobnie "Gray Leaf", gdzie wszystko jest poprzewracane do góry nogami. Niby hard rock, ale też funk, a za chwilę wręcz popowy refren. My tego nie kalkulujemy, to tworzy się na naszych oczach i zaskakuje nas tak samo jak i wszystkich innych. To naprawdę bardzo ciekawe zjawisko.

- Gdybyśmy byli instytucją do tworzenia muzyki spod znaku hard'n'heavy, pewnie pisalibyśmy klasyczne utworki oparte na oczywistych riffach gitarowych, rytmach sekcji i wokalizach. Naprawdę nie miałbym problemu z napisaniem oczywistej i dobrej płyty hard rockowej , ale straciłbym jednocześnie pełnię swoich chęci, a tym samym prawdziwą radość grania i tworzenia.

Sprawdź tekst "Wings of Dreams" w serwisie Tekściory.pl!

Zastanawiam się co może dalej stać się z Krukiem, bo po chyba słabszej "Be3" zespół znów jest na fali wznoszącej? Zachwyty sypią się nie tylko z polskich mediów, doceniają was gwiazdy typu Deep Purple czy Santana, a ja mam wrażenie, że nadal jesteście traktowani jak debiutanci... Jak myślisz, czego brakuje Krukowi, by choćby na polskiej scenie cieszyć się porównywalnym statusem jak np. Bracia, IRA z lat 90. czy TSA?

- Brakuje nam kasy i układów w branży. I to jest bardzo naturalne, normalne i oczywiste. Nie mam najmniejszych pretensji do losu, czy tym bardziej do tych zespołów o to, że im się udało. Może wydawać się, że jesteśmy postrzegani jako 'wieczni debiutanci', jednak ten etap mamy daleko za sobą. Owszem, lekko nie jest, ale żyjemy przecież w kraju, w którym brakuje kultu rocka. Czy z tego powodu mam płakać lub zaprzestać robienia tego co mi w duszy siedzi? Może czasem tak, bo pieniądze to źródło życia, a media to źródło większej ilości ludzi na koncertach.

- Najbardziej boli mnie fakt, że jest wiele serc, które otwarłyby się na Kruka, gdyby miały możliwość zetknąć się z naszą twórczością, być choć na jednym koncercie, zasmakować tego, co staramy się z siebie dawać. Jeśli chodzi o pozytywy wynikające ze statusu 'wiecznego debiutanta' to przede wszystkim nie osiadamy na laurach, ponadto wciąż towarzyszą nam ogromne dreszcze emocji, gdy zdobywamy kolejne niezagospodarowane obszary i ciągle rosną nam muskuły od noszenia sprzętu na koncertach (śmiech).

- Zawsze traktowałem to, co robię, jako swoją pasję. Być może dlatego mam taką frajdę z tego, co robimy i jaką rodzinkę stworzyliśmy. Co się wydarzy dalej niech czas pokaże, choć jestem przekonany o tym, że wzlecimy jeszcze wyżej. Los w moim odczuciu jest wobec nas hojny i niech tak zostanie. Wszystkim duszyczkom przepełnionym dobrą wolą bardzo dziękuję.

Zobacz teledyski Kruka na stronach INTERIA.PL!

Posłuchaj Kruka w serwisie Muzzo.pl!

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Kruk
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy