Reklama

"MIłe złego początki"


Fanom metalu tego Duńczyka przedstawiać nie trzeba. Wszyscy kojarzą trupi makijaż, smolisty melonik przedsiębiorcy pogrzebowego, statyw do mikrofonu z ludzkich kości i przede wszystkim niepowtarzalne umiejętności wokalne, pozwalające mu na swobodne wędrowanie od świdrującego falsetu, po grobowy baryton.

King Diamond rozpoczął swą karierę jako wokalista legendarnej grupy Mercyful Fate, uważanej dziś za prekursorów muzyki blackmetalowej. Z nie mniejszym powodzeniem nagrywa płyty i koncertuje jako artysta solowy, a takie płyty jak „Abigail” i „Them” na trwałe trafiły do kanonu muzyki heavymetalowej.

Reklama

Ostatnie osiągnięcia Diamentowego Króla to wydana w 2000 roku płyta „House Of God” oraz retrospektywny album “20 Years Ago - A Night Of Rehearsal”, zawierający nagrania zespołu Black Rose, w którym udzielał się King jeszcze przed założeniem Mercyful Fate.

Kilka dni przed koncertem w Krakowie Jarosław Szubrycht miał okazję zapytać Kinga Diamonda o zamierzchłą przeszłość i najbliższą przyszłość, a także o to, dlaczego Polska przywołuje na myśl nie tylko miłe wspomnienia.


Kilka tygodni temu ukazał się album zatytułowany “20 Years Ago - A Night Of Rehearsal”, który nagrałeś z grupą Black Rose, dwa lata przed powołaniem do życia Mercyful Fate. Czy pamiętasz jak to wszystko się zaczęło?.

Oczywiście, że pamiętam. Black Rose założyłem razem z gitarzystą Jornem Bittcherem i paroma innymi kolesiami, którzy nie traktowali tego, co robimy zbyt poważnie. Na szczęście w tym samym czasie działał w okolicy niezły zespół, który opuścił gitarzysta. Zaproponowaliśmy więc basiście, perkusiście i klawiszowcowi dołączenie do nas. Całkiem nieźle nam szło. Skomponowaliśmy sporo własnych piosenek, oprócz których na koncertach graliśmy dużo numerów Deep Purple. Mieliśmy opinię prawdziwych demonów sceny i ludzie w Kopenhadze przekazywali sobie pocztą pantoflową wiadomość, że Black Rose koniecznie trzeba zobaczyć na żywo. Wierzę, że byliśmy na dobrej drodze, by zajść bardzo daleko, ale wtedy zdarzyło się to, co zwykle dzieje się w takich wypadkach. Nagle jeden z członków zespołu zaczął tracić zainteresowanie muzyką. W naszym przypadku chodziło o Kurta Jurgensa, który nieoczekiwanie sprzedał swoje klawisze, bo potrzebował nowych mebli kuchennych. (śmiech) Wtedy zrozumiałem, że to koniec i że następny zespół muszę założyć z ludźmi, którym mógłbym zaufać. Takimi, którzy muzykę traktują poważnie. Wtedy dowiedziałem się, że zespół Brats, który miał kontrakt z duńskim oddziałem CBS, poszukuje wokalisty. Zaprosili mnie na próbę, gdzie poznałem ich lidera - Hanka Shermana. Długo rozmawialiśmy, sprawdzaliśmy się nawzajem. W końcu okazało się, że obaj traktujemy muzykę równie serio i obaj chcemy grać naprawdę ciężką muzykę. Brats grali dziwaczną mieszankę punk rocka i heavy metalu, ale na wejściu postawiłem warunek: Koniec z punk rockiem, tego śpiewał nie będę!. Szybko doszliśmy do porozumienia. Rozpoczęła się era Mercyful Fate.

Czy doświadczenia wyniesione z Black Rose zaważyły w jakikolwiek sposób na twojej późniejszej twórczości, zarówno tej pod szyldem Mercyful Fate, jak i solowej?

Jak najbardziej! Już w Black Rose występowałem w makijażu, a nasze koncerty były naprawdę szalone i widowiskowe. Owszem, nie graliśmy tak ciężkiej muzyki, inspirowaliśmy się raczej takimi zespołami jak Deep Purple czy Kansas, ale nasze kompozycje były bardzo złożone i rozbudowane. Tę samą cechę można zaobserwować później w twórczości Mercyful Fate.

Wymieniłeś Deep Purple i Kansas, a ja dorzuciłbym jeszcze Uriah Heep...

O tak! Uriah Heep to chyba najważniejszy zespół mojego życia. Jako wokalista zawdzięczam nieprawdopodobnie dużo nieżyjącemu już Davidowi Byronowi, który śpiewał w Uriah Heep do 1976 roku. To dla mnie najlepszy wokalista wszech czasów!

Muzyka, którą wykonywałeś w Black Rose może zaszokować część twoich fanów. Nie obawiasz się tego?

Właśnie z tego powodu napisałem specjalne wprowadzenie do tego materiału, które znajduje się z tyłu okładki. Dzięki temu już przed kupieniem płyty fani dowiedzą się, że nie jest to kolejny materiał Kinga Diamonda czy Mercyful Fate. Nie wydałem tej płyty, by zarobić dodatkowe parę dolarów na nazwie King Diamond, ale dlatego, że właśnie moi fani mnie o to prosili. Black Rose to ważny etap mojej kariery, taką muzykę wykonywałem na początku i nie widzę powodu, by to ukrywać. Zresztą bez Black Rose nie byłoby pewnie Mercyful Fate i solowych albumów Kinga Diamonda. O tym też musicie pamiętać.

Powiedz, jak to możliwe, że taśmy z próbą Black Rose sprzed dwudziestu lat wypłynęły dopiero teraz? Robiłeś wielkie porządki na strychu?

Nic z tych rzeczy, miałem je przez cały czas, ale nigdy nie wpadłem na to, by je opublikować. Pewnego dnia wpadł do mnie kumpel, który jest policjantem w San Antonio, w Texasie, kilka kilometrów od miejsca w którym teraz mieszkam. Przyprowadził ze sobą dwóch znajomych, którzy okazali się moimi fanami. Wywiązała się więc miła rozmowa, popijaliśmy sobie piwo i słuchaliśmy muzyki, aż w pewnym momencie wpadłem na pomysł, by pochwalić się tymi starociami. Posłuchajcie jak brzmiał zespół od którego się to wszystko zaczęło - mówię, a oni po prostu oszaleli! (śmiech) Stwierdzili, że muszę to wydać, że jeśli zatrzymam te nagrania dla siebie, zachowam się nie fair wobec swoich fanów. Przemyślałem to wszystko i doszedłem do wniosku, że mieli rację. Tym bardziej, że jakość nagrania tej próby jest wręcz zadziwiająca, każdy instrument słychać doskonale. Użyliśmy wówczas tylko ośmiu mikrofonów, a celem tej zaimprowizowanej sesji było nagranie materiału wyłącznie na użytek zespołu. Chcieliśmy po prostu posłuchać tych numerów na spokojnie, żeby ewentualnie coś w nich ulepszyć. W każdym razie, kiedy rok temu puściłem tę taśmę mojemu wydawcy, reakcja również była entuzjastyczna. To trzeba wydać! - usłyszałem i wiedziałem, że klamka już zapadła. Co prawda, przed wypuszczeniem płyty próbowałem skontaktować się z muzykami Black Rose, by dowiedzieć się, czy nie mają nic przeciwko temu, ale udało mi się dotrzeć tylko do basisty i klawiszowca. Oni z kolei odszukali perkusistę i wszyscy trzej doszli do wniosku, że to świetny pomysł. Niestety nie udało nam się trafić na ślad gitarzysty. Zapadł się pod ziemię.

Dlaczego materiału, który znalazł się na “20 Years Ago - A Night Of Rehearsal”, nie poddałeś żadnej edycji. Nie ma wyciszeń pomiędzy utworami, a niektóre z nich zaczynacie grać od nowa, jeśli ktoś się pomylił. Po co to wszystko?

Chciałem, by ten materiał brzmiał naprawdę jak zapis próby. Jeżeli komuś nie podobają się te rozmowy i hałasy pomiędzy utworami, może je przecież przewinąć. Uważam jednak, że te rozmowy są całkiem fajne, tym bardziej, jeśli ktoś nie zna duńskiego. (śmiech) Do tego te wszystkie śmiechy, brzęk kluczy, które służyły do otwierania butelek z piwem – właśnie taka była tamta noc. Gdyby Deep Purple czy Led Zeppelin wydali płytę z zapisem próby, chciałbym słyszeć właśnie jak się mylą i jak gadają o głupotach, pomyślałem więc, że moi fani mogą domagać się tego samego. Bardzo podoba mi się sama końcówka. Perkusista mówi: Czy ktoś mógłby wyłączyć magnetofon? i po chwili słyszysz trzask wciskanego przycisku.

”20 Years Ago – A Night Of Rehearsal” to twoja pierwsza płyta wydana przez wytwórnię Metal Blade. Dlaczego zrezygnowałeś ze współpracy z Massacre?

Interesy... Po prostu dostaliśmy od nich lepszą ofertę, co oznacza, że nasza muzyka dotrze do większej ilości ludzi, a my będziemy mieli zapewnione godziwe warunki pracy. W tej chwili Metal Blade reprezentuje interesy Kinga Diamonda i Mercyful Fate na całym świecie, co na pewno ułatwi sprawy promocyjne i dystrybucyjne. Nie licz jednak na to, że powiem coś złego o Massacre. Robili dla nas naprawdę dużo, współpraca między nami przebiegała bezkonfliktowo i wciąż pozostajemy w kontakcie, jesteśmy przyjaciółmi. To dorośli ludzie, którzy zrozumieli, że ktoś zaoferował więcej od nich, a my zdecydowaliśmy się przyjąć bardziej intratną propozycję.

Myślałeś o ponownym nagraniu jakiegoś utworu z repertuaru Black Rose? Nowocześnie zaaranżowany i profesjonalnie nagrany z pewnością zyskałby wiele?

Może to i ciekawy pomysł, ale wątpię, czy się na to zdecydujemy. Z całą pewnością nie mam ochoty na reaktywowanie Black Rose, bo zajmowanie się trzema zespołami naraz to już przesada. Po prostu nie mam na to czasu. Kończymy pracę nad nowym albumem Kinga Diamonda. Ja już zrobiłem swoje, a Andy pracuje nad ostatnim utworem w Szwecji. Do 1 maja jeździmy po Europie, promując “House Of God”, a już dwa tygodnie później wchodzimy do studia, by nagrać kolejną płytę. Będzie naprawdę wyjątkowa, chociażby dlatego, że nigdy nie miałem tak świetnego zespołu. Oczywiście na jednej gitarze gra Andy LaRocque, a na drugiej Mike Wead z Mercyful Fate. Na basie znowu gra ze mną Hal Patino, ten sam który nagrywał “Them”, “Conspiracy” i “The Eye”. Na początku lat 90. miał poważne problemy z narkotykami, nie mogliśmy mu ufać, więc wyrzuciłem go z zespołu. Na szczęście od siedmiu lat jest całkowicie czysty i nigdy lepiej nie grał na basie. A zawsze grał doskonale! Bardzo się cieszę, że Hal jest znowu z nami, bo bardzo lubię tego faceta, ale nie mogłem tolerować jego nałogu. Teraz ma żonę i trójkę dzieci, którzy go wspierają i namawiają do grania ze mną. Jeżeli chodzi o perkusję, to podziękowałem za współpracę Johnowi Hebertowi. Jego miejsce zajął Mat Thompson. Człowieku, jego gra urwie ci głowę! On potrafi zrobić z perkusją wszystko, takiego bębniarza nie słyszałem od lat. Jest co najmniej tak dobry jak Mikkey Dee, a przy tym gra trochę w stylu Neila Pearta z Rush. Właśnie kogoś takiego potrzebowałem! Dzięki temu, że udało mi się skompletować taki skład, komponując muzykę na nową płytę czuję się całkowicie wolny. Mogę zrobić wszystko, co zechcę, bo wiem, że ci goście bez problemu to zagrają. Od kilku dobrych lat nie miałem tego komfortu. Dzięki temu nowa płyta będzie co najmniej tak złożona jak “Abigail”, a przy tym na pewno bardziej agresywna.

Dlaczego zdecydowałeś się na odświeżenie składu towarzyszącego ci zespołu?

Podczas amerykańskiej trasy koncertowej promującej “House Of God” doszedłem do wniosku, że coś jest nie tak. Muzyków może miałem i niezłych, ale w tym zespole nie było chemii, co niestety negatywnie przekładało się na muzykę. Nigdy nie jesteś w stanie tego przewidzieć, dopóki nie pojedziesz w trasę. Kiedy rezygnujesz z prywatności i przez kilka tygodni żyjesz z tymi paroma kolesiami, codziennie grając koncerty, dostrzegasz rzeczy, których nie widziałeś wcześniej. Pierwszy odpadł David Harbour, basista, na którego miejsce natychmiast wskoczył Hal. Czekał na tę okazję od kilku lat i od razu odczuliśmy zmianę na lepsze. Tuż przed świętami John, perkusista, powiedział mi, że jego partnerka rodzi za kilka dni i musi być przy niej, nie może być wtedy w trasie. Rozumiem to i złego słowa na niego nie powiem, ale od razu pomyślałem, że dobrze się złożyło. John to bardzo fajny facet i dobry perkusista, ale o poziomie, który reprezentował Mikkey Dee nie mogło być mowy. Zmiana perkusisty była więc kolejnym krokiem do przodu. No, a potem przyszła kolej na Glena Drovera, którego również pochłonęły sprawy rodzinne. Ożenił się, został ojcem i nie mógł poświęcać muzyce tyle czasu ile od niego wymagaliśmy. Takie jest życie. Akurat Glena wcale nie chciałem się pozbyć, bo to rewelacyjny gitarzysta z którym wspaniale mi się współpracowało. Sytuacja zmusiła nas jednak do podjęcia tej decyzji. Po jego odejściu zaczęliśmy się zastanawiać, czy lepiej będzie dać ogłoszenie do prasy i tracić czas na przesłuchiwanie chętnych, czy może zwrócić się z propozycją do kogoś, kogo znamy. Od razu wiedziałem, że odpowiednim kandydatem będzie Mike Wead z Mercyful Fate. To zabójczy gitarzysta, bardzo układny i bezkonfliktowy człowiek i prawdziwe zwierzę sceniczne.

Możesz zdradzić więcej szczegółów odnośnie powstającego materiału?

Myślę, że tak. Pracujemy właśnie nad drugą częścią “Abigail”, bo nareszcie mam muzyków, z którymi mogę podjąć to wyzwanie. Dokładny tytuł brzmi “Abigail Part II: The Revenge”, a historia którą opowiem tym razem jest naprawdę brutalna i niesamowita. Czy Jonathan umarł? Czy mała Abigail została zabita? Wreszcie dowiesz się tego wszystkiego... Na szczegóły poczekaj do października, wtedy ukaże się płyta. Cały listopad i grudzień spędzimy znowu na trasie, tym razem po Stanach Zjednoczonych. Jest więc szansa, że za rok o tej samej porze znowu odwiedzimy Europę. A będzie na co popatrzyć, bo marzy mi się, by była to trasa na której przedstawimy całą historię Abigail na żywo, a dopiero pod koniec koncertu kilka utworów z innych płyt. Oczywiście cała scenografia będzie temu podporządkowana, a jakby tego było mało, podczas tej trasy zarejestrujemy materiał na płytę koncertową. Jak widzisz, mam sporo planów, które zamierzam zrealizować w najbliższej przyszłości. Wiem, że z tymi muzykami wszystko pójdzie jak z płatka.

A co z Mercyful Fate? Szykujecie coś nowego?

Nie w tej chwili. Wciąż jestem w stałym kontakcie z Hankiem, ale póki co bardziej interesuje mnie działalność solowa. Zwróć uwagę na fakt, że Mercyful Fate nagrał dwa materiały pod rząd – “Dead Again” i “9” – więc teraz pora na Kinga Diamonda. Nie planujemy w najbliższym czasie nagrania nowego albumu Mercyful Fate, a w daleką przyszłość wybiegał nie będę, bo po co? Nikt nie jest dziś w stanie przewidzieć, co będzie latem 2002 roku. A jeżeli druga część "Abigail" zostanie złotą płytą? Wtedy oczywiście będzie priorytetem i wszystko inne będzie musiało poczekać. A jeżeli Hank, czego oczywiście mu nie życzę, złamie rękę? Albo ożeni się, spłodzi gromadkę dzieci i poinformuje mnie, że nie chce już grać metalu? (śmiech) Wszystko się może zdarzyć, nie chcę więc snuć zbyt dalekosiężnych planów. Nie myśl jednak, że Mercyful Fate przestanie istnieć.

Jesteś bardzo zajętą osobą, ciekawi mnie więc, jak znajdujesz czas na to, bo pomagać młodym zespołom? Mam na myśli formację Usurper i twój gościnny udział w sesji nagraniowej ich ostatniego albumu?

Zwykle nie robię takich rzeczy, ale to była wyjątkowa sytuacja. Nagrywaliśmy właśnie “House Of God”, kiedy okazało się, że potrzebujemy więcej czasu niż pierwotnie zarezerwowaliśmy. Tymczasem ten termin wykupił już Usurper, więc poprosiliśmy ich o przesunięcie sesji. Wszystko mieli już dopięte na ostatni guzik, ale zgodzili się pójść nam na rękę. W ramach rekompensaty zaproponowałem, że zaśpiewam na ich płycie i zgodzili się z wielkim entuzjazmem. Przyznam jednak, że było to dziwne doświadczenie. Na nagranie swojej partii miałem zaledwie dwie godziny, a muzyka była mi całkowicie obca. W dodatku dali mi tekst, którego w życiu bym nie zaśpiewał, bo nie potrafię śpiewać tak szybko, nie jestem raperem. Musiałem więc zmienić słowa, starając się jednocześnie zachować ich znaczenie. No, ale efekt jest całkiem niezły...

Od niedawna współpracuję z Davem Grohlem z Foo Fighters nad jego nowym projektem, który nosi nazwę Probot. W tym przypadku jest znacznie łatwiej, bo Dave to prawdziwy profesjonalista i skomponował jeden utwór specjalnie z myślą o moich warunkach głosowych. Sam napisałem tekst i dostałem wolną rękę przy układaniu linii wokalnych. Ten utwór będzie nazywał się “Sweet Dreams” albo “Let Me In”, decyzję podejmie Dave. Opowiada o człowieku, który kradnie ludzkie dusze i odsprzedaje je mieszkańcom piekła, po to by mogli je podmienić za swoje i wydostać się stamtąd. Całkiem mroczna historia.

Skupmy się jeszcze na chwilę na obecnej trasie, promującej “House Of God”. Czego mogą oczekiwać tym razem twoi polscy fani?

Wielu niespodzianek. Przygotowaliśmy naprawdę dobry spektakl, który w Stanach spodobał się zarówno fanom jak i przedstawicielom prasy. Głównym jego atutem nie jest jednak scenografia, ale udany dobór utworów. Nie gramy nic z “The Spider’s Lullaby” i “Graveyard”, znalazło się za to miejsce na starsze utwory. Zdecydowałem się na ten krok, bo ostatnio na moje koncerty przychodzi coraz większa grupa młodych fanów, którzy nigdy nie słyszeli moich najstarszych utworów na żywo. Trudno się zresztą temu dziwić, skoro nie wykonywałem ich co najmniej od dziesięciu lat. Zagramy “Welcome Home”, “Invisible Guest”, “Voodoo”, “Sarah’s Night”, “Sleepless Night”, “The Eye Of The Witch”, “Burn”, “Black Horsemen”, “No Presents For Christmas”, “Abigail”, “Family Ghost” i “Dressed In White”. Ten ostatni to dla mnie prawdziwe wyzwanie pod względem wokalnym, bo obfituje w niesamowicie wysokie partie. Do tego garść numerów z nowej płyty - “Upon The Cross”, “Follow The Wolf”, “The House Of God”, “Black Devil” i “Help!”. Oczywiście, nie zapomniałem również o przedstawieniu. Zobaczycie babcię, rytuał voodoo i wszystkie te szalone rzeczy. Gdy zagramy “Burn” zobaczycie dziewczynę grającą na skrzypcach, którą powoli zaczną ogarniać płomienie. Nie mogę zdradzić wszystkiego, ale powiem ci, że na scenie przez cały czas coś będzie się działo.

Nie masz zbyt miłych wspomnień z naszego kraju. Podobno kiedy grałeś w Poznaniu wspólny koncert Mercyful Fate i King Diamond, organizator uciekł z kasą...

To niestety prawda. Kiedyś w Kanadzie nieuczciwy promotor chciał nam zapłacić tylko część pieniędzy, ale jak mu dokopaliśmy, oddał wszystko. (śmiech) W Polsce po raz pierwszy zdarzyła nam się taka sytuacja, że nie zobaczyliśmy złamanego centa. Szukaliśmy organizatora jeszcze przed koncertem, ale zapadł się pod ziemię. Nie zapłacił nawet za wynajęcie sali. Dowiedzieliśmy się o tym pomiędzy występem Mercyful Fate i Kinga Diamonda. Ludzie z firmy, która ochraniała koncert, chociaż obawiali się zadymy, nie prosili nas, byśmy kontynuowali występ, potrafili zrozumieć naszą sytuację. A jednak zdecydowaliśmy się zagrać. Przecież sala była wypełniona po brzegi naszymi wspaniałymi fanami. Przecież to nie ich wina, że facet okazał się złodziejem. Oni zapłacili kupę forsy, żeby nas zobaczyć i byłem tego świadomy, mimo że nigdy nie zobaczyłem tych pieniędzy. Zresztą, co mieliśmy zrobić? Spakować się i wsiąść do autokaru? Nasi fani na pewno nie zasłużyli sobie na takie traktowanie. Nie chciałbym, żeby to co ci mówię było odebrane jako przesłanie do promotorów – nie musicie nam płacić, bo zagramy tak czy owak. (śmiech) Nic z tych rzeczy! Wyciągnęliśmy z tego wydarzenia odpowiednią nauczkę i od tej pory nie gramy jeśli ktoś nam nie zapłaci z góry. To był wyjątek.

Szkoda, że stało się to akurat w Polsce.

Nie przejmuj się, to mogło się wydarzyć w każdym miejscu na świecie. Nie czujemy się obrażeni na Polskę, wręcz przeciwnie – uwielbiamy szaloną polską publiczność i zrobię wszystko, co w mojej mocy, by do waszego kraju dotarła każda następna trasa Mercyful Fate i King Diamond.

Dziękuję za wywiad.

import rozrywka
Dowiedz się więcej na temat: Milow | mil | makijaż | wokalista | koncerty | muzyka | nagrania | deep | Dr House | śmiech
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy