Michael Patrick Kelly: W Polsce zostałem potraktowany jak król [WYWIAD]

Michael Patrick Kelly ma wielu fanów w Polsce /CLEMENS BILAN/POOL/DDP IMAGES /Agencja FORUM

- Polscy fani są niesamowici. Nieważne gdzie bym nie występował, w tłumie zawsze widzę kogoś z polską flagą - mówi w rozmowie z Interią Michael Patrick Kelly, który popularność zdobył w latach 90. jako Paddy Kelly z rodzinnej grupy The Kelly Family.

Na początku lat 90. podbili serca całego świata. Przeboje jedenastoosobowego zespołu The Kelly Family (sprawdź!) święciły triumfy na listach przebojów niemal w każdym kraju. Rodzinna formacja grała koncerty w największych i najbardziej prestiżowych miejscach na globie, niejednokrotnie dla 250-tysięcznej publiczności. 

43-letni obecnie Michael Patrick Kelly w rodzinnym zespole występował jako Paddy Kelly. To on miał udział w produkcji największego komercyjnego sukcesu grupy (ponad 4,5 mln sprzedanych egzemplarzy) - płyty "Over the Hump" z 1994 r. Paddy jest autorem wielkiego przeboju z tego albumu - ballady "An Angel", którą napisał dla swojej nieżyjącej matki Barbary Kelly

Reklama

W swoim dorobku artystycznym muzyk ma cztery albumy studyjne a jego utwory stały się niezwykle popularne m.in.: w Niemczech (tam obecnie mieszka), Austrii i Szwajcarii. W 2018 roku Michael Patrick Kelly był także trenerem ósmej edycji programu "The Voice of Germany".

Pod koniec listopada muzyk pojawił się w "The Voice of Poland", by zaśpiewać swój singel "Beautiful Madness" (posłuchaj!). Utwór jest znany słuchaczom rodzimych rozgłośni radiowych. Dotarł m.in. do pierwszego miejsca najpopularniejszych piosenek radiowych w Polsce.

Kasia Gawęska, Interia: Jak ci minęła twoja niedawna podróż do Polski?

Michael Patrick Kelly: - Fantastycznie było wrócić do Polski! Uwielbiam wasz kraj, ludzi, kulturę. Zawsze czuję się u was jak w domu, potraficie niezwykle ciepło mnie powitać. Fajnie, że mimo komplikacji związanych z pandemią, udało mi się dotrzeć do Polski i wystąpić w "The Voice of Poland". Musiałem przejść test na koronawirusa, wszyscy na  planie programu nosili maseczki - to nie było zbyt przyjemne, ale cała reszta dała mi dużo radości.

W przeszłości byłem jurorem w niemieckiej edycji "The Voice" - mojemu podopiecznemu udało się wygrać. A teraz wystąpiłem jako gość w polskiej wersji programu. To ciekawe przeżycie. Poza tym zostałem potraktowany jak król! Udzieliłem wielu wywiadów, serwowano mi wspaniałe jedzenie, wszyscy byli mili, dostałem świetny pokój w hotelu, z widokiem na całe miasto. Jestem niesamowicie wdzięczny. No i czekała na mnie niespodzianka: platynowa płyta za singel "Beautiful Madness".

Gratulacje! Nieczęsto spotyka się w Polsce tak duże grupy oddanych fanów, jak w przypadku twoich wielbicieli. Jak  myślisz, dlaczego "Beautiful Madness" radzi  sobie w naszym kraju tak dobrze?

- Polscy fani są niesamowici. Nieważne gdzie bym nie występował, w tłumie zawsze widzę kogoś z polską flagą. Polacy przemierzają tysiące kilometrów, żeby posłuchać mnie na żywo, śpią w samochodach albo przed halami koncertowymi, żeby znaleźć się w pierwszym rzędzie. Jestem szczęśliwy, że mam tak wielu polskich fanów, którzy są wobec mnie lojalni od wielu lat.

A co do "Beautiful Madness", chociaż ta piosenka odniosła sukces w wielu krajach, to w Polsce rzeczywiście poradziła sobie najlepiej, najszybciej. Wydaje mi się, że stało się tak dlatego, że to trzy minuty słońca podczas deszczowego dnia. Większość moich piosenek dotyczy głębokich przemyśleń, ale tym razem uznałem, że muszę uszczęśliwić moich słuchaczy. Pragnąłem dać im coś, dzięki czemu na kilka minut zapomną o swoich problemach i po prostu się uśmiechną. Myślę, że ten utwór oddaje ducha czasu i dlatego tak dobrze się przyjął.

"Beautiful Madness" to tytuł, który dobrze opisuje 2020 rok. Wiem, że zdrowie psychiczne to temat ważny zarówno dla mnie, jak i dla ciebie, dlatego chciałabym się dowiedzieć, jak na co dzień odnajdujesz piękno w trudnych momentach?

- Od razu po przebudzeniu dziękuję Bogu, że podarował mi nowy dzień, za wszystkich dobrych ludzi i pozytywne aspekty mojego życia. Nigdy nie jest idealnie, każdy z nas ma problemy, szczególnie w czasie pandemii, ale mimo to staram się dostrzegać pozytywy.

Jest taki mężczyzna, Tony Robbins. Jest biznesmenem, mówcą motywacyjnym, doradcą ważnych osobistości w Ameryce. Wypracował metodę, którą nazywa "priming". Każdego ranka przeznacza na nią dziesięć minut. Pierwsze trzy minuty dziękuje za dobre rzeczy. Jeśli jesteś religijna, możesz dziękować Bogu, a jeśli nie - wszechświatowi, czy jakiejkolwiek wyższej sile. Kolejne trzy minuty to modlitwa za ludzi, których spotka danego dnia, za jego rodzinę. Ostatnie cztery minuty to wizualizacja danego dnia. Zadaje sobie pytania: "Co będę dzisiaj robił? Z kim się dzisiaj spotkam? Co chcę osiągnąć?".

To dobry sposób na rozpoczęcie dnia, bo osobiście codziennie mam ochotę wyłączyć budzik i spać dalej [śmiech]. Od jakiegoś czasu testuję priming i dobrze to na mnie działa, bo zaczynam dzień od pozytywnych myśli.

Nie chciałbym jednak, żeby ktokolwiek traktował to jako rozwiązanie poważnych problemów. Każdy, kto cierpi na zaburzenia psychiczne, powinien zasięgnąć porady psychiatry i otaczać się dobrymi przyjaciółmi. Najważniejsze jest mieć wokół siebie osoby, które chcą wiedzieć, jak się czujesz i którym  możesz o tym opowiedzieć.

Czy uważasz, że jako artysta masz obowiązek mówienia o społeczno-politycznych kwestiach?

- Są takie momenty, kiedy rzeczywiście zabieram głos w politycznych kwestiach. Uważam, że obecnie na świecie dochodzi do wielu podziałów. Dzieje się tak wszędzie, nie tylko w Polsce. Wszystko jest czarne albo białe, a nikt nie zauważa szarości. Myślę, że potrzebujemy stref, w których ludzie o zupełnie różnych poglądach, opiniach czy wyznaniach, mogliby pobyć razem. Muzyka i sztuka to według mnie właśnie takie strefy. Może nie zaprowadzę na świecie pokoju, ale chcę być osobą, która powie: "Hej, zamiast od razu do siebie strzelać, może porozmawiamy i wysłuchamy się nawzajem?".

Musimy pamiętać, że samo słowo "tolerancja" nie oznacza zgody, a akceptację tego, że istnieją ludzie inni niż ja. Staram się brać udział w pokojowych aktywnościach.

Również uważam, że od jakiegoś czasu jako ludzie skupiamy się na tym, co nas dzieli, a nie tym, co nas łączy. Muzyka to rzeczywiście  coś, co potrafi łączyć. Wiesz o tym od dziecka, kiedy zaczynałeś karierę w The Kelly  Family. Czy twoje postrzeganie muzyki jakoś się w tym czasie zmieniło?

- Oczywiście, że tak! Myślę, że w muzyce dzieje się teraz sporo pozytywnych rzeczy - chociażby streaming. Są plusy i minusy tego rozwiązania. Mogę słuchać muzyki bez przerwy, chociaż nie posiadam wszystkich płyt, które pochłaniam. Pod tym względem uwielbiam streaming. Minusem jest jakość dźwięku i fakt, że artyści mało na tym zarabiają. Kiedyś za każdą płytę artysta otrzymywał określoną kwotę, a dzisiaj, żeby utrzymać się z muzyki, trzeba zdobyć miliardy odtworzeń. Tak więc dla artystów, którzy nie są zbyt popularni, jest to duże utrudnienie. A ci, którzy są znani, nie zarabiają tyle, co kiedyś.

Przed pandemią były też koncerty, poza tym mam wrażenie, że streaming jest stosunkowo nowym rozwiązaniem i że kwestie zarobkowe są cały czas rozwijane.

- Jestem artystą, który uwielbia koncertować, ale jest też wielu muzyków, którzy za tym nie przepadają lub nie mają tak wielu fanów, żeby często występować. Ich źródłem zarobku pozostają streaming i YouTube. Nowi artyści mogą po prostu opublikować swoją twórczość, a słuchacze ich odkryją. Ale wciąż prawie na tym nie zarabiają.

Pamiętam, że kiedy pojawił się format MP3, Metallica strasznie się temu sprzeciwiała, a dzisiaj zarabiają głównie na cyfrowych wersjach swoich wydawnictw. Jest ciężko, ale istnieją ludzie, którzy walczą o prawa artystów. To dobrze, bo jeśli szukasz pracy, to prawdopodobnie prędzej utrzymasz się jako piekarz, lekarz czy taksówkarz, niż jako muzyk.

Wiesz o tym teraz, ale musiało minąć naprawdę wiele lat, żebyś się o tym przekonał.

- Tak, budowanie takiej pozycji trwa lata. To ciężka praca. Jestem optymistą, więc wolę myśleć, że warunki dla artystów będą się poprawiać.

Ale zanim to nastąpi, masz w planach wydać album, prawda?

- Tak, napisałem już około 60 piosenek. Teraz wykańczam demówki, jestem w trakcie wyboru kolejnego singla. Singel ukaże się prawdopodobnie w lutym, a płyta - pewnie między lipcem a październikiem.

Nie proszę cię o dokładny termin, bo wiem, że na premierę płyty składa się mnóstwo elementów [śmiech].

- Wytwórnia naciska i proponuje mi kolejne terminy, ale ja potrzebuję czasu.

Wielu artystów mówiło mi, że żyjemy w czasach, w których wydają album i chcą odpocząć po długim procesie twórczym, a słuchacze natychmiast pytają, kiedy pojawi się nowa muzyka. Spotykasz się z tym?

- Tak, tak, tak! To dotyczy przede wszystkim fanów, ale zupełnie mnie to nie dziwi, bo słuchają moich piosenek tak często, że po kilku tygodniach już nie dają rady [śmiech]. Proszą wtedy o jakieś nowości. Mnóstwo artystów wydaje single nawet co dwa tygodnie, ale ja jestem oldschoolowcem i preferuję tworzenie albumów promowanych przez trzy, góra cztery single.

Poświęcanie czasu na stworzenie jak najlepszej płyty może być też wyzwaniem. Nie kusi cię, żeby ciągle coś poprawiać?

- Czasami tak jest. Teraz chcę stworzyć najważniejszy album w mojej karierze, osiągnąć mistrzostwo. To nie zajmie mi tygodnia, jak Beatlesom. Może tyle czasu spędzali w studio, ale zawsze poprzedzały to miesiące prób. Poza tym jestem artystą solowym, więc muszę dopasować swój zespół do moich potrzeb, a te są dosyć spore [śmiech]. Ale mam nadzieję, że wszystko pójdzie po mojej myśli, bo w 2022 roku wybieram się w trasę po Europie. Na pewno wystąpię w Warszawie, może uda mi się też odwiedzić Kraków. Do zobaczenia!

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Michael Patrick Kelly | Kelly Family
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy