Reklama

"Metalowa zupa"

Hamburski Symphorce nie jest z pewnością najpopularniejszym zespołem na świecie. Nie dysponuje też astronomicznym budżetem, nie ma komfortu pracy gwiazd metalu z najwyższej półki. Nie znaczy to jednak wcale, że ich albumy nie są warte naszej uwagi. Po raz kolejny przekonuje o tym ich szóste pełnowymiarowe dokonanie, wydana pod koniec lutego 2007 roku płyta "Become Death", na której nowocześnie brzmiący heavy metal jest czymś znacznie więcej niż tylko solidnym, niemieckim rzemiosłem.

Gitarzysta Cedric C. Dupond znalazł kilka chwili na rozmowę z Bartoszem Donarskim.

Wbrew tytułowi płyty, "Become Death" wydaje się być najbardziej dynamicznym albumem Symphorce.

Jesteśmy bardziej żywi niż kiedykolwiek wcześniej! Trudno za to powiedzieć, co było naszym celem przy pisaniu muzyki na ten album. Nigdy nie przygotowujemy żadnego planu, gdy rozpoczynamy komponowanie. Raczej siadamy wspólnie w naszym gronie i wymieniamy się różnymi pomysłami. W moim przypadku to wygląda tak, że siadam z gitarą i zaczynam grać, a wszystko wychodzi ze mnie jak najbardziej naturalnie.

Reklama

Kiedy skończyliśmy pisać kilka nowych utworów, stało się dla nas jasne, że ten album będzie naprawdę bardzo ciężki i agresywny. Ale ważne jest też to, żeby zachować melodyjność tego, co gramy, a co za tym idzie dynamikę całości, bo to wszystko gwarantuje, że muzyka nie zostanie zapomniana.

Warto wyjaśnić, że choć "Become Death" jest bardzo intensywnym materiałem, pełen jest przeróżnych emocji, jest sporo atmosferycznych partii.

Dzięki temu właśnie brzmimy, jak Symphorce. To mieszanka wielu różnych elementów. Są tam ciężary i szybkie numery, ale również bardziej nastrojowe, emocjonalne utwory, które idą nieco głębiej. Myślę, że dzięki temu taki album, jak "Become Death" jest dla słuchacza bardziej interesujący. Mamy tu coś dla każdego fana heavy metalu. Niech to będą thrashmetalowe gitary, gothicmetalowe partie, wysokie i nisko brzmiące wokale, słowem wszystko. W sumie do dziś zastanawiam się, dlatego nie odnieśliśmy jeszcze wielkiego sukcesu (śmiech).

Nie sądzisz, że takie utwory jak "In The Hope Of A Dream" i "Inside The Cast" mają coś wspólnego z klimatem rocka gotyckiego?

Absolutnie tak. Zawsze pisze się muzykę, pod której jest się wpływem. "In The Hope Of A Dream" to utwór, który napisał Dennis [Wohlbold, bas], a "Inside The Cast" to jedna z moich propozycji. Nie da się ukryć, że słucham wielu zespołów w stylu np. Sentenced.

Jednak nie mniej ważne są też dla mnie gitary, solówki. To bardzo istotne. W końcu jestem gitarzystą. Jednocześnie staram się też zapewnić Andy'emu [B. Franckowi, wokal] wystarczająco przestrzeni dla jego wokali.

Każdy numer na "Become Death" ma swój własny charakter. Wygląda na to, że nie macie tych samych problemów, co wiele innych zespołów powermetalowych, które nagrywają ciągle ten sam album. Jak wam się to udaje?

Myślę, że to jedna z rzeczy, która czyni Symphorce zespołem interesującym brzmieniowo. Nigdy tak naprawdę nie wiadomo, czego można się spodziewać po naszym nowym wydawnictwie. Dziś, gdy jakaś grupa ma wydać album i zaczynają pojawiać się reklamy, od razu wiesz, czego możesz się spodziewać. To nie sprawdza się w Symphorce.

Zawsze wychodzimy z kilkoma niespodziankami. Jasne, niektórym ludziom te niespodzianki mogą nie przypaść do gustu, ale w ostatecznym rozrachunku to musi być muzyka, z które my jesteśmy najbardziej zadowoleni. Robimy to, co naprawdę chcemy. Jeśli się komuś to podoba - w porządku, jeśli nie - kupuj płytę innego zespołu (śmiech).

Kto z was stoi za muzyką?

Muzykę piszę ja wraz z Dennisem i Markusem [Pohlem, gitara, również w Mystic Prophecy]. Każdy z nas robi swoje sam, we własnym mieszkaniu. I gdy budowa utworów jest już zakończona, wysyłamy muzykę do reszty chłopaków. A oni to akceptują lub nie, dopracowując całość do końca.

Można powiedzieć, że tę metalową zupę przygotowuje trzech kucharzy, a gdy nie jest ona wystarczająco słona, wkraczają pozostali. Andy dodaje swoje wokale i danie gotowe. Steffen [Theurer] nie miał jakiegoś dużego udziału w pisaniu muzyki, ale oczywiście to, w jaki sposób gra, miało swój duży wpływ na brzmienie tego materiału. Głównych kompozytorów jest trzech, ale to cała nasza piątka tworzy brzmienie tego zespołu.

Nalepka "power metal" nie do końca pasuje do stylu Symphorce. Możecie z tym żyć? Symphorce wydaje się być ten zespołem, który unowocześnia tradycyjną formułę muzyki heavymetalowej. Takie połączenie dziedzictwa z techniką, wyraźnym rytmem.

Po pierwsze jesteśmy wielkimi fanami muzyki jako takiej. Słuchamy naprawdę wielu różnych rzeczy. Ale najważniejsze dla nas jest to, aby wciąż kroczyć drogą rozwoju. Chcemy się rozwijać, jako kompozytorzy, chcemy eksperymentować w różnymi rozwiązaniami. Sporo bawimy się nowymi technologiami. Wersje demo robimy na komputerze, bo to ułatwia sprawę i otwiera wiele nowych możliwości.

Myślę, że istotne jest także to, aby się w tym mimo wszystko nie zatracić. Przecież my nadal chcemy grać rocka czy heavy metal, a ta muzyka jest bardzo bezpośrednia. Nie mamy zamiaru stać się nagle zespołem industrialnym czy coś w tym guście.

Ponownie pracowaliście w tym samym studiu. Nie jest to trochę nudne?

Jak to zawsze mówię, nigdy nie zmienia się zwycięskiej drużyny. Dennis Ward wyprodukował nam już poprzedni album "GodSpeed". Ale tak czy inaczej, w tym samym studiu nagrywamy już od pięciu albumów. Na odwiedzenie tego miejsca zawsze czeka się z radością, bo doskonale wiemy, jak jest świetne.

Nasz budżet wciąż jest raczej mały i dlatego musimy się w studiu dość szybko uwijać. Musimy być pewni, że wszystko zostanie nagrane bardzo szybko, co wiąże się z tym, że wchodzimy do studia bardzo dobrze przygotowani. Nie stroimy się dniami i nie robimy wielkich prób w studiu, bo na to nie ma czasu i pieniędzy. Dokładnie wiemy, co kto ma zagrać, jakiego instrumentu użyć, gdzie zmienić efekt etc.

Wszystko, włącznie z miksami i masteringiem zajmuje nam ok. dwu i pół tygodnia. Dla nas samych brzmi to niewiarygodnie. Dwa i pół tygodnia to nic w porównaniu z zespołami typu Metallica, które siedzą w studiu przez cztery lata, zmieniają studia, a płyta i tak nie brzmi lepiej.

"Become Death" kończy ukryty kawałek. Co to ma być?

Jeśli weźmiesz tytuł płyty czy zobaczysz okładkę "Become Death", wydaje się, że musimy być bardzo wkurzonymi, agresywnymi kolesiami. A prawda jest taka, że jesteśmy zupełnie kimś przeciwnym. Poczucie humoru w Symphorce jest bardzo osobliwe i wyjątkowe.

Uwielbiam poczucie humoru reszty chłopaków. Ten ukryty, dodatkowy kawałek chyba najlepiej oddaje, o co ty chodzi. Jesteśmy po prostu rock'n'rollową grupą, która chce się przede wszystkim dobrze bawić.

Nie wiem czy znasz taki program telewizyjny "King Of Queens", ale wszyscy go uwielbiamy. Ja jestem od niego wręcz uzależniony. Któregoś dnia siedziałem w domu i pomyślałem sobie, że dla zabawy nagram swoją wersje tytułowego kawałka z "King Of Queens". Kiedy wysłałem chłopakom ten numer, po kilku minutach dostałem maile w stylu: człowieku, czy ty jesteś już tak pijany? (śmiech).

Za to Andy odpisał mi, że to jeden z najlepszych utworów, jakie słyszał od miesięcy i że na pewno wstawimy go jako ukryty bonus. W końcu chodzi o zabawę.

Dzięki za rozmowę.

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Andy | śmiech | muzyka | heavy metal | metal | zupa
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy