Reklama

Melodia tkwi we mnie

Urodzony w Niemczech Gentelman to kolejny, po Seanie Paulu, zdobywający popularność artysta zainspirowany jamajskim brzmieniem. Początki jego kariery to współpraca z artystami pochodzącymi z Jamajki oraz z niemieckimi zespołami hiphopowymi. W 1999 roku ukazuje się pierwsza płyta Gentelmana, "Trodin' On", ale prawdziwy sukces przynosi mu dopiero album "Journey To Jah". W nagraniu płyty bierze udział cała plejada jamajskich artystów, z Bounty Killa i Daddy Ringsem na czele. Gentelman w 2003 roku wydaje epkę z nieopublikowanymi wcześniej nagraniami, oraz album koncertowy "Gentelman and The Far East Band". W tymże roku daje dwa koncerty w naszym kraju. Teraz ponownie możemy ujrzeć Gentelmana na żywo w Warszawie i w Poznaniu. Z Gentelmanem w Lizbonie spotkał się 27 Pablo (mhh.pl).

Opowiedz mi o początkach twojej kariery.

Szczerze mówiąc nigdy nie planowałem zostać pieśniarzem reagge. To przyszło samo. Początkowo interesowałem się jamajskimi artystami: Peterem Toshem, Dennisem Brownem, czy Garnetem Sillkiem. Postanowiłem pojechać na Wyspę i bliżej poznać kulturę. Dopiero tam odkryłem w sobie talent i potrzebę wyrażenia melodii i ducha, który we mnie tkwi.

Masz bardzo wyrazisty i oryginalny głos. Na pewno ten fakt pomógł ci.

Możliwości głosowe nie są najistotniejsze. Najważniejsza jest chęć robienia, tego co kochasz. Na Jamajce mieszka taki koleś, nazywa się Flanka i jest głuchoniemy. Czuje tylko wibracje basu. Nie przeszkadza mu to chodzić na imprezy i występować na scenie. Wydaje z siebie różne dźwięki i piski. W getcie jest prawdziwą gwiazdą, ludzie szaleją na jego koncertach w Montego Bay.

Reklama

Po raz pierwszy publicznie zaśpiewałeś w Niemczech, czy na Jamajce?

Pierwszy raz... to było na wsi na Jamajce. Były dwa gramofony i mikrofon, znałem też ludzi z okolicy. Pewnego dnia złapałem za mikrofon i zacząłem śpiewać, potem więcej i więcej. Przełomowy był jednak mój występ na festiwalu Quanca w 1994 roku. Promotor nie uprzedził mnie o występie, ale wskoczyłem na scenę i zaśpiewałem. Po tym występie poczułem się mocniejszy. Ludziom się podobało, czuli wibracje, które przekazywałem. Postanowiłem zostać wokalistą.

W jakim języku śpiewasz? Czy jest to angielski?

Nie, to nie jest angielski. Śpiewam w języku patois, oparty na angielskim. To język buntu i rebelii, stworzony przez przybyłych na Jamajkę niewolników z Afryki. Na pewno nie będę śpiewał po niemiecku, chociaż widzę, że coraz więcej artystów niemieckich śpiewa reagge właśnie w tym języku. Patois daje mi więcej możliwości, mogę dotrzeć do większej ilości osób. To świetny język do pisania tekstów, mogę wymyślać własne słowa i tworzyć konstrukcje gramatyczne.

A co chcesz przekazać w swoich tekstach?

Pisze i pisałem zawsze o rzeczywistości. Na początku nie było to nic specjalnego, ale zawsze starałem się, aby to co śpiewam miało sens i przesłanie.

Dziś wszyscy postrzegają cię jako artystę bardzo świadomego swego przekazu.

To oczywiste, że teksty z przesłaniem są bardziej wartościowe.

Jak udało ci się zdobyć jamajskie podkłady na płytę?

Będąc na Jamajce poznałem wielu muzyków i producentów, ale nie chciałem być natarczywy i prosić ich o podkłady do moich wokali. Dopiero Richie Stephens mi pomógł. Kiedy ludzie z wytwórni w Niemczech chcieli, żebym nagrał płytę, powiedziałem "Ok, ale nagram ją na Jamajce". Dostałem wtedy bilet i fundusze na nagranie.

Stałeś się teraz bardzo popularny. Twoje teledyski można zobaczyć między innymi na Vivie. Rozgłośnie radiowe grają twoje piosenki. Jak się z tym czujesz?

Staram się trzymać z dala od machiny komercyjnej, chce pozostać sobą. Dla mnie najważniejsza jest muzyka. Na Jamajce ludzie poznają mnie, ale nie ma szaleństwa. Pytają się jak leci, mówią, że podoba im się moja muzyka. Żadnych tam autografów na brzuchu, czy innych bzdur.

Dzięki za wywiad. Szacunek.

Dzięki również. Keep the fire burning!

import rozrywka
Dowiedz się więcej na temat: melodia | W.E.
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy