Meek, Oh Why?: Pierwszy raz poczułem, że nie krępuję się swojej powagi

Meek, Oh Why? przy tworzeniu oprawy graficznej nowej płyty inspirował się m.in. włoską moda męską z lat 40 i 50. XX wieku /Alicja Kozak /materiały prasowe

- Chciałem pójść w inną stronę niż melancholijno-liryczną. Pomyślałem, że często moje piosenki mają ciekawe zabiegi harmoniczne, ale nadają się bardziej do uspokojenia. To muzyka bardziej szeptana niż energiczna. I byłem ciekaw, co będzie, gdy ten utwór będzie mocniejszy i szerszy w brzmieniu - mówi w rozmowie z Interią Meek, Oh Why? o singlu "Zachód". Piosenka promuje jego trzecią płytę o tym samym tytule.

"Zachód" to najnowsza, trzecia już płyta rapera, wokalisty, producenta i instrumentalisty Mikołaja Kubickiego, który ukrywa się pod pseudonimem Meek, Oh Why?. Album, który promowany jest przez numer tytułowy nagrany wraz z Sarsą, ukazał się pod koniec listopada, a nam artysta opowiedział o procesie twórczym i próbie podążania nowymi, nieodkrytymi jeszcze ścieżkami.

Daniel Kiełbasa, Interia: Wczoraj (28 listopada 2019 r. - przyp. red.) grałeś pierwszy koncert promujący płytę "Zachód". Jak wrażenia?

Meek, Oh Why?: - Stresu oczywiście było bardzo dużo, jak to przy premierowych koncertach, ale też mieliśmy po pierwszy raz sytuację, kiedy publiczność chóralnie odśpiewała nasze piosenki, co nas zaskoczyło, bo płyta ukazała się przecież dopiero tydzień temu.

Reklama

W "Papierowej rocznicy" śpiewasz, że wolisz "Dom z papieru" od danceflooru. A jak jest w przypadku koncertów i pracy w studiu. Lepiej czujesz się tworząc płytę, czy grając na żywo

- Strach przed wyjściem na scenę, zwłaszcza przed koncertem, sprawia, że wydaje mi się, iż zdecydowanie wybieram studio, gdzie mogę dopieszczać detale i otwierać się w pełni. Ale to wynika głównie z moich lęków i gdy po pierwszym i drugim utworze adrenalina popłynie w żyłach, to odnoszę wrażenie, że nie da się bez tego żyć. A koncert jest przecież rzeczą, dla której się to wszystko robi.

"Zachód" ukazał się tydzień temu. Widać na nim dobrze ewolucję, jaka zaszła przez te kilka lat w twojej muzyce. Jak przez ten czas zmieniło się  twoje podejście do nagrywania?

- Pierwsza zmiana nastąpiła w sferze mentalnej. Po nagraniu ostatniej płyty miałem poczucie, że mój język wewnętrzny jest niekomunikatywny i dlatego nie spotykał się z szerokim odzewem. Zaowocowało to pewnego rodzaju frustracją i stwierdziłem, że bez sensu jest "zawracanie kijem Wisły" i uporczywe szukanie własnego stylu. Pomyślałem, że może warto wpisać się w jakiś nurt i popłynąć razem z nim. Ale gdy pracowałem w taki sposób przez 3-4 miesiące, myśląc o tym, jak odbierane będą moje utwory, to zdałem sobie sprawę, że zupełnie nie o to chodzi i aż odechciało mi się nagrywać.

Uznałem, że muszę wrócić do starego systemu wymyślania rzeczy. Niemniej próba skonfrontowania się z tym, jak nowy materiał będzie odbierany, sprawiła, że jestem w stanie bardziej klarowanie przekazywać to, o co mi chodzi. Nie skupiam się na wątkach pobocznych, tylko zmierzam prosto do celu.

A jeśli chodzi o sam proces nagrywania, to zmiana jest taka, że zawsze nagrywałem płyty w domu i nawet wokale powstawały w zaciszu domowego studia. Tym razem na tyle wytworzyłem u siebie powtarzalność, że udało się przenieść ją również do profesjonalnego studia. Długo się przygotowywałem i udało mi się w trakcie nagrań zachować siebie.

W jednym z wywiadów sprzed roku wspominałeś, że jedną z twoich cech był - jak sam to nazwałeś -  "papierowy zapał". Mocno się na coś nastawiasz, następnie sprawy zaczynają iść coraz bardziej opornie, aż w końcu myślisz o wycofywaniu się z pierwotnych pomysłów. Teraz było podobnie?

- Tym razem - muszę przyznać - moja konsekwencja się poprawiła. Mimo zwątpień i problemów, wiedziałem do czego dążę. Z tym moim słomianym zapałem jest tak, że początkowo, gdy wpada mi do głowy pomysł, nie jestem w stanie go analitycznie rozłożyć na czynniki. Mocno się emocjonuję i wszystkich angażuję w projekt, ale w momencie, gdy zauważam jeden niespójnie koncepcyjny element pomysłu, to już wtedy wiem, ze to mi się nie będzie podobało, bo zauważyłem ślepy zaułek.

Na "Zachodzie" postawiłeś ponownie zdecydowanie na syntezatory, ale tym razem ich brzmienie jest bardziej różnorodnie, a przede wszystkim drugorzędne w stosunku do tekstu.

- To dla mnie ciekawe zjawisko, bo na początku, gdy robiłem EP-kę "Księżniczkę i buca", to poszedłem w tę stronę, bo miałem wtedy zajawkę na produkcję. Chodziło mi głównie o kompozycję, ale poznając świat pisania słów, bardzo mnie to wciągnęło i sam pomysł tworzenia płyt koncepcyjnych sprawił, że wciąż zgłębiam ten temat. Mam wrażenie, że na ostatnich płytach muzyka była bardzo mocno tłem dla koncepcji. Przyzwyczaiłem też swoich odbiorców, że przychodzą do mnie słuchać opowieści i tekstów. Na "Zachodzie" postanowiłem wrócić do korzeni i postawić na kompozycje melodyczno-harmonicznie, które będą bronić się same w sobie. Jednak na tyle mocno zabrnąłem w te koncepcyjne rzeczy, że nie straciły one wartości lirycznej. Dlatego wydaje mi się, że ten efekt jest spotęgowany - muzyka nadgoniła moje pomysły.

Na swoich poprzednich płytach byłeś samowystarczalny - pełniłeś rolę instrumentalisty, tekściarza, producenta. Teraz jednak powoli się to zmienia i w pracy studyjnej skorzystałeś z pomocy innych osób.

Tak, partie basowe nagraliśmy - trochę last minute - z muzykami, z którymi gram na żywo. Mój zespół dograł też chórki, a miks ponownie wykonał współpracujący ze mną Hulba. To też nie jest tak, że nie chcę z kimś nagrywać, ale często moje szybkie manie sprawiają, że muszę działać błyskawicznie. Przychodzi mi do głowy jakiś pomysł na dwa dni przed wysyłką piosenki do masteringu i wiem, że rozdrabniając się, nie zdążę go wysłać. Biorę wtedy sprawy w swoje ręce.

Singel promujący płytę jest numerem typowo popowym, który mógłby spokojnie podbijać radiowe listy przebojów. Czy taki był właśnie zamysł, aby spróbować się z formą stricte piosenkową i stricte popularną?

- Bardziej kierowałem się słowem "bitowy". Chciałem pójść w inną stronę niż melancholijno-liryczną. Pomyślałem, że często piosenki, które robię mają ciekawe zabiegi harmoniczne, ale nadają się bardziej do uspokojenia. To muzyka bardziej szeptana niż energiczna. I byłem ciekaw, co będzie, gdy ten utwór będzie mocniejszy i szerszy w brzmieniu. Ostatecznie okazało się, że wezwał mnie pop.

Skąd się wziął natomiast pomysł, aby zaangażować w to wszystko Sarsę?

- Bartek (Okrój - przyp. red.), który odpowiadał za identyfikację wizualną, zadzwonił do mnie, kiedy miałem już nagrany refren i pierwszą zwrotkę. Powiedział, że ma pewien pomysł, ale nie wie, jak na to zareaguję, bo chce zestawić ze sobą dwa skrajne światy - mój z przebojowym Sarsy. W pierwszej chwili człowiek jest nieco przestraszony, ale z drugiej strony, gdybym miał wybrać kogoś spośród popowych polskich wokalistek, to padłoby na Sarsę, bo według mnie ma jeszcze drugą twarz, którą da się w niej dostrzec. Dlatego zdecydowałem się zaprosić ją do swojego świata i byłem ciekaw, jak się w tym odnajdzie. Miałem też dużą wiarę w to, że ona sam odkryje w tym coś nowego. Wydaję mi się, że finalnie nam to się udało, bo Marta była zadowolona ze współpracy i mogło jej to dać do myślenia, że i w taki sposób może wyrażać siebie - nie tracąc nośności może eksplorować inne rejony.

Masz chwytliwy utwór z jedną z najpopularniejszych wokalistek w Polsce. Czy widzisz się w muzycznym mainstreamie? Nie mówię o świecie celebryckim, ale o popularności radiowej, która sprawiłaby, że straciłbyś po części swoją anonimowość.

- Nie boję się tego. Mam dobrze poukładane swoje życie pozamuzyczne. Jestem sobie w stanie uzmysłowić, że to tylko moja praca. Gdyby doszło do jakiejś eksplozji popularności i gdyby moja prywatność byłaby zagrożona, to myślę, że mam gdzie się schować, bo mieszkam poza miastem i czuję się tam bezpiecznie.

Gdy miałeś już nagrany materiał, potrzeba było stworzyć jego obudowę. Skąd pomysł na całą promocję - bo mamy tutaj i wydanie materiału z zaskoczenia i bardzo stylową oprawę graficzną, która nawiązuje do mody włoskiej lat 50.

- Sam koncept zakładał, że wybiorę się ze świata snów do świata stereotypowo nazywanego "Zachodem". Miałem zobaczyć, co tam się dzieje i będę myślał o pisaniu przebojowych refrenów. Wymagało to pewnej powagi w oprawie graficznej. Bardzo dobra chemia z Bartkiem (Okrójem - przyp. red.) sprawiła, że był w stanie nazwać, to co chodziło mi po głowie - inspiracje fotografią Avendona, moda włoska lat 40. i 50.  - i znał konkretne terminy związane z modą. Co mnie najbardziej cieszy, udało się doprowadzić do spotkania wielu kreatywnych ludzi. Każdemu z nich daliśmy wolność i każdy z nich wykrzesał z siebie maksimum.

A premiera bez wcześniejszej promocji była spontanicznym ruchem, czy mieliście to zaplanowane?

- Od dłuższego czasu pracowałem nad nowymi rzeczami. "Zachód" był prawie gotowy w lipcu, ale chwilę później wymyśliłem "Eurobiznes" i zaczęła składać się cała płyta. Tytus z Bartkiem uznali, że cały album trzyma poziom i nic nie jest odrzutem. Dlatego też stwierdziliśmy, że skoro mamy dobry numer z klipem i krążek na wysokim poziomie, to damy ludziom szansę i jeżeli zaciekawi ich jedna piosenka, to będą mogli od razu posłuchać albumu w pełnej krasie.

W przeszłości pojawiały się opinie, że Asfalt nie do końca cię promuje i nie ma na ciebie pomysłu. Przy okazji tej płyty mam wrażenie, że znaleźliście drogę, która jest korzystna dla obu stron.

- To też się jednak trochę zmieniało z roku na rok. Mając 19 lat podpisałem pierwszy kontrakt z Asfaltem i wydawało mi się, że jak wrzucę numer na Facebooka, a wytwórnia mi go udostępni, to już czeka mnie wielka kariera, pojadę w trasę i tak dalej. A tymczasem okazało się, że człowiek wierzy w siebie i wydaje mu się, że musi być bardziej promowany, a ma za mały ogląd zdarzeń, żeby zrozumieć, gdzie może się znaleźć. Tak naprawdę dopiero teraz znalazłem pewien spokój w sobie i dojrzałość, i to też ma wpływ na to, jak rozmawiam z Asfaltem na temat tego, czego chciałbym. Jesteśmy starsi o parę lat i jesteśmy w stanie mówić o ważnych rzeczach.

Rozmawialiśmy o brzmieniu, o oprawie graficznej, zahaczmy jeszcze o teksty. Jak sam powiedziałeś przestałeś pisać w nie do końca zrozumiały sposób. Jak doszło do ewolucji w tym aspekcie twojej twórczości?

- Gdy byłem nastolatkiem, to miałem kilku starszych znajomych, którzy powagą swoich opowieści, doprowadzili do tego, że w towarzystwie rówieśników głupio było mi opowiadać o tym, co widzę w pełnej krasie, bo psułem klimat i nie potrafiłem się rozluźnić na młodzieńcze głupoty. Przy "Miło było poznać", kiedym miałem 20 lat, ludzie oceniali, że mówię zbyt poważnie i za kogo ja się mam, a przecież te tematy nie były w ogóle poważne.

Moje ucieczki w marzycielski świat sprawiały, że nie do końca byłem w stanie zaakceptować to, że nie mam natury showmana i luzaka. Teraz dopiero pierwszy raz poczułem, że nie krępuję się swojej powagi. Nie boję się powiedzieć, że siedzę wieczorem i zastanawiam się nad śmiercią, przemycając wątki, że wierzę w istnienie Absolutu, który jest mnie w stanie po niej ocalić. Nie boję się o tym pisać, a mam teraz też narzędzia, które sprawiają, że jest to nienapastliwe i nie brzmi jak jakaś próba stania się współbratem hiszpańskich inkwizytorów.

Z płyty na płytę piszesz dojrzalej i coraz lepiej. Myślałeś, aby spróbować się i tworzyć dla kogoś innego?

- Ostatnio pojawiła się propozycja od mniej znanego zespołu, którzy założyli moimi przyjaciele i podoba mi się to, co robią. Jest to dla mnie coś ciekawego i kuszącego, ale nie wiem, jakbym się w tym odnalazł. Siebie, swoją siłę i wątpliwości wyrazowe znam, więc umiem pisać tak, aby dotknąć sedna. Tworzenie dla kogoś wymagałoby poznania tej osoby.

A z drugiej strony - czy byłbyś w stanie odpuścić produkcję i zająć się jedynie tekstami i wokalem na swoich płytach?

- Nie byłbym w stanie tego zrobić, a już kilka razy się nad tym zastanawiałem. Chętnie mogę zaprosić jakiegoś producenta do studia, aby z nim posiedzieć i pogadać, jednak uczucie, gdy wszyscy idą spać, a ja siadam w studiu, odpalam komputer z różnymi brzmieniami i wszystko jest możliwe, jest nie do zastąpienia. Ogranicza mnie jedynie kreatywność - gdybym był geniuszem, to mógłbym w tym czasie nagrać takie połączenia tych 12 dźwięków, że wycisnęłyby różne emocje. Nie oddałbym tego nikomu. Uwielbiam produkować.

Na pierwszej płycie zadałeś sobie pytanie "kim ja jestem". Zastanawia mnie, czy przez te kilka lat doszedłeś do konkretnych wniosków.

- Te wszystkie dziwne myśli na temat śmierci i porzucenia konsumpcjonizmu - skłaniają mnie do zadania sobie pytanie: "po co to robię". Ale nagrywam te kolejne płyty i mogę szczerze powiedzieć, że potrzeba bycia sławnym i bogatym mnie do tego nie popycha. Już tak się zagalopowałem, że nie znam innej drogi. Czuję się przede wszystkim twardo stojącym na ziemi człowiekiem, które ma dobrze poukładany system wartości ze sprawami rodzinnymi i emocjonalnymi na froncie. To też daję mi wolność wykonawczą, bo nie traktuję siebie z płyt jako całego życia, chociaż o nim opowiadają.

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Meek Oh Why?
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy