Reklama

"Lubię wyzwania"

Zakk Wylde – kowboj z gitarą, który sam ustala reguły. Przez kilka lat akompaniował Ozzy’emu Osbourne’owi, potem podbijał serca fanów bluesa i rocka przebojowym Pride & Glory, aby w ostatnim czasie poświęcić swój czas grupie Black Label Society, w której rządzi niepodzielnie. Niedawno wydany album „Stronger Than Death” wręcz poraża ciężarem i siłą riffów, w których tworzeniu Zakk nie ma sobie równych. Kilka godzin przed koncertem na festiwalu Wacken Open Air z Zakkiem Wyldem rozmawiał Jarosław Szubrycht.

Jak przebiega trasa?

Jak dotąd doskonale. Zaczęliśmy w Japonii od kilku naprawdę świetnych koncertów, potem zagraliśmy parę sztuk w Stanach. Teraz dotarliśmy do Europy, a kiedy tu skończymy, wracamy do Ameryki i gramy w Kanadzie oraz w Seattle, San Francsico, Sacramento, San Diego... Potem prawdopodobnie znowu wrócimy do Europy. Trochę sobie tym razem pojeździmy. W Stanach prawdopodobnie będziemy grali z Panterą, mam przynajmniej taką nadzieję.

Co się stało z twoim dotychczasowym perkusistą Philem Ondichem?

Reklama

Phil rozchorował się i przebywa teraz w domu. Nieprędko wróci za bębny w Black Labels Society. Na szczęście nie musieliśmy przerywać trasy, bo na miejscu był Craig. Mówię ci, Craig odwala rewelacyjną robotę. Prawdopodobnie z nim nagramy następną płytę.

Po Internecie krążyły opowieści, że zanim pożegnałeś Phila solidnie mu nakopałeś. Ile w tym prawdy?

No dobra, prawda jest taka, że wywaliłem Phila w czasie koncertu. Pił za dużo, był pieprzonym alkoholikiem i kiedy zawalił o jeden koncert za dużo wywlokłem go zza bębnów i wypieprzyłem z sali...

Czy to możliwe, żeby pić za dużo w zespole, który nazywa się Black Label Society i śpiewa hymny wychwalające piwo?

Oczywiście, że tak. Zawsze trzeba mieć jasny umysł, trzeba być prawdziwym mężczyzną. Trzeba mieć pier***one jaja! Bycie pier***onym pijakiem jest dla pier***onych dupków, pier***nych śmieci, którzy nie potrafią nad sobą zapanować. Jeśli chcesz grać w Black Label Society musisz nauczyć się kontrolować swoje zachowanie. Oczywiście, parę piwek to świetna sprawa, ale totalne uwalanie się jest dla dupków. Następne pytanie.

Niedawno skradziono twoje słynne gitary Gibsona. O ile wiem, wyznaczyłeś za nie sporą nagrodę?

Tak, to prawda. Wydarzyło się to w Stanach, zaraz na początku trasy koncertowej. Jeden z tych fajnych koleżków z obsługi technicznej nie domknął przyczepy, kiedy jechaliśmy z Houston do Dallas. Po przyjeździe na miejsce okazało się, że dwóch gitar brakuje, chociaż nikt nie potrafił powiedzieć w którym momencie zniknęły. Na szczęście parę tygodni później jedną z nich odesłano. Niestety, wciąż brakuje tej, która miała dla mnie największe znaczenie, bo była pierwsza. Na niej napisałem swoje pierwsze numery z Ozzym, na niej skomponowałem wszystkie płyty i na niej je nagrywałem. Nie dziw się, że bardzo mnie zdołowało jej zaginięcie. Może jeszcze się odnajdzie?

Niedługo zadebiutujesz na dużym ekranie w filmie „Metal God”, opartym na historii Tima „Rippera” Owensa z Judas Priest. Jakie wrażenia?

Praca nad „Metal God” to była naprawdę świetna zabawa. Poznałem takie gwiazdy jak Mark Wahlberg, Jennifer Aniston i wielu innych fajnych ludzi. To nie było trudne, bo gram tam właściwie siebie, czyli gitarzystę metalowej kapeli, tylko amatorskiej. Fragmenty filmu, które miałem już okazję obejrzeć wskazują na to, że to może być naprawdę niezłe. Oprócz tego napisałem na potrzeby „Metal God” kilka piosenek, nagrałem je i trafią na ścieżkę dźwiękową filmu.

Jak sprzedaje się nowa płyta Black Label Society?

Chciałbym, żeby sprzedawała się jak jakieś pier***one Backstreet Boys, ale do tego nie dojdzie, bo mam trochę pier***onej muzycznej ambicji. Niestety, płyta nie sprzedaje się najlepiej, ale czego innego się spodziewać, przecież to ku**a płyta metalowa! I wiesz, co zamierzamy z tym zrobić? Zamierzamy grać jak najwięcej pier***onych koncertów, pić i nie narzekać. To wszystko, co nam pozostaje.

Czy jest jakaś szansa na to, żebyś jeszcze kiedyś zagrał z Ozzym?

Czemu nie? Rozmawiałem z Ozzym jakieś pół roku temu i chciał, żebyśmy coś razem zrobili, mówił coś o płycie, którą zamierza nagrać. Niestety, wtedy akurat cały czas pochłaniał mi film i nie mogłem tego zostawić, a w tej chwili najważniejsze jest dla mnie Black Label Society. Do grudnia jesteśmy na trasie, potem od razu chcę nagrać następną płytę. Później nagrywamy album koncertowy. Kiedy już zrobię wszystko, co mam do zrobienia, może coś nagram z Ozzym. Oczywiście, jeżeli on wciąż jeszcze będzie miał na to ochotę. Nie bardzo mamy kiedy się spotkać.

Czym różniła się praca z Ozzym od tego, co robisz teraz?

Właściwie niczym... Muzyka to muzyka, jedno gówno. Komponowałem muzykę, kiedy grałem z Ozzym, teraz robię to samo. Dodaj wokale Ozzy’ego do płyty Black Label Society i wyjdzie ci nowa płyta Ozzy’ego. Oczywiście, teraz mam nad wszystkim większą kontrolę. Ozzy dał mi tak wielką swobodę, jaką tylko może mieć gitarzysta – kompozycje zależały wyłącznie od mojej inwencji. Nie miałem jednak nic do gadania w sprawach tekstów, oprawy graficznej płyt, nie produkowałem tej muzyki, a w Black Label Society to wszystko robię.

Twoja muzyka w ciągu ostatnich lat uległa znacznemu przeobrażeniu. W Pride & Glory grałeś bluesa, podczas gdy nowy album Black Label Society jest bardzo ciężki i mroczny, niemal heavymetalowy...

Wiesz, jestem muzykiem i wolę rozwijać się, niż grzebać ciągle w tym samym gównie. To byłoby dla mnie zabójczo nudne. Chcę próbować nowych rzeczy w muzyce, lubię wyzwania.

Czy to oznacza, że następna płyta Black Label Society będzie się bardzo różniła od „Stronger Than Death”?

Nie, raczej nie. Chociaż mogę obiecać, że będzie jeszcze cięższa. Ale kiedy przestanie podobać mi się to, co robię w Black Label Society i będę miał ochotę nagrać płytę akustyczną, zrobię to bez wahania.

Lubisz duże festiwale, takie jak Wacken Open Air?

Jasne, uwielbiam je! Co prawda w Wacken jestem po raz pierwszy, ale kiedy mogę wpadam na Dynamo, albo do Donnington. To zawsze wspaniałe uczucie grać przed tak olbrzymią publicznością. Ale granie klubowe też ma swoje zalety. Za każdym razem kiedy gram w małym klubie, a graliśmy w takich nawet z Ozzym, ludzie są tak niesamowicie blisko, że czuć bijącą od nich energię. Czuć szaleństwo! Tak naprawdę, kiedy jesteś muzykiem, po prostu kochasz grać. I to, czy grasz na olbrzymim stadionie dla 100 tysięcy widzów, czy dla 10 tak naprawdę nie jest ważne.

Dziękuję za wywiad.

Koniec pytań? No to czas napić się piwa...

import rozrywka
Dowiedz się więcej na temat: Black | Lubień | muzyka | metal | wyzwania
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy