Reklama

Lanberry: Życiowo i zawodowo dotarłam do ściany. Wpadałam ciągle w te same schematy

- Czułam się całkowicie poblokowana. Impulsem do zmian była dość nieszczęśliwa i niezdrowa relacja, ale okazało się, że tak naprawdę była to moja relacja ze sobą - mówi Lanberry. Ostatnie dwa lata poświęciła pracy nad sobą, a jej najnowsza płyta "Co gryzie panią L.?" jest śmiałym zapisem drogi, która wiodła ją do samoakceptacji i wdzięczności.

Justyna Grochal, Interia: - Zacznijmy od tego, co widać. Książeczka dodawana do płyty "Co gryzie panią L.?" wypełniona jest kolażami. To forma, w której łączy się przeróżne elementy tworzące całość. Ty też postanowiłaś ostatnio poskładać swoje życie.

Lanberry (posłuchaj!): - Mam świadomość, że sama jestem złożona z wielu elementów i to tworzy moją eklektyczność. Bardzo nie lubię, zarówno w życiu prywatnym, jak i zawodowym, wkładania w szuflady. Tych szuflad u mnie jest bardzo dużo i bardzo chętnie korzystam i czerpię z różnych inspiracji i gatunków. W ogóle gatunki to trochę przestarzała rzecz. Zachęcam wszystkich słuchaczy, żeby mieli otwartą głowę w odniesieniu do muzyki. Dzisiaj ona jest naprawdę bardzo eklektyczna. Łączy często - zwłaszcza pop, który jest szerokim gatunkiem - przeróżne elementy z różnych dekad i klimatów muzycznych. I to jest piękne.

Reklama

- Te kolaże są bardzo symboliczne przy tej płycie. Chciałam mieć na każdym poziomie wkład w jej powstawanie. Kolaże były częścią tej kreacji i jestem bardzo szczęśliwa, że mogłam je stworzyć. Zajawiłam się tą techniką w zeszłym roku. Były dla mnie elementem terapii. Jeszcze przed pandemią chodziłam na "Kolażówki", czyli warsztaty tworzenia kolaży ze starych gazet, książek. Powstawały tam naprawdę bardzo surrealistyczne obrazy. Chciałam tę swoją fascynację przenieść na booklet. Zaprosiłam do Warszawy specjalizującą się tej technice Paulinę Walas. Zaszyłyśmy się na dwa dni w stercie wycinków, papierów i książek i kminiłyśmy, jak to wszystko połączyć w całość.

Swoją płytą przełamujesz temat tabu. W podziękowaniach oddajesz zasługi swojej terapeutce. Dużo odwagi wymagało od ciebie, by powiedzieć głośno o tym, że korzystasz z usług specjalistów?

- W ogóle nie odczuwam tego jako aktu odwagi. To zupełnie naturalna sprawa i mam nadzieję, że taki sposób myślenia zaszczepię u osób, które stresują się lub boją tematu terapii i coachingu. Wydaje mi się, że w dzisiejszych czasach to wręcz podstawa, by dobrze funkcjonować. Podziękowałam Kasi, bo niewątpliwie odegrała bardzo dużą rolę w mojej osobistej przemianie. Życiowo i zawodowo dotarłam mentalnie do ściany. Wpadałam ciągle w te same schematy, w ten sam rodzaj myślenia o związkach, relacjach - również tych zawodowych. Czułam się całkowicie poblokowana.

Impulsem do zmian była dość nieszczęśliwa i niezdrowa relacja, ale okazało się, że tak naprawdę była to moja relacja ze sobą. Musiałam wyjść z pewnych kanałów wychowania, w których tkwiłam i które sama musiałam zweryfikować. To jest praca, którą wykonuję codziennie. Bardzo się cieszę, że Kasia pojawiła się w moim życiu. Każdemu polecam jakąkolwiek formę terapii. Jest bardzo wiele opcji i każdy może skorzystać po prostu w ramach samodoskonalenia się i progresu. Jeśli czujemy się poblokowani w jakichś sferach, to jest dobre rozwiązanie. Ważne jest, by dobrać terapeutę, który będzie odpowiedzią na nasze potrzeby, co nie jest proste.

To ważny temat. W społeczeństwie wciąż mamy do czynienia ze stygmatyzacją osób korzystających z terapii. Często postrzega się to jako przejaw słabości, a nie siły.

- Siły i troski o siebie. Chodzi o takie przytulenie siebie w codzienności. Zastanowienie się, co można zrobić, żeby jakość naszego życia była lepsza. Można przede wszystkim zadbać o siebie. To trochę wyświechtany frazes, ale jakże potężny w swojej mocy. Musimy najpierw polubić siebie i poprzebywać sami ze sobą, żeby potem stworzyć naprawdę zdrową relację, w której każda ze stron wygrywa i śmiało mówi o swoich potrzebach. Chodzi o to, by każda ze stron miała bardzo wyraźne granice i dbała o to, by druga osoba ich nie przekroczyła. Być może w Polsce terapia jest wciąż tematem niezbyt szeroko omówionym w mediach, więc cieszę się, że dokładam do tego swoją cegiełkę. Bo warto, naprawdę warto.

W "Mirabelkach" podnosisz też ważny wątek - udawania. Udawania przed otoczeniem, że wszystko jest ok. Ludzie często, mimo że zmagają się z problemami, nie pokazują tego, więc nie wiemy, że potrzebują pomocy. Są świetnymi aktorami z "uśmiechem na rzepy", którzy "grają kolejny dzień".

- Tak, fajnie to zinterpretowałaś. Choć pomagania na siłę nie polecam, może to przynieść więcej szkody niż korzyści. Ważne, żeby samemu sygnalizować, że potrzebujemy pomocy. Żeby druga osoba nie musiała się domyślać. Mówienie o tym wprost jest bardzo ważne. W "Mirabelkach", które wspomniałaś, jest też tęsknota za bliskością i namacalnością tego, co w analogowym świecie było "bardziej".

Polska podzielona na pół, polityka i lockdown - czytaj na kolejnej stronie!

Co w obecnych czasach, z widmem drugiego lockdownu, dodatkowo zyskuje na znaczeniu.

- Oj tak, wybrzmiewa z podwójną siłą. Mam w sobie tęsknotę za poczuciem wspólnoty, które gdzieś gubimy w wirtualnym świecie. Zauważyłam ją nie tylko w pokoleniu moim i wcześniejszych, ale też w tym, które urodziło się grubo po 2000 roku. Te osoby nie miały styczności z analogiem, a jednak coś je popycha w stronę fascynacji tym, co jest bardziej retro. W "Mirabelkach" śpiewam o jeszcze jednej bardzo ważnej rzeczy: "Wróćmy tam, gdzie w głowie mirabelek smak, będziemy znów pięknie naiwni".

Przez naiwność nie mam na myśli głupoty, tylko raczej dziecięcy zachwyt. Zawsze podkreślam, żebyśmy pielęgnowali w sobie dziecko, ale żeby nas nie zdominowało. Dobrze jest zdobyć balans. Żebyśmy, w kontekście zachwytu nad światem, dawali temu dziecku głos. Żebyśmy nie oceniali świata, a patrzyli właśnie oczami dziecka. I byli wdzięczni, bo wdzięczność w ogóle jest moją dewizą. Odczuwanie wdzięczności za najmniejsze rzeczy jest bardzo ważne.

Powrót do czasów dzieciństwa może być też źródłem zrozumienia schematów, w które wpadamy, naszych zachowań, problemów.

- Myślę, że prędzej czy później docieramy do ściany, która nie pozwala nam iść dalej, więc fajnie się rozliczyć z tym wszystkim. Ale w pewnym momencie trzeba chyba przestać grzebać w przeszłości. I w żalu, bo można się w nim zapętlić. To, czego intensywnie uczę się od tych dwóch lat, to żeby być tu i teraz. To jest bardzo trudne. Ciężko przychodzi mi niewybieganie w przyszłość. A co do rozdrapywania przeszłości, to uważam, że warto postawić grubą kreskę i się od tego na dobre oddzielić.

Użalanie się nad sobą i swoją sytuacją nie pozwala nam ruszyć z miejsca.

- Żal w ogóle jest takim uczuciem, które potrafi być bardzo toksyczne i może zatruć nasze życie w naprawdę dużym stopniu. Polecam bycie tu i teraz.

W "Pustosłowiu" też śpiewasz o udawaniu, ale trochę innym.

- W "Pustosłowiu" włącza się obserwator, którego mam w sobie. Obserwuję nasz show-biznes. Niektóre rzeczy są w nim, owszem, irytujące. Niektóre wskazuję palcem. Przede wszystkim tę pustkę w niektórych oczach. Ludzie niepokojąco "leją wodę". Nie ma żadnej treści w tym, o czym do nas mówią. Nie jest to wypełnione niczym, co by mnie w jakiś sposób poruszało. To też jest jakaś moja tęsknota.

Masz przez to na myśli, że tym osobom brakuje wiarygodności, tak?

- Zdecydowanie. Nie widzę i nie czuję ich wewnętrznej prawdy. A bardzo dbam o to, by w życiu kierować się wewnętrzną prawdą. Mimo że jest to banalny frazes, to jednak bardzo aktualny. Mam to szczęście, że trafiam na osoby, dla których ta prawda jest wciąż aktualna i ważna.

Miałaś moment, w którym myślałaś, że show-biznes to jednak nie miejsce dla ciebie?

- Mnie, wbrew pozorom, jest bardzo dobrze w tym świecie. Nie demonizuję go. Włącza mi się ten wspomniany obserwator. To są zapiski moich i obserwacji, i wniosków, które wyciągnęłam. Zdaję sobie sprawę, jak to wygląda i przyjmuję to w całości. Sobą i swoją muzyką mogę pokazać, że mnie to uwiera, że można pójść inną drogą, zrobić to inaczej. Mam świadomość, że niektórym to nie przypadnie do gustu i mają takie prawo. Bardzo się cieszę z każdego nowego słuchacza. Mam nadzieję trafić z tą płytą również do innego grona odbiorców. Jestem bardzo podekscytowana.

Kiedy zaczęłaś tworzyć materiał na tę płytę? Ona jest elementem terapii czy bardziej jej wynikiem?

- Chyba był to i element tego całego procesu oraz mojej przemiany, i coś, co z tego wynikało. Wydaje mi się, że gdyby tej przemiany nie było, nie pojawiliby się w moim życiu ludzie, z którymi miałam zaszczyt i szczęście pracować przy tej płycie. To było wyjątkowe.

Pracowałaś m.in. z Bartkiem Dziedzicem, producentem współodpowiedzialnym za sukcesy płyt Brodki czy Dawida Podsiadły.

- Bartka podziwiam od lat. Jest instytucją, jeśli chodzi o świat kompozytorski i producencki. To było wspaniałe spotkanie, więc podziękowania należą się mojemu menedżerowi, Jackowi Jagłowskiemu, który przyczynił się do tego i połączył ze sobą nasze światy. Da mnie to była wielka lekcja, bo Bartek nie dość, że jest kompozytorem i producentem, to jeszcze ma świetne wyczucie warstwy lirycznej. Potrafi rzucić taką linijką, że to "robi" cały numer. Kiedy siedzieliśmy czasami z tekstem, analizując go linijka po linijce, miałam możliwość spojrzenia na słowo z innej perspektywy. Ale również na produkcję i sam proces komponowania.

- Tworząc płytę, miałam przyjemność spotkać się również z chłopakami, z którymi stworzyłam "Zimowy sen". To też są mocni "zawodnicy": Maciek Wasio, Olaf Deriglasoff, Radek Owczarz i Paweł Krawczyk. Spotkaliśmy się jak na próbę i stworzyliśmy numer z żywym bandem. To jest luksusowa opcja, kiedy można tworzyć tak organiczne. Wspaniała sprawa.

Porozmawiajmy jeszcze o moim ulubionym utworze z płyty - "Nocnym sporcie".

- Uuuuu! Bardzo mi miło. Powiedz, jak to interpretujesz? Jestem bardzo ciekawa!

Polityka. Wyraz niezgody na to, co się dzieje w naszym społeczeństwie i podkreślenie obłudy polityków.

- Interpretacje są oczywiście dowolne, nie ma złej. Ale rzeczywiście masz rację. Dla mnie najbardziej osobistym akcentem w tym tekście jest fragment "Na tle domowej katastrofy dzielisz mnie na pół". W naszym kraju w ogóle jesteśmy okopani. Podzieleni na dwa obozy. Osobiście staram się nie uczestniczyć w żadnym, bo mnie to bardzo irytuje - żeby nie powiedzieć mocniej. Natomiast bardzo niepokoi mnie ten podział w rodzinach, kiedy żadne święta nie mogą być spokojne, bo zaraz są kłótnie i dyskusje na tematy naprawdę skomplikowane. Nie jesteśmy w stanie spokojnie debatować.

Dialogu brakuje chyba nie tylko przy tym rodzinnym stole, o którym wspominasz, ale przede wszystkim w polityce.

- Tak, boli mnie ten brak dialogu i brak skupienia się na tym, co nas może połączyć, a nie podzielić. Tematy, które dotykają wszystkich, na przykład nasza planeta, to tematy, które powinny nas łączyć w działaniu.

Jesteś mocno zainteresowana polityką?

- Zostało mi to z dzieciństwa. Interesowałam się tym, znałam skład każdego rządu w latach 90. Nie wiem, skąd mi się to wzięło. Natomiast teraz mnie to męczy, musiałam zrobić sobie detoks od oglądania polityki. Jest to jednak energetycznie obciążające. Te wszystkie wojenki i gierki to jednak dla mnie za dużo. Muszę sobie robić takie odpoczynki. Później wracam, trochę się zagłębiam i znowu mam dość, i znowu robię przerwę.

Z pracą twórczą też tak masz?

- Chyba nie. Stosuję minimalne odpoczynki. Przerwy wychodzą raczej naturalnie. Ale raczej nie mogłabym bez tego żyć. A jeszcze bardziej nie mogę żyć bez koncertów. To jest tęsknota, z którą się zmagam. 

No tak, ten rok nie jest pod tym względem łaskawy.

- Niektórzy z nas nie grali od września 2019 roku. To jest taki stereotyp. Myśląc o artystach i całej branży, pamiętajmy o tym, że artysta tylko sygnuje swoją twarzą branżę rozrywkową. Tak naprawdę to jest tylko ułamek. Chodzi o pracę ludzi, którzy zajmują się całą produkcją koncertów i w ogóle muzyki - realizatorów, świetlików, techników sceny, całą ekipę. To naprawdę jest rzesza ludzi, która niestety jest pomijana. A my chcemy grać koncerty, chcemy grać bezpiecznie. Swoją gotowość i chęć mamy.

Jak oceniasz podejście władzy do branży kulturalnej w czasie epidemii?

- Jest to bardzo złożony problem. Niepokojące są tweety niektórych polityków na temat wsparcia kultury. My też płacimy podatki, jesteśmy fair. To są pieniądze nas wszystkich, więc powinny być odpowiednio dysponowane. Każda branża powinna być traktowana równo, nie ma lepszych i gorszych. Wszyscy wkładamy pieniądze do wspólnej kasy. Wydaje się to dość oczywiste, a jak jest - każdy może zobaczyć i zweryfikować.

Lockdown pokazał, jak ważna jest kultura i rozrywka w życiu człowieka. Siedząc zamknięci, mogliśmy czytać książki, słuchać muzyki, oglądać filmy, spektakle. A mimo to branża kultury musiała upominać się o dostrzeżenie jej kiepskiego położenia.

- Brakuje nam chyba świadomości tego, co by było, gdybyśmy byli zamknięci w domu bez tych wszystkich dóbr, bez żadnej formy sztuki, kultury szeroko pojętej. Zwariowalibyśmy chyba. Ja na pewno (śmiech).

Ja podzieliłam się z tobą ulubionym utworem z płyty "Co gryzie panią L.?". A czy ty masz na niej swój ulubiony numer?

- Bardzo ciężko wybrać, naprawdę. Tych jedenaście kawałków to część mnie, moje muzyczne dzieci.

To jak wskazywanie, które dziecko kocha się bardziej?

- Trochę tak, wiec nie będę faworyzować żadnego (śmiech). To jest całość i niech ona wybrzmi i znajdzie swojego odbiorcę.

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Lanberry
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy