Krzysztof Krawczyk: Jeżeli ktoś ma w sobie wiarę, może śpiewać "wiecznie młody"

Krzysztof Krawczyk /PAWEL LACHETA/ POLSKA PRESS/ EXPRESS ILUSTROWANY /East News

- Mam to szczęście wozić ze sobą niedosyt śpiewania ludziom. Całe moje życie podporządkowało się właśnie temu. W moim przypadku, w dużym procencie, żyję po to, aby śpiewać - mówi Interii Krzysztof Krawczyk, który w zeszłym miesiącu wydał płytę "Wiecznie młody", na której interpretuje przeboje Boba Dylana.

10 listopada ukazał się nowy album Krzysztofa Krawczyka pt. "Wiecznie młody. Piosenki Boba Dylana". Teksty największych przebojów amerykańskiego artysty przetłumaczył Daniel Wyszogrodzki, natomiast Wiesław Wolnik odpowiedzialny był za brzmienie materiału (to on pracował z wokalistą nad płytą "Tańcz mnie po miłości kres" z utworami Leonarda Cohena).

Daniel Kiełbasa, Interia: Tytuł pana nowej płyty to "Wiecznie młody". Czy pan się nadal taki czuje?

Krzysztof Krawczyk: - Myślę, że tym hasłem mówię w imieniu wszystkich, którzy nieuchronnie się starzeją i marzą o wiecznej młodości, a przecież to jest w zasięgu każdego człowieka żyjącego w zgodzie z Panem Bogiem. Więc jeżeli ktoś ma w sobie ma taką wiarę, to spokojnie może śpiewać "wiecznie młody".

Reklama

A czy Krzysztof Krawczyk ma jakiś sekret, aby wciąż pozostawać w formie i nadal nagrywać piosenki oraz występować?

- Pierwsza rzecz to genetyka. Moi rodzice bardzo dużo przebywali na scenie, też byli artystami - śpiewakami i aktorami dramatycznymi. Jak się ma więc takie geny, to człowiek może przetrwać, pomijając już że Wszechmogący nad tym wszystkim czuwa.

Jak natomiast o to dbać? Szczerze mówiąc ja dbam za mało. Dla mnie największym relaksem jest dobra książka, dobre kino i dolce far niente, czyli słodkie nieróbstwo, bo w życiu sporo się napracowałem. Pamiętam, jak grając z Trubadurami wyciskałem kostium z potu, ale mieliśmy wtedy po 20 kilka lat.

Wracając do pytania, trzeba zażywać trochę ruchu, jeśli chodzi o młodych ludzi, to nie ma problemu, bo nie są jeszcze przepracowani. Ja przepracowany nie jestem, ale za to zapracowany i należy mi się trochę więcej odpoczynku niż młodszemu człowiekowi.

Myślę, że trzeba mieć też dobre stosunki z ludźmi. Odróżniać dobro od zła. Czasami jest ciężko. Wierzę w to, że Bóg istnieje, że jest naszym parasolem ochronnym i podpowiada nam najlepsze rzeczy, jakie trzeba w życiu zrobić. Czasami to boli, zdarza się, że człowiek cierpi. Porównałbym to do hartowania stali. To specjalna edukacja Pana Boga.

Młodzi ludzie mają piękne głosy i muszą dobrze je wykorzystać. Ważny jest rodzaj piosenek i decyzja, czy śpiewa się po to, by dziennikarze napisali, że jest się dobrym, czy śpiewa się po to, aby miliony ludzi powiedziało "to jest nasz chłopak, to jest nasz człowiek". Tak właśnie mówią o mnie i cieszę się z tego, mimo że nie jestem już chłopakiem, a dziadkiem.

Skąd się wzięła u pana inspiracja Bobem Dylanem i jego muzyką?

- Nigdy nie widziałem go na żywo. Miałem okazję zobaczyć jedynie film biograficzny o jego młodości, jeszcze w Stanach Zjednoczonych, w którym pokazane było, jak śpiewał na ulicy i w ten sposób zarabiał na życie. Z jego talentu urodził się przepiękny anioł wiersza i poezji która dobrze odzwierciedla ludzi, ich cechy, tendencje, potrzeby, a to dlatego, że on dobrze znał siebie i wiedział, że nie różni się od innych. Jest wspaniałym poetą, bo jeżeli chodzi o głos, to nigdy nie lubiłem jego koziego, zachrypniętego wokalu. Dylan znalazł wielu naśladowców, jednak jego barwa głosu, była nie do skopiowania. Nie do wyobrażenia było też, że on zwiera w swoich piosenkach tyle psychologicznych rad dla człowieka.

A widzi pan jakieś podobieństwa między sobą a Bobem Dylanem?

- Niewielkie, dlatego, że ja jestem piosenkarzem, który śpiewał do tańca. Dopiero teraz się uczę różnych, innych rzeczy. Cohen zafascynował mnie jeszcze w Kanadzie, widziałem wtedy jego koncert i zobaczyłem ze zdziwieniem, jak reagują na niego ludzie. Wtedy nie znałem angielskiego, ale później Maciej Zembaty pięknie przetłumaczył jego teksty i powstała płyta, która pokryła się złotem.

Bob Dylan jest trudniejszy o tyle, że muzyka Cohena była mi bliższa, bardziej melodyjna. Nigdy nie będę Dylanem i nie można nazwać tych utworów coverami. Wykonywałem te piosenki nie znając czasami oryginalnych wersji, bo nie chciałem popsuć swojej strategii. Ta była prosta - śpiewać sercem i nie kłamać. Zawsze mi to mówią koledzy od brzmienia w studiu: "Krzysiek jeszcze raz, bo tutaj skłamałeś".

Miał pan jakiś klucz dobierania piosenek Boba Dylana? Bo tematyka jaką porusza w swoich utworach jest ogromnie szeroka...

- Nie, ponieważ gigant gigantów, Daniel Wyszogrodzki, stworzył tłumaczenia warte Dylana. I to się samo śpiewa, dlatego że jest prawdziwe. A prawda zawsze się przebije, choćbym nie wiem co.

W książeczce dołączonej do płyty znalazł się cytat: "Dylan nie potrafi inaczej funkcjonować, zostać dłużej w domu. A skoro nie gra żeby żyć, to może po prostu żyje, żeby grać?". Pan też odczuwa tęsknotę za sceną?

- Pewnie, że śpiewam żeby żyć, bo to daje konkretny efekt finansowy. Acz on nie towarzyszył mi nigdy. Nie zastanawiałem się, ile ja to ja już pracuję i czy to jest już praca. Mam to szczęście wozić ze sobą niedosyt śpiewania ludziom. Całe moje życie podporządkowało się właśnie temu. W moim przypadku, w dużym procencie, żyję po to, aby śpiewać.

A co by pan powiedział, gdyby miał pan okazję spotkać się z Dylanem?

- Ode mnie usłyszałby to, co słyszy zapewne przez praktycznie całą swoją karierę. Proszę spojrzeć, ilu ludzi nagrało jego piosenki. Gdybym mógł, dałbym mu dwa Noble. To jest po prostu śpiewający psycholog, człowiek, który chce, aby ludziom noga chodziła w rytm, ale też żeby głowa pracowała w dobrym kierunku, w takim, jakim sugeruje w swoich piosenkach. Ciągle dostajemy kopniaki, ciągle cię czegoś uczymy, a on o tym śpiewa.

A jest coś czego pan mógłby zazdrości Bobowi Dylanowi?

- Jestem tak zajęty byciem Krawczykiem i śpiewaniem różnych piosenek - od cygańskich po rock’n’rolla - że nie miałem czasu zastanowić się, czego nie mam ja, a ma Dylan. Wielokrotnie mi zarzucano, że jestem jak Elvis lub Tom Jones, ale ja mam od wielu lat własną drogę, dzięki której można mnie rozpoznać. Jestem sobą, a bycie sobą jest chyba najtrudniejsze, szczególnie, gdy występuje się na scenie.

Ma pan już w głowie kolejne projekty? Myślał pan już o nowej płycie i piosenkach?

- Andrzej Kosmala (menedżer Krzysztofa Krawczyka - przyp. red.) to jest taki niespokojny duch, że on zawsze coś wymyśli. Teraz wpadł na pomysł, ze skoro mamy Cohena i Dylana, to brakuje jeszcze Johnny’ego Casha i będziemy mieli piękne trio (śmiech).

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Krzysztof Krawczyk
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy