Reklama

"Kocham muzykę, kocham dźwięki"

Po sukcesie płyt "Alboom", "Bafangoo" "L" i "Dzień Szaka-L'a: Bafangoo cz.2" na rynku ukazał się album „10” podsumowujacy dotychczasową twórczość Piotra Marca znanego bardziej jako Liroy. Z tej okazji z pionierem hip hopu w Polsce rozmawiał Konrad Sikora.

Dlaczego zdecydowałeś się na wydanie albumu z największymi przebojami?

Nie ukrywam niczego - album wyszedł z kilku powodów, bardzo przyziemnych. Po pierwsze - dla pieniędzy. Jest to takie pierwsze w moim życiu odcinanie kuponów od tego, że się w życiu coś zrobiło. Nie poszliśmy jednak tutaj po najmniejszej linii oporu - chciałem, aby te nagrania zabrzmiały trochę bardziej świeżo, dlatego zrobiłem na nowo ich mastering. Wyjechałem w tym celu do Niemiec. Zrobiłem to w Hamburgu u Toma Meiera, kolesia, który robił mastering ostatniego albumu Busta Rhymes, Missy Elliott i tego typu nazwisk. Dodatkowo nagrałem jeden nowy utwór „Liroy2K”, który znalazł na tej płycie. Od dłuższego czasu mówiłem firmie, żeby wypuściła składaka, bo naszło mnie jakoś, że to dobry czas, aby to zrobić. Poza tym jest tych parę złotych, które w międzyczasie wskakują do kieszeni, zanim nie wyda się nowej płyty. Wiele jest powodów i nie chcę żadnego ukrywać, i mówić, że nie chodziło o pieniądze, bo o to też chodziło.

Reklama

Jak dobierałeś utwory na ten album?

Nie byłem zbyt odkrywczy i wybierałem po prostu single. Dodałem także te utwory, które według mnie powinny być singlami, ewentualnie zasługują na to, aby znaleźć się na tej płycie, bo coś dla mnie znaczyły. Po wysłuchaniu już gotowego albumu stwierdziłem, że płyta bardzo dobrze oddaje to, co robiłem przez ten cały czas, bo muzycznie jest różna. Grałem poważnie i mniej poważnie. Z tekstami było tak samo - raz były poważniejsze, a raz śpiewane bardziej dla zabawy. Jest to obraz tego, co stworzyłem przez ostatnie 10 lat. Dobrze się nawet prezentuje, bo nie zmęczyła mnie, kiedy jej słuchałem. Chciałem sprawdzić, czy po wysłuchaniu takiej ilości materiału będę się dobrze czuł i wszystko się sprawdziło.

Powiedziałeś, że jest to sposób na przeczekanie do nowego albumu. Kiedy się on ukaże?

Jest już w części gotowy. Myśleliśmy już o tej płycie w zeszłym roku. Późną jesienią stwierdziliśmy jednak, że ten materiał powinien wyjść w 2001 roku, prawdopodobnie wiosną, może latem. Materiał jest już w przygotowaniu, cały czas siedzę w studiu i co chwila nagrywam nowy kawałek. Z tych kawałków wybiorę najlepsze, które trafią na album. Płyta będzie się nazywała „Bestseller” i będzie zawierała chyba 12 utworów. Pojawi się na niej bardzo wielu gości. Żeby zamknąć ten temat powiem, że wiele osób się ucieszy, że ta płyta wyjdzie, jeszcze więcej osób się zdziwi, a najwięcej się wku***wi. Tak to widzę.

Czy czujesz się ojcem polskiego hip hopu?

Nie. Jedynym ojcem, jakim bym się chciał czuć, to ojcem swojego dziecka. Nie lubię żadnej zabawy w przyczepianie etykietek. Kocham tę muzykę i robię ją z miłości, i niech tak pozostanie. Nie chcę się mieszać w żadną politykę, w układy, układziki, rzeczy typu ‘jesteś z nami, albo przeciwko nam’. Kocham muzykę, kocham dźwięki i niech tak zostanie. Cieszę się i czuję się dumny, że przyłożyłem swoje pięć groszy, że ta muzyka się w tym kraju pojawiła. To jest taka mała satysfakcja. To jest ważne, że taki koleś jak ja, który marzył sobie o czymś wielkim, zrealizował sobie te marzenia i przyczynił się do rozwoju tej muzy w naszym kraju.

Swego czasu głośno było o twym konflikcie z grupą Nagły Atak Spawacza.

To nie był żaden konflikt. Goście nagrali sobie jeden kawałek i na tym się skończyło. Potem próbowano uwikłać mnie w aferę, że podobno utwór „Bafangoo” był im dedykowany. Tak nie było. Ta piosenka była dedykowana wszystkim idiotom, a że oni się na to załapali, to tak wyszło. O nich było tam w sumie jedno słowo. Natomiast konflikty zawsze się ma, niezależnie od tego, czy jest się osobą publiczną, czy też chodzi się normalnie na szóstą do pracy. Zawsze znajdą się ludzie, którzy będą ci wbijać szpilę w tyłek, a tym bardziej, gdy masz lepiej niż oni.

Jak w takim razie oceniasz polską scenę hiphopową?

Na dzień dzisiejszy, biorąc pierwszych kilka z brzegu płyt kapel, które już chwilę istnieją na rynku, możemy spokojnie je puścić na Zachodzie i nie ma żadnego obciachu. Wielu ludzi możemy za to pozytywnie zdziwić i to już jest dobrze. Aby tak dalej było, aby ludzie więcej w tę muzykę inwestowali i aby powstawało więcej wytwórni promujących ten rodzaj twórczości.

Co dla ciebie znaczyło uznanie z ust Ice’a T?

Znaczyło bardzo wiele. Nie miało znaczenia to, co on powiedział. Większe znaczenie miało to, że ... jak to ku.wa powiedzieć... To tak samo, jak w przypadku Urbaniaka, gdy Miles Davis zaprosił go na swoją płytę. Trudno jest to opisać prostymi słowami. To jest tak, że ktoś siedząc w tym od wielu lat, nagle docenia twoją jakąś tam dróżkę, którą sobie depczesz i uznaje, że jest to w porządku. Niby to nic nie znaczy, ale każdy z nas jest trochę próżny i to łechce trochę podniebienie i nie ukrywam, że było to przyjemne.

Nad swym drugim wydawnictwem pracowałeś w USA, m.in. z Lordz Of Brooklyn. Jak różni się praca nad tą muzyką w Polsce i tam?

Różnicy nie ma żadnej, bo powstaje ona w podobnych warunkach, w domu i na podobnych instrumentach. Na tym etapie wygląda to tak samo. Różnice pojawiają się w studio. Tam faktycznie jak się wchodzi do studia, to od razu widać profesjonalizm. Nie ma sytuacji, kiedy pan realizator nagle staje okoniem i twierdzi, że wie lepiej od ciebie jak chcesz płytę zmiksować. Nie interesuje go producent, nie interesuje go wykonawca, nic go nie interesuje, bo on jest wielkim panem realizatorem i ma swoje wizje. Tam coś takiego nie ma prawa się zdarzyć. Ludzie znają swoje miejsce. Mało tego, to miejsce, które okupują, znają na wskroś i w tym są bardzo dobrzy. Dlatego ta muzyka tam się tak dobrze rozwija. Każdy robi to, co do niego należy i robi to jak najlepiej się da.

Nagrałeś też jeden utwór na album Malcolma McLarena. Jak do tego doszło?

Mieliśmy raz okazję się spotkać i dałem mu w prezencie swój singel. Nie liczyłem na żadną współpracę. To była taka luźna rozmowa. On rzucił na zakończenie, że ‘kiedyś jeszcze coś jeszcze razem zrobimy’, czego ja nie traktowałem poważnie, bo myślałem, że po prostu jest grzeczny. Gdy przyjechał drugi raz, spotkaliśmy się na jakiejś wielkiej imprezie i olaliśmy ludzi, cały wieczór ze sobą rozmawiając. Potem, gdy wylatywałem z Nowego Jorku, padła propozycja, abym zahaczył o Londyn i tam nagrał kawałek na jego płytę. To było dla mnie piorunujące przeżycie. Początkowo w to nie wierzyłem i do dziś trudno mi jest w to uwierzyć. Praca z nim była rewelacyjna. Było dość polsko. Nie było wielkiego studia. Warunki były prawie że garażowe. To pozytywnie wpłynęło na pracę, bo nie czułem się taki zamknięty w klatce. Z wszystkimi ludźmi świetnie się dogadywałem, poza - w pewnym momencie - z panem realizatorem, ale poza tym było miło i przyjemnie.

Jak to się stało, że napisałeś kawałek „Mano a mano” dla Przemka Salety?

To było tak, że oglądałem telewizję i zobaczyłem Przemka w telewizji, który mówił, że słucha hip hopu i marzy o tym, aby do walki wychodzić z polskim nagraniem do rytmu. Od dłuższego czasu siedziałem nad tym kawałkiem, miałem gotową pierwszą zwrotkę i to mnie zainspirowało do tego, żeby to doprowadzić do końca. Tego samego wieczoru skończyłem muzykę, zadzwoniłem do realizatora nagrań. Następnego dnia nagrałem i zadzwoniłem do Przemka z zapytaniem, czy go to interesuje. Miał to być dla niego prezent, niezależnie od tego, czy zechce go wykorzystać.

Czy myślałeś o napisaniu podobnego utworu dla Andrzeja Gołoty?

Nie wiem, czy jest sens to robić. Chciałem coś nagrać przy okazji jego walki z Tysonem. To dla mnie jest dość ważne wydarzenie z uwagi, że kocham Tysona. Dla mnie jest to najlepszy bokser na świecie. Z drugiej strony darzę sympatią Andrzeja i stwierdziłem, że powinienem to jakoś uczcić. Może nagrać wspólny kawałek z Tysonem? To chyba jednak niemożliwe.

Ostatnio zagrałeś w filmie „Bajland”. Jak do tego doszło?

Miałem do tego filmu zrobić muzykę. Kiedy zacząłem myśleć na tym, jak to ma wyglądać, reżyser zapytał mnie, czy widzę siebie w jakiejś roli, czym mnie bardzo zaskoczył. Zwróciłem uwagę na jedną z nich i mu o tym powiedziałem. To była rola dla mnie bardzo dobra, bo grałbym tam prawie samego siebie. On jednak stwierdził, że lepiej nadaję się na psychiatrę, co mnie kompletnie załamało. Myślałem, że temu nie podołam, ale pan Pszoniak dużo mi pomógł.

Czy uważasz, że mógłbyś być aktorem?

Nie, to jest bardzo ciężkie zajęcie. Cięższe niż pisanie muzyki, niż to co robię. Podziwiam ludzi, którzy potrafią to dobrze zrobić. Dla mnie jest to przygoda, ale nie jestem aktorem i niech tak już pozostanie.

Jak podchodzisz do propozycji pisania muzyki do filmów lub spektakli teatralnych?

To jest to, co chciałbym robić. Udźwiękowianiane programów, filmów, spektakli - to jest rzecz, która mnie pociąga i chciałbym się w niej doskonalić, i zrobić kiedyś coś poważniejszego. Jeśli o tę dziedzinę chodzi, to będę się kręcił, aby prędzej czy później ktoś dał mi następną szansę, żebym się w tym sprawdził. Może ktoś kiedyś wyjdzie z kina i zauważy, że była dobra muzyka.

oceniasz polski rynek muzyczny?

Dużo się dzieje, niestety, nie wyciągają z tego wniosków firmy fonograficzne. Są zbyt małe nakłady na promowanie nowej muzyki i to jest bardzo przykre.

zy nadzieją dla polskich artystów są polskie wersja MTV i VIVY?

Jest to nadzieja i z uwagi na wykonywany zawód bardzo na to liczę. Jeśli to się nie sprawdzi, to gdzie można będzie się promować?. Wszystko trwa i trwa, i jak na razie jest tak sobie.

myślisz o Internecie?

Rewelacja. Jestem uzależniony na maxa. Kiedyś miałem stałe łącze, teraz jadę przez tepsę i coś mnie trafia. Internet to dla mnie takie samo uzależnienie jak muzyka. Nie jestem przeciwnikiem mp3 – uważam, że ten format może przynieść ludziom w przyszłości wiele dobrego. Już niedługo muzyka może być oparta na Internecie. Na dzień dzisiejszy nie są na to gotowi ludzie, ani sam Internet. Mp3 jest świetną formą promocji. Sam dużo tego typu plików ściągam i jeśli coś mi się podoba, to kupuję całą płytę. Jeżeli wszystko będzie dopracowane, to będzie to rewelacyjny sposób na sprzedaż płyt. Jest to genialny sposób promowania różnych styli muzycznych

Dzięki za rozmowę.

import rozrywka
Dowiedz się więcej na temat: niekochana | Kocha | Kochanie | muzyka | dźwięki
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama